Seattle to miasto nierozerwalnie kojarzące się z NBA. SuperSonics, którzy po przeprowadzce do OKC zostali przechrzczeni na Thunder, w ciągu kilku lat znów powinni rywalizować z Lakers i Celtics. Póki co dzisiaj w nocy po czteroletniej przerwie w mieście Boeinga zagościł mecz NBA. Przedsezonowy, ale zawsze.
Tak, właściciel Clippers Steve Ballmer to rodowity mieszkaniec Seattle. Dał tego wyraz.
Na boisku nowej hali w tym mieście, gotowej do goszczenia NBA na stałe, wszyscy największą uwagę zwracali na Kawhi Leonarda i Damiana Lillarda. Ten pierwszy opuścił cały poprzedni sezon po operacji kolana. Clippers z nim i Paulem Georgem mają być jednym z głównych faworytów do mistrzostwa w nadchodzącym sezonie. Długiej , prawie 16-miesięcznej przerwy nie było po Leonardzie szczególnie widać. Znów na boisku przypominał dobrze zaprogramowanego, skutecznego aż do bólu robota, bezlitośnie wykorzystującego błędy w systemie gry rywali. W ciągu 16 minut, nieszczególnie nie przemęczając, zdobył 11 punktów.
Lillard zagrał dłużej, podobnie jak większość z podstawowych graczy Blazers. Kilka pierwszych rzutów spudłował, do uzyskania 16 punktów potrzebował ich aż 13, ale sprawiał wrażenie jakby 10-miesięczna przerwa i operacja mięśni brzucha oddały mu sporo ze straconej w ubiegłym sezonie szybkości.
Aha, w barwach Clippers po raz pierwszy od kwietnia 2021 zagrał John Wall. Nie zawiódł – od razu zaczął robić to, do czego jest od początku kariery dość umiarkowanie stworzony:
No, chyba, że minionych 18 miesięcy coś z tej kwestii zmieniło i zawodnik, który w ostatnich trzech latach rozegrał w NBA łącznie 40 zaledwie meczów, przeistoczy się teraz w superstrzelca.