Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>
Aleksandra Samborska: Zastal złapał wiatr w żagle – po 3 przegranych na początku sezonu zanotowaliście 3 kolejne zwycięstwa. Co trzeba było zmienić w grze, żeby zacząć wygrywać?
Przemysław Żołnierewicz: Zdecydowanie poprawiliśmy obronę, graliśmy agresywniej, a przy tym wyeliminowaliśmy sporo własnych błędów. W wygranych meczach od początku dzieliliśmy się piłką, jedni gracze decydowali się na extra passy, dzięki czemu drudzy mogli poczuć się pewniej.
Zawodnik zawsze będzie się czuł lepiej mając piłkę w rękach. Bez piłki na boisku trudno o pewność siebie, trudniej będzie mu przełamać się rzutowo, bo z piłką raz na 5-10 minut naprawdę ciężko się trafia. W tych wygranych wszyscy byli zaangażowani, a piłka chodziła jak należy.
Jesteś w Zastalu drugi sezon, jako kapitan odgrywasz kluczową rolę nie tylko na boisku. Na tym etapie dalej się rozwijasz, czy chodzi już o promocję swoich umiejętności?
Chyba wyrobiłem już sobie na tyle nazwisko w lidze, że nie muszę się promować. Moim celem jest dziś wygrywanie, taki cel mamy jako drużyna. Zdążyłem już obejrzeć powtórkę naszego meczu z Lublinem, gdzie widać, że wszyscy graliśmy o zwycięstwo, mało było forsowania gry pod statystyki.
Czyli nie marzą Ci się lepsze puchary i równie duża rola w lepszej drużynie?
Dwa lata temu byłem w świetnej dyspozycji, rzucałem 17 punktów na mecz, a snute plany pokrzyżowała kontuzja. Można mieć wizje, ale trzeba liczyć się z rzeczywistością. Nie ma sensu planować długoterminowo. Rok temu podpisałem dwuletni kontrakt, z perspektywą gry w VTB i walki o mistrzostwo. Dziś w Zielonej Górze projekt jest inny, bo inne są realia, ale celem nadal są zwycięstwa.
Jakie zespoły są zwycięskie?
Te, w których zawodnicy grają, żeby wygrywać, a nie po to, żeby nabić sobie ładne statystyki. To moim zdaniem jedna z największych i najważniejszych wartości, a chyba najrzadziej doceniana. Krótkoterminowe kontrakty tylko napędzają rywalizację o ładne cyferki, ale jeśli wiążesz się z danym miejscem na dłużej, to siłą rzeczy myślisz o wspólnym sukcesie.
Dobry, zespołowy wynik to najlepsza promocja. Im wyższy poziom, tym bardziej widoczne jest takie podejście do koszykówki. W Eurolidze topowy zawodnik może oddać 1 rzut w całym meczu i wciąż być kluczowy w ostatecznym rozrachunku.
Jak byś scharakteryzował siebie jako gracza? Jakie widzisz najmocniejsze strony, czy to się jakoś zmieniło w ostatnich sezonach? W czym jesteś teraz lepszy?
Moim atutem w ataku jest dziś na pewno wszechstronność i czytanie gry, dzięki czemu mogę zdobyć punkty na wiele sposobów. Atakuję tak, jak pozwala mi na to obrona. Widzę, kiedy jestem odpuszczany i kiedy mogę rzucać. Gdy ktoś wypada słabiej fizycznie ode mnie – gram z nim tyłem do kosza. Jeśli rywal będzie mnie kierunkował na lewą stronę, to pójdę w lewo, a jak w prawo, to w prawo.
10 lat w PLK to 10 lat doświadczeń, które dziś bardzo wpływają na moje czytanie gry. Wiem, kiedy postawić dobrą zasłonę i jak wymusić faul, czuję kiedy powinienem podać, a kiedy najlepiej dla drużyny będzie, jeśli się wycofam i tylko ściągnę na siebie obrońcę. Przegrane w przeszłości akcje dziś są cenną lekcją i fundamentem do budowania mojej gry dla zespołu.
Wielu rywali trochę odpuszcza Cię na dystansie. Czy to nie deprymuje?
Sezon zacząłem od 0/6 i czułem się w tym meczu fatalnie, ale w kolejnych meczach jakieś już wpadały, było 2/3, 2/5, 3/7… Wierzę w swój rzut i jeśli będę otwarty, to będę rzucał. Czasami kompletny brak pressingu i nacisku znacznie ułatwia mi grę.
Na pewno, jak u każdego koszykarza, przytrafią mi się jeszcze mecze na zerowej, albo bardzo marnej skuteczności zza łuku, ale jeśli przeciwnik będzie chciał tak bronić, to ja będę próbował się przełamać. Po tylu sezonach w lidze wiem nawet, po jakich trenerach móc się spodziewać takich pomysłów… (śmiech)
Na przestrzeni wspomnianych 10 sezonów rozwijałeś się u wielu trenerów, którzy w PLK dorobili się uznanych marek. Co według Ciebie charakteryzuje tych najlepszych?
Kluczowa jest komunikacja z graczem i indywidualne podejście do zawodnika. Narzucanie stylu trenowania i grania, w którym zawodnicy się nie odnajdują, nie wpływa korzystnie na wyniki.
Są trenerzy, którzy mają swój pomysł, a jednocześnie potrafią z Tobą porozmawiać i zapytać, co Ty byś wolał, jak będziesz się czuć w takiej czy innej zagrywce, czy wolisz atakować w lewo, czy może w prawo.
Są też trenerzy, którzy, pomimo, że grasz już tyle lat, nagle zaczną Ci narzucać, jak powinieneś trenować czy wykańczać akcje, choć przecież po tych wszystkich sezonach wiesz, jak Twoje ciało reaguje na dane treningi i kiedy czujesz się dobrze a kiedy źle.
Jak masz rytuał przed meczem, gdzie zawsze jesz pomarańcze, albo oddajesz ostatni rzut wolny o deskę lub idziesz na siłownie w dniu meczu, to zabranianie czegokolwiek raczej wybije zawodnika z rytmu niż mu pomoże.
Jak w każdym sporcie drużynowym czy nawet pracy, która wymaga zaangażowania zespołu ludzi – trzeba rozmawiać i szukać kompromisów. Nawet gdybym się z taktyką trenera całkowicie nie zgadzał, to muszę w tym uczestniczyć i wykonywać jego polecenia, jak i cała drużyna, bo to jedyna droga do wygrania meczu.
Bracia Wójcikowie to zawodnicy, których polscy kibice śledzą bardzo uważnie. Jak kapitan drużyny z bliskiej perspektywy ocenia ich potencjał i grę? Ile dają Zastalowi i dokąd mogą zajść? Czym się różni gra Jana od Szymona?
Obaj mają olbrzymi potencjał, choć są zupełnie innymi koszykarzami. Wielu młodych chłopaków marzy o takich warunkach fizycznych, jakie oni obecnie posiadają. Ich wymiary i atletyzm to coś, co rzadko widzi się w PLK, nawet u zawodników zagranicznych.
Szymon dużo bazuje na rzucie, również atakuje deskę, potrafi dobić, ale jego głównym atutem jest rzut, generalnie jest dużo spokojniejszym i bardziej ułożonym już graczem. Janek z drugiej strony jest szalenie energetyczny i bardziej agresywny, nawet czasami za bardzo. Musi się ograć, przegrać kilka sytuacji i zobaczyć, że dzięki temu będzie jeszcze lepszy.
Czas, w którym obaj będą funkcjonowali w większej roli na seniorskim poziomie da im bardzo dużo, myślę, że progres zobaczymy już pod koniec tego sezonu.
Szymon z Jankiem i ich sportowa droga to jedno, ale wybór dyscypliny u braci Żołnierewiczów w sportowej Gdyni, gdzie trenować można w zasadzie wszystko, nie był taki oczywisty…
Poszedłem w ślady starszych braci, jeden trenował piłkę nożną, drugi basket. W piłkę grałem do końca szkoły podstawowej. W podstawówce miałem dobre oceny, mamie zależało na tym, żeby gimnazjum, do którego pójdę oferowało też wysoki poziom nauczania i tak padło na szkołę z koszykówką.
Czuję, że gdyby nie wyszło w koszykówce, to spokojnie byłbym w stanie grać na krajowym poziomie w piłkę nożną, bo też nieźle się to zapowiadało.
Skoro padło na szlak przetarty wcześniej przez Mateusza, to czy brat (Mateusz Żołnierewicz to prezes Suzuki Arki Gdynia – przyp. red.) konsultował z Tobą budowę zespołu?
(śmiech) O szczegółach na etapie budowy nowego zespołu nie wiedziałem, to raczej było utrzymane w tajemnicy na linii z trenerem Szubargą, ale na pewno dużo rozmawiamy o koszykówce, o występach graczy i o tym, jak prezentują się poszczególne drużyny.
W środę opublikowane zostały powołania do kadry. Czy ktoś z kadry nawiązywał z Tobą kontakt?
Żadnych telefonów nie było, ale nie jestem zdziwiony, bo już kompletnie o tym nie myślę i nie nastawiam się.
O co walczycie z Zastalem w tym sezonie?
O zespołowe granie coraz lepszej koszykówki. Trzeba pamiętać, że jesteśmy bardzo młodzi – najstarszy z nas jest Sebastian Kowalczyk, który ma 29 lat! Ewentualny transfer czy dwa w jedną lub drugą stronę naprawdę mogą dużo zmienić, ale my na nic się nie nastawiamy i nie składamy wielkich deklaracji. Może uda się wejść do play-off? Może uda się w tej fazie zabłysnąć? Sprzyja nam brak presji, walczymy po prostu o wspólną, dobrą grę.
Od wielu lat klub z Zielonej Góry ma złą opinię, jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Czy wreszcie wszystko zmierza we właściwym kierunku?
Wiele rzeczy pewnie wymaga jeszcze wyprostowania, ale my – zawodnicy – mamy ten komfort, że możemy być z boku tego i skupić się na swoich zadaniach. O problemach finansowych klubu wiemy, ale wszyscy widzimy też, że są starania, by wyprowadzić organizację na prostą, stąd projekt „eko” Zastal.
Takie celowe odmładzania składu w przeszłości miało sens i wielu polskich koszykarzy na tym skorzystało. Generowanie oszczędności kosztem wprowadzania do gry młodych zawodników to pomysł, który w przeszłości się sprawdzał, czego efektem były np. gdyńskie minuty dla Filipa Matczaka, Kuby Parzeńskiego, czy dla mnie podczas chudych lat w Asseco. Wtedy mogliśmy zafunkcjonować jako pełnoprawni seniorzy, teraz w „eko” Zastalu patrzą w podobną stronę, prostując tematy, które trzeba wreszcie zamknąć.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie
Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>