Wycieczka na mecze Jeremy’egp Sochana w San Antonio – info i zapisy >>
Michał Tomasik: Gdy jeszcze kilka tygodni temu na naszych łamach Piotr Karolak prorokował, że King Szczecin może okazać się cichym faworytem Pucharu Polski, sporo osób jedynie znacząco się uśmiechało. Ale po ostatnich waszych zwycięstwach we Wrocławiu i Warszawie King zaczyna być traktowany jako realna siła PLK. W Lublinie zamierzacie sięgnąć po główne trofeum?
Filip Matczak: Co tu dużo ukrywać – taki mamy plan. Chcemy zdobyć ten Puchar Polski! Czujemy się naprawdę mocni. I mentalnie, i sportowo. Mamy zamiar rozegrać w Lublinie trzy mecze. Koszykarsko posiadamy wszystko czego potrzebujemy.
Czy w związku z serią znakomitych meczów w rozgrywkach ligowych powoli czujecie rosnącą presję czy też cały czas z tyłu głowy macie te opinie przedsezonowe, które – jak to zwykle w ostatnich latach – nie dawały Kingowi szans na walkę o medale?
Presja jest, ale tylko ta pozytywna, wewnętrzna – chcemy sami sobie po raz kolejny udowodnić, że możemy wygrywać z najmocniejszymi rywalami. To nie spęta nam rąk czy nóg – powinna nas tylko dodatkowo napędzać.
Fizycznie nie odczuwacie trudów ostatnich tygodni?
Kłamałbym, mówiąc, że nie odczuliśmy nic a nic tych wszystkich podróży. Mamy za sobą trochę kilometrów. Najpierw był wyjazd na Łotwę, później skok do Wrocławia, powrót do Szczecina, a następnie trasa Litwa – Warszaw – Szczecin – Lublin. Solidne wyzwanie. Ale zostaliśmy przed sezonem przez naszych trenerów świetnie przygotowani także do tego typu wysiłku. Poza tym: my naprawdę czerpiemy ogromną frajdę z gry ze sobą w koszykówkę. Z tego co słyszę od osób postronnych: to widać. To dla nas największy komplement.
W tym roku skończysz 30 lat, a już od ładnych kilku – czy to najpierw w barwach Legii, czy później Spójni – odgrywasz w zespołach PLK naprawdę ważne role. Masz poczucie, że obecne rozgrywki mogą być dla ciebie przełomowe?
Przede wszystkim mam poczucie, że znalazłem się na takim etapie kariery, na którym niczego się nie boję. Także tego, by wziąć na siebie większą odpowiedzialność za wyniki drużyny. Jestem świadom swojej sportowej wartości. Wiem na co mnie stać. Kiedyś większą uwagę zwracałem na zdobywane punkty. Obecnie jestem w stanie bez żadnego problemu dostosować się do tego, czego potrzebuje zespół. Każda ekipa z większymi ambicjami powinna mieć w składzie takiego gracza. A ja dodatkowo jestem kapitanem Kinga. Staram się, by mój głosy był słyszalny w szatni.
Skoro o szatni mowa – akie słowa padły w niej po waszym meczu w Ostrowie Wielkopolskim, gdy nieco na własne życzenie straciliście zwycięstwo w meczu ze Stalą? Gdyby nie wydarzenia z końcówki tamtego spotkania, teraz to wy bylibyście liderem tabeli PLK.
Dokładanych słów nie pamiętam, lecz atmosferę panującą po tamtym meczu w szatni – bardzo dobrze. Dominowała złość. Taka zdrowa, sportowa – wściekłość wręcz. Tamten mecz wypuściliśmy z rąk. Pamietam, że długo o nim rozmawialiśmy, bo mieliśmy świadomość, że jedna taka wpadka może zaburzyć coś, co budowaliśmy wcześniej przez dłuższy czas. Coś tak naprawdę najważniejszego – pewność siebie. Wygląda na to, że udało nam się sytuację opanować, czego efektem były późniejsze zwycięstwa we Wrocławiu i Warszawie.
Ty jesteś kapitanem Kinga, a jego generałem Andrzej Mazurczak. Czy wasz lider powinien otrzymać powołowanie do reprezentacji Polski?
Jasne, przecież każdy kto obserwuje naszą koszykówkę jest świadomy tego, jak świetnie gra w tym sezonie Andy. Myślę, że trener Igor Milicić też to widzi. A dlaczego nie wysłał powołania Andy’emu. Wie tylko on sam. Ja mogę dodać tylko tyle, że na ten moment Andrzej Mazurczak jest po prostu najlepszym polskim rozgrywającym. Ściskam kciuki, by w końcu zaczął grać regularnie w reprezentacji. Naprawdę na to zasługuje.
Dlaczego akurat ten sezon okazuje się dla niego tak przełomowy?
Andy znalazł się w takim momencie kariery, że nie mniej ważna od jego umiejętności czysto koszykarskich stała się siła jego głowy. Widzi wszystko, przewiduje ruchy rywali, jest naprawdę mocny pod tym kątem. I z meczu na mecz coraz lepszy. Rośnie razem z naszą drużyną. Grać z koszykarzem znajdującym się w takim rytmie to czysta przyjemność. On cały czas szuka kolegów na boisku, znajduje przewagi, wie kiedy powinien sam wziąć piłkę pod pachę i zdobyć punkty. Świetnie wyczuwa też, który z kolegów znajduje się na fali i wtedy pcha do niego piłkę. Niesamowity jest.
Mazurczak jest na takiej fali, że nawet jeśli obrońca muśnie podawaną przez niego piłkę, to ta ostatecznie ląduje w rękach gracza Kinga. Choćby nie tego, do którego było kierowane podanie – ale jednak.
To prawda, momentami można odnieść wrażenie, że Andy znajduje się w lekkim transie. Ale w tego typu sytuacjach nie ma też wiele przypadku – Andy po prostu w swoje podania wkłada mnóstwo siły (śmiech). Samo muśnięcie piłki nie wystarcza. Obrońcy muszą się starać bardziej.
A czy FIlip Matczak, sprawdzając listę powołanych do reprezentacji, podskórnie przegląda ją jeszcze z lekkim dreszczykiem emocji, szukając na niej własnego nazwiska?
Hmmm. Powiem tak – nigdy nie dostałem realnej szansy, by zaistnieć w reprezentacji. Zdarzały się jakieś powołania do szerokiej kadry, ale nigdy nie przełożyły się na coś większego. A myślę, że były momenty w mojej karierze, gdy mogłem swoją szansę otrzymać. Żyję z tym i szarpię dalej. Kocham koszykówkę, czerpię z niej ogromną radość i bez względu na wszystko nie zmierzam się zatrzymywać ani na moment. Tym bardziej, że mam świadomość, że ten sezon może się skończyć w naprawdę wyjątkowy sposób. Turniej w Lublinie też.
Wycieczka na mecze Jeremy’egp Sochana w San Antonio – info i zapisy >>