Sarver za wieloletnie naruszanie wszelkim możliwych granic dobrego smaku wobec swoich pracowników i pracownic został przez władze NBA odsunięty na rok od wykonywania obowiązków. Na szczęście dla wizerunku Phoenix Suns i całej ligi – z banicji nie zamierza wracać. Kilkanaście dni temu dość jasno zapowiedział sprzedaż klubu (w pakiecie z występującą w WNBA ekipą Phoenix Mercury). Proces upłynniania akcji powinien zająć od sześciu do dziewięciu miesięcy.
Kibice Suns odetchnęli z ulgą. DeAndre Ayton pewnie też. Tak, to ten środkowy wybrany z numerem 1 w „drafcie Luki Doncicia”. Wiosną w przegranym meczu numer 7 spędził na parkiecie tylko kilkanaście minut. Latem podpisał nowy kontrakt na 133 miliony dolarów. Na obóz przygotowawczy przyjechał nie rozmawiając od czasu zakończenia poprzedniego sezonu ze swoim trenerem. Choćby raz.
Ryba psuje się od głowy. Suns, choć poprzedni sezon zakończyli z 64 zwycięstwami, u progu kolejnego cuchną.
Sarver ostatecznie zapłaci NBA 10-milionową grzywnę z uśmiechem na ustach, niczym napiwek w restauracji. Zorientowani w temacie bankowcy twierdzą, że za pakiet akcji Suns/Mercury otrzyma rekordową w historii NBA cenę (trzy lata temu Brooklyn Nets zostali sprzedani za 2,35 mln dol.). Póki co Sarver wybrał już bank – Moelis & Company – który będzie nadzorował proces sprzedaży.
To ta sama instytucja, która w maju doprowadziła do sprzedaży piłkarskiej Chelsea za 5,3 mld dol. Czy Suns jako pierwsi w historii NBA zostaną sprzedani za kwotę z 3 z przodu? Niewykluczone. Szczególnie, jeśli DeAndre Ayton dogada się z Monty Williamsem i w sezonie zasadniczym Słońca będą wygrywać równie często jak w poprzednich rozgrywkach.
W 2004 roku Robert Sarver nabył Phoenix Suns za 401 mln dol. Pierwszą poważną decyzją którą podjął, było zaoferowanie kontraktu Steve’owi Nashowi, który w kolejnych dwóch sezonach zdobył nagrodę MVP. Później były już tylko gorsze.