Śląsk Wrocław – Anwil Włocławek 89:86
Nie jestem fanem słowa „kryzys” w świecie sportu. Wychodzę z założenia, że są dużo poważniejsze kryzysy na świecie. Wolę mówić o słabszych momentach, a takie w trakcie długiego, zazwyczaj 9-10 miesięcznego sezonu przytrafiają się właściwie każdej drużynie. Anwil też dopadł, choć póki co tylko czterodniowy, bo przecież z Arką koszykarze z Włocławka przegrali w poniedziałek, a ze Śląskiem w czwartek. Po drodze jeszcze rozsiedli się przy świątecznych stołach, ale to oczywiście wszystkiego nie tłumaczy.
Swoje problemy Anwil ma – najważniejszy jest ten z Luke’em Nelsonem. Czy Brytyjczyk jest zdrowy? Nie wiemy. Czy jest „szklany”? Możliwe. Fakty są takie, że był kontraktowany we Włocławku jako gość, który ma być rozgrywającym na wysokim poziomie, a jakość zapewniać po obu stronach boiska. Był nim tylko przez kilka tygodni. Od początku listopada właściwie nie istnieje – albo leczy urazy, albo gra słabo.
Śląsk tak naprawdę nie miał prawa Świętej Wojny wygrać bez trzech tak ważnych w rotacji graczy jak Marcel Ponitka, Daniel Gołębiowski i Jeremy Senglin. Wygrał jedynie dzięki DJ Cooperowi. Cóż to jest za gość! Aż nie chce się odrywać oczu, bo… on ma oczy dookoła głowy. Wyprowadzając piłkę z własnej połowy momentalnie notuje który z kolegów biegnie przed nim, kto jest obok i jest w stanie podjąć decyzję, że akcję skończy ten, którego nie widzi, bo biegnie za jego plecami. Właściwie nie odwraca głowy, a i tak potrafi podać w tempo. Niesamowity, nieszablonowy gość! Na dodatek wszystko robi z uroczą nonszalancją.
Jeśli prawdą jest to, że Śląsk na pensję tego gracza wydaje ok. 20 tys dolarów i to właśnie Cooper jest obecnie najlepiej opłacanym koszykarzem PLK, mogę powiedzieć tylko jedno – brawo WKS! Właśnie takich obcokrajowców powinniśmy ściągać do naszej ligi. Amerykanin, jeśli tylko zdrowy i zmotywowany, wart jest tej fortuny.
Jeszcze tylko dwie uwagi o Anwilu.
14 asyst Coopera obwodowym obrońcom z Włocławka wybaczam, ale 19 punktów zdobytych przez tego gracza świadczy o tym, że coś w tej defensywie Anwilu było nie tak. Powinni się znaleźć gracze, którzy atakowaliby amerykańskiego czarodzieja mocniej. Jego trzeba gnieść fizycznie, innego sposobu na zatrzymanie nie widzę. To takim defensorem miał być Nelson.
To tylko gdybanie, ale zdziwiłbym się szczególnie mocno, gdyby Anwil ten mecz wygrał, jeśli w drugiej połowie trener Selcuk Ernak dałby więcej szans Michałowi Michalakowi. Jasne, reprezentant Polski spisywał się słabo, ale w końcówce mógł „odpalić”, jak to już niejeden raz w tym sezonie czynił. Turecki szkoleniowiec, dając Michalakowi tak mało szans w drugiej połowie, a następnie zabierając ze sobą na konferencję prasową lekko go upokorzył. Mógł przecież wybrać choćby DJ Fundenburka, który zdobył 27 punktów i był naprawdę świetny.
Nie wiemy jednak przecież co się dzieje w szatni Anwilu. Może w dłuższej perspektywie ten zabieg „temperowania Michalaka” się Ernakowi opłaci?
Zastal Zielona Góra – Dziki Warszawa 77:76
Co zapamiętam z tego meczu najmocniej? Tłumy na trybunach hai CRS! Świetny obiekt do oglądania basketu, znakomita atmosfera na trybunach i na koniec zwycięstwo Zastalu? Nic tylko pogratulować! Przede wszystkich szefom klubu, bo już teraz można powiedzieć, że pomysł ze sprowadzeniem po latach Waltera Hodge’a wypalił.
Pamiętacie gdzie był Zastal rok temu, gdy pogrążony po uszy w długach był wyrywany z rąk Januszowi Jasińskiemu? Pamiętacie jak Jasiński przekonywał wszem i wobec, że bez niego klub sobie nie poradzi? Obecnie nowi właściciele i szefowie mogą się na wspomnienie tamtych chwil jedynie uśmiechać.
Wciąż nie widzę Zastalu w playoff, czy nawet za bardzo w playin, ale cieszę się, że moda na basket wraca do Zielonej Góry. Mam nadzieję, że niebawem klub wróci też do czołówki PLK. Jego kibice na to zasługują.
Dziki? Jak to zwykle na czele z trenerem Szablowskim – do bólu konsekwentne! Grzegorz Grochowski zagrał łącznie tylko 9 minut, ale w końcówce znów zastępował Rickeya McGilla. Tym razem bez powodzenia, lecz mam wrażenie, że w tym przypadku ta taktyka na dłuższą metę się ekipie z Warszawy opłaci.
Tauron GTK Gliwice – Legia Warszawa 88:85
Ciężko jest powiedzieć o Pawle Turkiewiczu, że jest młodym i obiecującym trenerem, skoro skończył już 50 lat, ale – na pewno jest trenerem, który wciąż robi postępy. Podobnie jak jego GTK. Fajnie, że wrócił do tego klubu przed poprzednim sezonem, a jeszcze fajniej, że dostał po nim szansę kontynuacji pracy. 6-6 GTK na koniec roku kalendarzowego to jego duży sukces. Pokonanie Legii także. Nawet jeśli weźmie się pod uwagę, że przyjechała ona do Gliwic osłabiona brakiem Mate Vucicia i Dominika Grudzińskiego.
Jeśli chodzi o zespół z Warszawy, dziwią mnie dwie sprawy. Pierwsza – rozumiem, że strata Vucicia może boleć, ale naprawdę nie jest łatwo grać przez 40 minut w kosza i zebrać jako cała drużyna z tablic zaledwie 21 piłek. Druga – skuteczność Andrzeja Pluty juniora. Martwi. Już nawet nie chodzi o 1/8 za 3 w Gliwicach, zdarzają się i takie mecze. Ale 13 przestrzelonych z 44 wykonywanych w całym sezonie wolnych? Toż to słabe 70 procent, a próba całkiem pokaźna. Andrzej powinien po każdym treningu zostawać dłużej i nie schodzić z boiska zanim nie trafi 90 ze 100. Albo przychodzić wcześniej. Rzuty wolne, szczególnie dla graczy obwodowych, to kwestia do wytrenowania. Tata Pluty jr najlepszym tego przykładem. On z zamkniętymi oczami trafiał 90 procent.
Trefl Sopot – Górnik Zamek Książ Wałbrzych 100:85
W drugiej połowie Trefl momentami przypominał drużynę, która w poprzednim sezonie sięgała po mistrzostwo, szczególnie dzięki tercetowi Jakub Schenk – Jarosław Zyskowski – Aaron Best.
Słyszałem, że Żan Tabak wciąż nie jest zadowolony z gry zespołu. Dotarły do mnie także plotki, jakoby ekipa z Sopotu planowała kolejne zmiany personalne. Jeśli prawdą okaże się, że w ich efekcie zespół opuści Andy Van Vliet, będę mocno zaskoczony. Wydaje mi się, że akurat ten zawodnik w Treflu ma całkiem sporo sensu. Choćby w ubiegłym sezonie kilka razy w playoff okazał się bardzo ważnym graczem w rotacji.
Gdy Trefl w drugiej połowie przypominał mistrza Polski, Górnik wyglądał jak beniaminek. Uff, choć odrobina normalności w tej zwariowanej końcówce roku kalendarzowego w PLK!
MKS Dąbrowa Górnicza – PGE Spójnia Stargard 67:79
Kolejny z nielicznych oddechów od szaleństwa, które ogarnęło PLK – mecz wyglądał dokładnie tak, jak można się było spodziewać. Jeśli Teyvon Myers oddaje 19 rzutów z gry a Tyler Cheese jedynie 5 to wiedz, że coś tu nie gra. Mnie fakt, że ci zawodnicy do siebie nie pasują kompletnie nie dziwi. Jedna piłka to dla nich za mało.
Ogólnie MKS ma za mało dobrych koszykarzy, bo Raymond Cowels może wykonywać pojedyncze efektowne i skuteczne akcje, ale to już nie ten sam gracz co kilka lat temu w Spójni czy Legii. Siedem kolejnych porażek nie wzięło się znikąd. Jeśli część z całkiem pokaźnego buyoutu, który MKS otrzymał od Limoges za Souleya Bouma została przekazana na spłatę zaległości z poprzedniego sezonu to… można jedynie przyklasnąć! W ostatnich latach ten klub nie zawsze rozsądnie dysponował budżetem i płacił na czas.
Realizm finansowy może być jednak sporym zmartwieniem trenera. Boris Balibrea ma problem i nie sądzę, by mógł go rozwiązać testowany Trey Wade. Oglądałem tego zawodnika często w akcji w poprzednim sezonie w barwach Startu. To nie jest systemowy koszykarz, który przydałby się MKS.
Jeśli brakuje pieniędzy na lepszego, to… trudno. Zawodowy sport bez dużych środków finansowych nie istnieje. Puste trybuny hali w Dąbrowie Górniczej też nie nastrajają optymistycznie. Nie takie historie PLK widziała, ale ciężko będzie MKS obrócić ten sezon.
Start Lublin – Energa Icon Sea Czarni Słupsk 83:77
Courtney Ramey zatrzymał Aleksa Steina na 10 punktach, a sam rzucił ich 20, dokładając do tego 11 asyst. Ten zawodnik z miesiąca na miesiąc wygląda coraz ciekawiej.
Byłoby też nie fair nie zauważyć postępu, który Start w ostatnim czasie wykonał w defensywie. Ten zespół naprawdę zaczął bronić, a przecież jeszcze na początku sezonu regularnie tracił po 90-100 punktów.
Z perspektywy kibica lubelskiej koszykówki cieszy jeszcze jedno – coraz lepsza atmosfera na trybunach hali Globus. Według oficjalnych danych mecz z Czarnymi obserwowało niespełna 1400 osób, choć miałem wrażenie, że było ich więcej. Na pewno doping był najlepszy, jaki słyszałem w tym sezonie. Szkoda, że Start po drodze zgubił dwa punkty, przegrywając na własne życzenie w Gliwicach i w Warszawie z Dzikami. Obecnie mógł mieć bilans 9-3 i wchodzić w 2025 rok na pozycji wicelidera tabeli.
Czarni świetnie rozpoczęli mecz, wyraźnie przeważali w pierwszej kwarcie, ale później jakby zabrakło im paliwa. Wobec problemów Steina, nie mieli pomysłu na rozmontowanie defensywy gospodarzy. Nie wiem czy Loren Jackson jest już po wyleczeniu kontuzji w pełni zdrowy, ale na pewno nie jest w pełni formy. W Lublinie grał tylko kilkanaście minut. Brutalna prawda jest taka, że bardziej pomagał w tym czasie Startowi niż Czarnym.
Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski – King Szczecin 82:83
Ten mecz obciąża konto Andrzeja Urbana. Wiele razy chwaliłem go za energię i ciekawe pomysły oraz za to, że jego zespół zazwyczaj gra z charakterem. Po tym meczu nie mogę nie zauważyć, że w decydujących momentach… po prostu Urbana zabrakło. Gdy w połowie trzeciej kwarty przed Stalą zaczęły nagle wyrastać schody, trener jakby stracił swoją naturalną ekspresję. Z każdą minutę zaczął się kulić w sobie i wycofywać. Na samym końcu odnosiłem wrażenie, że doszedł do ściany, oparł się o nią i bezradnie patrzył na wydarzenia. Stali zabrakło jego reakcji. Nie zdołał wstrząsnąć zespołem, pobudzić go, zatamować krwawienia.
No i ten Rolon… To nie jest zawodnik, któremu w końcówce, w decydujących momentach oddawałbym piłkę. Wolałbym ją zostawić z rękach Juskeviciusa, ten przynajmniej grozi rzutem. Ostatni kwadrans przegrany 12:37 mówi sam za siebie. Stal spanikowała i zabrakło jej gracza, który zachowałby spokój. Zabrakło jej rozgrywającego. Zabrakło jej Aigarsa Skele.
King zaimponował powrotem z dalekiej podróży. Odrobić 24 punkty to zawsze jest coś. Może to będzie nowy impuls dla tej drużyny, jej moment przełomowy? Na pewno King takiego potrzebował. Choć oczywiście najbardziej potrzebuje pierwszego rozgrywającego i nowego środkowego.
Skele? Mam wrażenie, że bardziej pasowałby do Stali, nie tylko ze względu na to, że już w niej grał i zna klub oraz trenera. Na miejscu Kinga poszukałbym zawodnika bardziej w typie Coopera, który najpierw rozgląda się za podaniem. Jestem przekonany, że klub ze Szczecina stać na zatrudnienie zawodnika podobnego kalibru co Śląsk. Skoro na pensje swoich koszykarzy prezes Król wydał już w tym sezonie ponad 1.5 mln dolarów, to i dodatkowe 100 tysięcy – bo przecież będziemy tu mówili najpewniej o kontrakcie na pięć miesięcy – znajdzie. Musi znaleźć. Bez dobrego rozgrywającego ten zespół może wygrywać pojedyncze mecze, ale aby zebrany w nim talent się nie marnował, musi pozyskać kogoś kalibru Mazurczaka. Albo Coopera właśnie.
O ile trener Urban tym razem „nie ustał skoku”, to Arkadiusz Miłoszewski pytając się w przerwie koszykarzy czy naprawdę grają przeciwko niemu mógł to zrobić. Jak wchodzisz w przerwie do szatni i widzisz śnięty zespół, który gra słabo po obu stronach boiska jako trener musisz powiedzieć lub zrobić coś niebanalnego, zaskoczyć podopiecznych, wyrwać ich z letargu. Miłoszewskiemu się to udało.
AMW Arka Gdynia – Arriva Twarde Pierniki Toruń 97:108 (d)
Cudze chwalicie, swego nie znacie – sami nie wiecie co posiadacie! Kwintesencja ostatnich tygodni w PLK. Drużyna, która przed chwilą ograła niepokonanego lidera tabeli, przegrała u siebie z zespołem z najsłabszym bilansem w lidze, prowadząc +11 na 1.5 minuty przed końcem. „Frajerstwo” to w sporcie bardzo mocne słowo, ale w tym przypadku jego użycie jest w dużej mierze uzasadnione. Arka nie miała prawa tego przegrać!
Doceniam trafienie Łukasza Kolendy za 3 przy jednopunktowej przewadze w ostatniej minucie czwartej kwarty, ale też nie pochwalam. Niby wpadło, ale – jak dla mnie – nie o to chodzi w koszykówce. W dogrywce Kolenda przyłożył już zresztą rękę do zwycięstwa gości, najpierw odpalając kolejną trójkę z dziewięciu metrów – tym razem już nie wpadło – a później decydując się na szaloną akcję indywidualną. Tak zazwyczaj kończą się tego typu popisy.
Inna sprawa, że jak widziałem Nemanję Nenadicia łapiącego się za głowę, gdy Michael Ertel doprowadził do dogrywki, to miałem przekonanie, że wielkiego pożytku z Serba już w dogrywce nie będzie. I nie było.
Ertel to bardzo ciekawy zawodnik, zdobywa punkty z niesamowitą łatwością, ale czy będąc menedżerem drużyny z ambicjami gry o medale mistrzostw Polski chciałbym go mieć w drużynie? Nie sądzę. W zespole z Torunia może jednak robić furorę. A to wcale nie jest taki słaby zespół, jakby tabela sugerowała. Twarde Pierniki w tym sezonie nie powinny do ostatniej kolejki drżeć o utrzymanie.
20 komentarzy
Normalność u Pana Karolaka objawia się brakiem obiektywizmu
Uzasadnij te opinie. Czekamy.
Obiektywny, kolego, może być laborant, a nie komentator sportowy
Ciężko czyta się te wypociny. Kolejny raz nacinam się na tekst p. Karolaka. Tezy autora zwykle są mało trafione, od osoby z takim bagażem koszykarskich doświadczeń oczekuje się nieco głębszej analizy klubów, meczów czy obecnie panującej sytuacji w PLK. Powyższe wnioski może wyciągnąć każdy, nawet głupek przeglądający wyniki meczów na plk.pl.
Musze zacząć weryfikować autora artykułu po czym później się w niego zagłębiać…. szkoda czasu.
Ale odróżniasz lekką formę felietonu od artykułu będącego suchą relacją ze wszystkich spotkań kolejki? Rozróżniasz, prawda?
Zdecydowanie i taka forma relacjonowania basketu mi nie odpowiada. Moze prawda?
Zdecydowanie i taka forma relacjonowania basketu mi nie odpowiada. Moze prawda?
„Powyższe wnioski może wyciągnąć każdy, nawet głupek…” Otóż to, kolego, otóż to.
Jeśli takie wnioski wyciągnie każdy, nawet taki „glupek” jak ja, to pisanie podobnych artykułów mija sie z celem, one nic nie wnoszą. Ja chcę czytać głębokie analizy, których sam nie potrafię zrobić.
Zdecydowanie i taka forma relacjonowania basketu mi nie odpowiada. Moze prawda?
Śląsk wygrał nie tylko dzięki Cooperowi. Także dzięki 35 min Błażeja Kulikowskiego, skuteczności Penavy w pomalowanym i Neneza na obwodzie, a nawet niezłym minutom Wojtka Siembigi.
Czy komentator od Michalaka oczekiwałby rzutów za 4 punkty? Gruszecki w drugiej połowie zagrał na dobrej skuteczności z dystansu. Michała więcej by nie zrobił.
Komentarz ogólnie słaby, ani pół zdania nie ma w nim o zespołowym wysiłku zwycięskiego zespołu.
Przesadzasz z tym Siembigą. Opanuj kibolskie emocje.
Karolak ciekawie pisze. To, ze wam nie pasuje, oznacza tyle, ze trudno podobac sie wszystkim. Wysilek Slaska byl zespolowy ake to Cooper zrobił ROZNICĘ. 19 Pkt i 14 asyst. W meczu na jedno posiadanie. Wiecej myslenia panowie.
Liczby Coopera oznaczają tyle, że był liderem w meczu, którego nie wygrał sam.
Apelując tak gorączkowo o opanowanie emocji i myślenie nie zapominaj o aktywowaniu tych funkcji u siebie.
Nie przesadzam z Siembigą, uzupełnił rotację pry braku trzech graczy pierwszopiątkowych, popełnił tylko jeden błąd.
Tak i grał dwie minuty. Odpuść ten bełkot.
Wojtek zagrał 8:25 min. Dał dobrą zmianę w obronie. Zdobył 2pkt z odważnej akcji, jak na de facto debiutanta w takim wymiarze i meczu. Czy przesądził o wyniku? Nie. Czy wykorzystał swoją szansę? Tak.
8 i pol minuty, jeden rzut, jedna zbiorka. Faktycznie wykorzystal szanse… Mogloby go w ogole nie byc na parkiecie. Przestan lansowac tu kumpli.
Zbynku, gdyby Wojtka nie było na boisku przez te 8,5 min, to musiałby biegać przez ten czas np. DJ Cooper i pewnie byśmy to przegrali, bo fizycznie by DJ padł. Każdy inaczej ma prawo oceniać wykonaną pracę przez zadaniowca, a z taką rolą wyszedł Wojtek, bez wcześniejszego doświadczenia w PLK na takim poziomie emocji i wyniku meczu. Co miał pobiegać – pobiegał. Co miał poprzeszkadzać – poprzeszkadzał. Zdobył tylko 1pkt mniej, niż klasowy Luke Nelson (przed sezonem typowany na MVP sezonu zasadniczego), a na dokładkę błędów rażących nie było i nie był piątym kołem w wozie drabiniastym, jak pewien inny obcy w przeciwnej drużynie opłacany za spore relatywnie do angażu Wojtka dolce. Ty masz prawo uważać, że nie wykorzystał szansy.
Udanego 2025 r i więcej pozytywnego myślenia o grze polskich młodych graczy. Niech wykorzystują szanse, jak Wojtek, Kuba Piśla, Kuba Szumert, czy Bartek Łazarski. Z każdej drużyny, nieważne, której kibicujesz na co dzień.
Zgadzam się z Panem Karolakiem oprócz jednego – Stali nie zabrakło Skele. To przecież z nim w składzie (i na boisku) przegrał decydujący mecz play-off w zeszłym sezonie że Śląskiem w bardzo podobnych okolicznościach.
Tak, w Stali zaczyna to być tradycją. Przegrywanie wygranych meczów.