BETCRIS PROPONUJE TRZY FREEBETY ZA TRZY KUPONY – SPRAWDŹ JUŻ TERAZ!
Specjalnie używam słowa „ewentualne” – bo choć sercem jestem za Szczecinem, to wcale nie jestem pewien, czy losy tego finału zostały już rozstrzygnięte.
Nie wiem oczywiście co się tak naprawdę dzieje w szatni Śląska, ale mam podobne zdanie jak większość obserwatorów – gdyby zsumować na papierze tylko czysty talent koszykarski zebrany w obu drużynach rywalizujących w finale PLK, wypadałoby na końcu postawić znak wyższości wskazujący na Śląsk. Finały nam jednak potwierdzają, że kolektyw i „team spirit” są w stanie pokonać indywidualny talent. Czy przekreślam szanse Wrocławia? Absolutnie, bo jeśli ten zbiór talentu dogada się na boisku, czeka nas jeszcze wiele emocji w tej serii, mimo obecnego stanu 0:2.

Naprawdę nie zdziwię się, jeśli wrocławianie w środę zaskoczą nowym pomysłem, wejdą lepiej w mecz, a stamtąd będą mogli szukać drogi do wygrania meczu nr 3.
A propos talentu zebranego w Śląsku… Uśmiechnąłem się znacząco, gdy po raz pierwszy usłyszałem w trakcie tego sezonu opinie, że Artiom Parachowski się we Wrocławiu nie sprawdza. Ja już to przerabiałem kilka lat wcześniej, gdy byłem jego kolegą klubowym w barwach drużyny z Andory w lidze ACB. Tam też na początku Artiom był niewykorzystywany, ciężko było mu znaleźć swoje miejsce w naszym systemie. A przecież grał w wielkich i renomowanych klubach! Aż nagle któregoś dnia trenerzy postanowili skorzystać z kilku dość prostych zagrywek wykorzystujących takich trochę oldskulowych środkowych. Nagle rozpoczyna się mecz, patrzymy z kolegami z zespołu, a tu…
Raz dobrze dogrywamy do Parachowskiego piłkę pod kosz – punkty.
Drugi raz dobrze dogrywamy do Parachowskiego piłkę pod kosz – punkty!
Można? Można. Nagle w drugiej połowie przeciwnik zaczął podwajać Arta na low post, a ten obsługiwał nas swoimi podaniami i otwierał nam pozycje do rzutów. To kawał gracza – dosłownie i w przenośni.
Problem Śląska w tej serii polega m.in. na tym, że nie zdołał jeszcze znaleźć sposobu, by dograć piłkę w odpowiednim momencie i miejscu do swoich graczy pod kosz. A mają kim straszyć, bo przecież oprócz Artioma jest jeszcze Olek Dziewa. Jak do tego duetu dodać samego Jeremiah Martina – widać, że losy tego finału mogą się jeszcze obrócić. Bo dobrych koszykarzy Śląsk ma jeszcze więcej.
Skupmy się jednak teraz na Wilkach, bo to im mocno kibicuję w tych play off i nie zamierzam tego ukrywać. We wtorek rozmawiałem z Filipem Matczakiem, kapitanem Kinga – znamy się bardzo dobrze od kilkunastu lat. Wiem, że zawodnicy Kinga już nie mogą się doczekać środowego wieczoru i tego kompletu widzów na trybunach Netto Areny. Czy nawet – nadkompletu, bo słyszałem, że będą dostawiane dodatkowe miejsca. Piękna sprawa! Ciekaw jestem tylko, czy ta cała oprawa najbardziej nie zaskoczy właśnie gospodarzy, którzy (mimo dużych gabarytów hali) nie są przyzwyczajeni do gry przy pełnej publice . Tak gigantyczne, wcześniej nienotowane zainteresowanie kibiców może wywołać presję, która koniec końców okaże się ciężarem.
King udowodnił już bardzo wiele w tym sezonie i z pewnością złoto byłoby jego najpiękniejszym zwieńczeniem. Jako rodowity szczecinianin niesłychanie się cieszę – tym bardziej, że mniej lub bardziej znam kilku jego współautorów.
O prezesie Kinga – Krzysztofie Królu usłyszałem po raz pierwszy, gdy miałem pewnie około 15-16 lat. Powód? Prozaiczny. Jego córka, też trenująca wówczas koszykówkę, była… dziewczyną mojego kolegi z drużyny. Nie jestem prorokiem – nie wpadłem wówczas na myśl, że może 15 lat później ten człowiek może prowadzić klub koszykarski ze Szczecina do, być może, mistrzostwa Polski. Ale nie jest to również osoba „znikąd”. Od lat dzięki niemu funkcjonuje klub na poziomie PLK i stworzył wokół niego podwaliny. Obecny sukces może jest sensacyjny, ale nie jest przypadkowy, jak czasami mam wrażenie ludzie mylnie myślą o klubie z Pomorza Zachodniego.
Podczas mojej młodości Szczecin żył wspomnieniami o czasach gdy w ekstraklasie w czasach koszykarskiego „boom’u” w Polsce grały takie trochę kluby-efemerydy – SKK i PKK. To sąsiadujący z nami Stargard mógł wtedy dumniej wypowiadać się na temat swoich ekstraklasowych bojów. My, wtedy młodsze pokolenie koszykarzy – przyjmijmy, że mówimy o rocznikach 1988-93 – byliśmy w większości fanami talentu Macieja Majcherka, grającego pod wodzą swojego ojca-trenera Zbigniewa (swego czasu również koszykarza). Świetnie, że on też ma udział w obecnych sukcesach klubu jako asystent Arkadiusza Miłoszewskiego.
Maciek Majcherek nigdy nie zdecydował się wyjechać ze Szczecina, choć na pewno nie przez brak talentu.
Tomasz Gielo
W zespole AZS równie dobry był, gdy ten występował w II lidze, jak i wówczas gdy zespół przebił się do I ligi. Na pewno miał papiery na grę na wyższym poziomie.
Cieszę się, że teraz odnalazł się w roli szkoleniowca. Chciałoby się powiedzieć – jaki ojciec, taki syn! Maciek był też moim pierwszym trenerem w mojej kategorii wiekowej. Zaczynałem swoją przygodę trenując moim starszym bratem i jego drużyną, gdzie wszyscy mieli ode mnie po 5-6 lat więcej. Dowiedziałem się, że także istnieje drużyna w Szczecinie w mojej kategorii wiekowej i tak trafiłem do drużyny Maćka. Udało nam się nawet dojść do półfinałów Mistrzostwa Polski młodzików, gdzie trafiliśmy m.in. na drużynę Łodzi z Michałem Michalakiem w składzie czy też z Ostrowa Wielkopolskiego z Mateuszem Ponitką. Wtedy zaczynaliśmy się poznawać, a później wspólnie sięgnęliśmy po wicemistrzostwo świata do lat 17. Wspomnienia o tym sukcesie się z czasem zacierają, ale znaczna część przyjaźni z tamtego okresu przetrwała do dziś i to chyba doceniam najbardziej.
Początek Arkadiusza Miłoszewskiego w Szczecinie też pamiętam – nawet uczestniczyłem w pierwszym treningu, który prowadził. Wprawdzie nie byłem wówczas graczem Kinga, ale przebywałem w rodzinnym mieście i gościnnie brałem udział w zajęciach rehabilitując się po kontuzji. To świetna historia, że trener w swoim pierwszym pełnym, samodzielnym sezonie osiąga taki sukces, czapki z głów! Po wszystkich latach jako asystent, mogąc „uczyć się” od różnych trenerów teraz stworzył własną filozofię gry i jak widać, przynosi ona efekty. A osobiście przyjemnie ogląda się system, gdzie „czwórka z rzutem” (Tony Meier) jest tak dobrze wykorzystywany i szukany przez innych ☺
Co jakiś czas powraca to samo pytanie, ze strony dziennikarzy czy nawet znajomych – Czy sam kiedyś założę koszulkę Kinga? Nie mam pojęcia, nie tylko ode mnie to zależy.. Kiedyś powiedziałem w jednym z wywiadów, że jeśli już zagram kiedyś w polskiej ekstraklasie, to chciałbym właśnie w zespole ze Szczecina. Zdania nie zmieniłem, ale podejmując decyzje, w takich kwestiach trzeba być otwartym na różne scenariusze. Jeśli oferta z Polski będzie najkorzystniejszą dla mnie i mojej kariery, głupotą byłoby jej nie rozważyć. Na ten moment jednak, nie miało to jeszcze miejsca.
Mecze Wilków Morskich, jak i całe playoffy PLK oglądam uważnie. W środę zasiądę przed telewizorem, by na żywo oglądać historyczny dzień dla szczecińskiej koszykówki. Zazwyczaj, gdy rozmowy w środowisku koszykarskim przechodzą na Szczecin, przyjmuje się że jest to „niekoszykarskie” miasto. Nie zgadzam się i zawsze powtarzam, że koszykówka w moim rodzinnym mieście jest i się rozwija. Są kluby szkolące młodzież, są pasjonaci Euroligi i NBA. Brakowało tylko przez lata dodatkowego impulsu. Iskry, która naprawdę może wywołać „boom na basket” w mieście. Przez lata jedynym koszykarskim towarem eksportowym, którym mógł się szczycić Szczecin był Szymon Szewczyk. Ten chłopak ze zdjęcia ilustrującego ten tekst, stojący najbliżej „Szewca” to kilkunastoletni ja.
Ale dziś przyszedł czas na nowe.
Dziś Szczecin może być dumny ze swojego zespołu. To wielka sprawa. I oby dopiero początek czegoś jeszcze większego.
BETCRIS PROPONUJE TRZY FREEBETY ZA TRZY KUPONY – SPRAWDŹ JUŻ TERAZ!
1 komentarz
świetny tekst!