Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>
Jasne, wywlekanie tego Zachowi LaVineowi było mocno efekciarskie.
Pamiętacie lato 2021 i igrzyska olimpijskie w Tokio? Pierwszą porażkę Amerykanów z Francuzami? Następujące po niej cztery kolejne wygrane zmierzającej po złoto drużyny Gregga Popovicha: z Iranem, Czechami Hiszpanią i Australią?
Dla LaVine’a były to pierwsze cztery kolejne zwycięstwa od 2014 roku, gdy zakończył grę dla UCLA i rozpoczął zawodową karierę w NBA. Siedem lat czekał. Szmat czasu. Nie była to wina Zacha w jak fatalnych drużynach występował, ale faktem jest, że do przegrywania miał szansę przywyknąć. Jak mało kto w tej lidze.
Poprzedni sezon miał wszystko odmienić. Zanim zmogły ich kontuzje, Bulls długo spisywali się świetnie. Życiowy sezon rozgrywał DeMar DeRozan, ale i walczący o nowy kontrakt LaVine nie zawodził. 24,4 punktu oraz po 4,5 zbiórki i asysty na mecz, a także – przede wszystkim – aż 67 rozegranych meczów. Najwięcej od sezonu 2015/16. To wszystko przekonało szefów Bulls, że Zach, który przecież wciąż nie skończył jeszcze 28 lat, jest wart fortuny.
Nawet jeśli – po kilku pierwszych tygodniach nowego sezonu na pewno już wszyscy tego tak pewni nie są. Niby LaVine wciąż gra nieźle (21,9 pkt/mecz), ale na pewno nie przypomina jednego z 10-15 najlepszych koszykarzy ligi. Ani nawet chociażby 20.
Bulls wciąż mają świetną defensywę, jedną z 10 najlepszych w NBA, ale po drugiej stronie boiska coraz większe problemy. DeRozan, po skończeniu 33 lat, zgodnie z tym czego można było się spodziewać, nieco zszedł na ziemię i nie wygrywa już w pojedynkę kolejnych meczów. Nikola Vucević gra o nowy, ostatni w karierze duży kontrakt. Alex Caruso i Patrick Williams to wciąż po atakowanej stronie boiska gracze lekko ułomni.
Ayo Dosunmu to fajna historia, bardzo utalentowany koszykarz, ale nie możesz się spodziewać, by w drugim sezonie gry w NBA gość wybrany w II rundzie draftu ciągnął ci zespół do zwycięstw. A Bulls, wystawiając go w roli pierwszego rozgrywającego na 30 minut w meczu, są zmuszeni na to właśnie liczyć. Albo na to, że siwizna Gorana Dragicia o niczym nie świadczy.
Kolejne mecze pokazują, że świadczy – i brak doświadczenie Dosunmu, i pokładów młodości Dragicia. Bulls wychodzą na boisko, ich liderzy – jak minionej nowy w przegranym 110:124 meczu z Pelicans – robią swoje cyferki (28 punktów DeRozana, 25 LaVine’a), ale nie przypominają drużyny, która mogłaby w tym sezonie włączyć się do walki o jakikolwiek poważniejszy cel.
Jak tak dalej pójdzie tylko patrzeć, a ruszą plotki o tym, że posada Billy’ego Donovana może być zagrożona. Mimo wartej jeszcze 6 mln dol. umowy na sezon 2023/24.
Póki co Bulls przegrali pięć z ostatnich sześciu meczów i w tabeli Wschodu wyprzedzają jedynie tankujące ekipy z Charlotte, Detroit i Orlando. I to właśnie z Magic po serii meczów z silniejszymi rywalami zagrają w piątek. Kolejna porażka spowodowałaby już chyba uruchomienie głośniejszej syreny alarmowej w United Center.
Albo kolejnych efekciarskich porównań lekko wyśmiewających Zacha LaVine’a.
Przykład? Zach LaVine zarobi w tym sezonie 37 096 500 dolarów – o półtora tysiąca dolarów więcej od Luki Doncicia.
Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>