15 punktów, 13 zbiórek, 7 bloków i 31 eval – z tak kosmicznymi statystykami we wtorkowy wieczór mecz kończył Biram Faye. Gra w ataku to jedno, ale Senegalczyk był niesamowity także po bronionej strefie boiska. I nie mówimy tu tylko w jego wykonaniu o kompletnej dominacji w strefie podkoszowej – w świetnej pracy na nogach po switchu na obwodzie także!
Od drugiej kwarty na parkiecie istniał w zasadzie tylko zespół prowadzony przez Dariusza Kaszowskiego. Bardzo dobrze jego grę prowadził Mateusz Kaszowski (13 punktów i 7 asyst), a błędy rywali w obronie świetnie wykorzystywał Mateusz Bręk (16 punktów i 5 zbiórek). W obronie gospodarze też prezentowali się kapitalnie, a prawdziwą ostoją defensywy był wspomniany Faye, którego obecność na parkiecie momentami wręcz paraliżowała zawodników Astorii. Warto wspomnieć, że Sokół do hitowej rywalizacji przystąpił mocno osłabiony – brakiem Filipa Małgorzaciaka i Mateusza Kulisa.
Goście? W tym meczu kompletnie nic w ich grze nie zatrybiło. Od początku zespół trenera Grzegorza Skiby wyglądał, jakby przedłużony weekend na pięknym Podkarpaciu mu nie posłużył. Liderzy zawiedli, młodzieżowcy zawiedli – ciężko znaleźć jakikolwiek pozytyw po takim występie bydgoszczan.
Pojawią się uzasadnione pytania czy podkoszowy duet Szymon Kiwilsza & Piotr Wińkowski może dać awans do Orlen Basket Ligi. W zeszłym sezonie Krzysztof Szubarga był o tym przekonany, ale Piotr Niedźwiedzki w finale miał na ten temat nieco inne zdanie. Obecnie trener Skiba, niezrażony wiosennymi wydarzeniami, ma takie samo zdanie jak trener Szubarga 12 miesięcy temu. We wtorek Faye udowodnił, że efekt tego eksperymentu nie musi być tak oczywisty i pozytywny.
W następnej kolejce w środę 9 października Sokół zagra na wyjeździe z WKK Active Hotel Wrocław, a Astoria podejmie u siebie, zawsze groźny GKS Tychy. Podopieczni trenera Skiby mieli o czym myśleć w długiej podróży autobusowej z Łańcuta do Bydgoszczy.