CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
Aleksandra Samborska: Wróciłeś właśnie do gry po kilku tygodniach przerwy z powodu urazu. Jakiego rodzaju była to kontuzja?
Tomasz Gielo: Jeszcze w pierwszej rundzie, podczas meczu z Pinarem Karsiyaka, przy skoku do zbiórki mój palec zderzył się z dłonią rywala i doszło do pęknięcia kości w dłoni. Po prześwietleniu okazało się, że ze względu na przemieszczenie konieczna będzie operacja, ale rekonwalescencja przebiegła sprawnie i wróciłem do rotacji.
Kontuzjowana była ręka rzucająca, więc potrzebuję jeszcze trochę czasu by w pełni złapać to samo czucie przy rzucie, ale znów gram (w sobotnim starciu z Bursasporem Tomek na parkiecie spędził 20 minut – przyp.red.) nie odczuwając dyskomfortu, więc na kolejne mecze zapatruję się optymistycznie.
Optymistami mogą być też kibice Merkezefendi. Twoja drużyna zajmuje wysokie, siódme miejsce w tabeli. Jak znalazłeś się w tureckiej ekstraklasie i jaka jest Twoja rola w zespole?
Po ostatnim sezonie zmieniłem agenta. Nowy postanowił znaleźć mi miejsce, w którym będę mógł się pokazać w mocnej lidze, co złożyło się idealnie z zainteresowaniem ze strony Merkezefendi. Trener Zafer Aktaş już wcześniej chciał ze mną współpracować. Na początku się wahałem, bo choć liga uchodzi za topową, to za dużo nie wiedziałem – ani o mieście Denizli, ani o klubie, który do ekstraklasy awansował zaledwie sezon wcześniej.
Trener przedstawił mi konkretne wizje i pomysł na zespół, ale i na poszczególnych graczy. Ja funkcjonuję tu trochę jako weteran, bo jestem, razem z naszym podkoszowym, najstarszy spośród obcokrajowców. Staram się dzielić wiedzą i doświadczeniem z innych miejsc. Mamy w drużynie 21-letniego Greka – Nikosa Rogkavopoulosa, to bardzo duży talent, który otrzymał tu swoją szansę i gra świetny sezon. Euroligowa Baskonia wykupiła kontrakt naszego rozgrywającego Maxa Heideggera, więc klub szuka zastępstwa na jego miejsce gracza o podobnym profilu – generała, który zdobędzie punkty, ale też podzieli się piłką. Max zdobywał 19 punktów na mecz, więc teraz trzeba będzie te punkty rozdzielić.
Na boisku staram się wykorzystywać swoje atuty, a więc rzut z dystansu i szybkość. Grywam na pozycji numer 3, więc szukamy przewag w strefie podkoszowej, ja gram na low-poście z zawodnikami obwodowymi. Twardo bronimy i szukamy punktów po kontratakach.
Kiedy jako drużyna złapaliśmy rytm, a my – obcokrajowcy, również z uwagi na dodatkową motywację, weszliśmy na poziom realnie oddający nasze umiejętności, to możemy cieszyć się z miejsca, w którym przed sezonie mało kto nas widział. A chcemy walczyć o jeszcze więcej.
Jaką dodatkową motywację masz na myśli?
Liga turecka to bardzo ciekawe miejsce. Nie ma co ukrywać: jeśli rozegrasz tu dobry sezon, to możesz sobie otworzyć drzwi do najlepszych drużyn. Przykładowo, zawodnicy z zeszłego sezonu w Denizli trafili później do ACB, Chin, wicemistrza Champions League czy Turk Telekom Ankary z EuroCup. Dzięki temu wiem, że jest to rzeczywiście miejsce, z którego można się wybić.
Patrząc na turecką koszykówkę z zewnątrz miałem trochę inne wrażenie. Na miejscu okazało się, że kluby tu są bardzo profesjonalnie zarządzane, a dodatkową na motywację wpływają narzucone limity.
W składzie meczowym danej drużyny może być tylko pięciu obcokrajowców. Niektóre ekipy, szczególnie te rywalizujące w europejskich pucharach, podpisują więcej graczy zagranicznych i nimi rotują, ktoś zawsze musi być poza grą. Część z nich, gdy klub w lokalnych rozgrywkach jest poddany dużej presji na wynik, traci swoje miejsce na rzecz kolejnych zagranicznych zawodników, którzy są pozyskiwani, by szybko pomóc.
Jesteśmy trochę jak najemnicy, od których oczekuje się jak najlepszej postawy. Przylatując do Turcji musisz się z tym liczyć. Jeśli z powodów sportowych czy jakichkolwiek innych będziesz odstawał, klub nie będzie się wahał ani sekundy i zakontraktuje za ciebie kolejnego gracza. Drużyna będzie grała dalej, a wyłączony zawodnik będzie z agentem szybko szukał nowego miejsca.
Ale Ty po złamaniu i rekonwalescencji nie musiałeś się martwić powrotem do składu?
Miałem duże szczęście, że po moim urazie udało się podpisać zawodnika na kontrakt krótkoterminowy – dołączył do nas Martin Peterka, reprezentant Czech, który akurat chciał odejść ze swojego wcześniejszego klubu. Przyszedł do nas na 2 miesiące i w tym czasie pomógł drużynie. Ja spokojnie mogłem się rehabilitować i dziś znowu jestem w składzie, a Martin znalazł klub we Francji.
W związku z następstwami tragicznego trzęsienia ziemi w Turcji wstrzymane zostały rozgrywki ligowe. Na jak długo?
Najbliższa kolejka została przesunięta, nie wiemy, kiedy ją rozegramy. Na przyszły tydzień zaplanowany jest Puchar Turcji – również nie wiemy, czy będzie rozgrywany. Później mamy przerwę na mecze reprezentacji. To w sumie daje trzy tygodnie potencjalnej przerwy. Mamy czas na indywidualną pracę i trochę dni wolnych w perspektywie.
Jak turecka Basketbol Süper Ligi ma się do innych, topowych, europejskich lig, w których grałeś?
To zdecydowanie najbardziej fizyczna liga. Sędziowie pozwalają na dużo więcej niż w tych, w których byłem wcześniej. Limit obcokrajowców powoduje, że obcuje się tu naprawdę z najlepszymi, o czym świadczą przecież gwiazdy światowego formatu w ekipach euroligowych.
W tabeli miejsca 6-15 dzielą raptem dwa zwycięstwa, walka jest więc bardzo wyrównana. Liga jest też wymagająca taktycznie. Nadal uważam, że numerem jeden w Europie pozostaje hiszpańska ACB, ale myślę, że Turcja plasuje się tuż za nią.
Skoro rozmawiamy o taktyce, to nie sposób nie zapytać o trenera reprezentacji Polski, który niedawno pojawił w Turcji – w Besiktasie Stambuł. Rozmawiacie z Igorem Miliciciem?
Nie mam kontaktu z trenerem. Ostatnią rozmowę z trenerem Miliciciem odbyłem pod koniec lipca, przed startem przygotowań do zeszłorocznego Eurobasketu.
Na językach wszystkich jest dziś Jeremy Sochan. Jak Ty – także skrzydłowy – oceniasz jego styl i umiejętności? Jak bardzo zawodnik San Antonio Spurs może w przyszłości odmienić polską kadrę?
Jeremy to zawodnik, którego w swojej drużynie chciałby mieć pewnie każdy trener. Jest bardzo uniwersalny, spokojnie może grać na pozycjach 1-4, dobrze się czuje z piłką w rękach, ale świetnie gra też bez niej. Potrafi ściąć pod kosz po dobrym podaniu, pójść na zbiórkę w ataku, jest bardzo atletyczny i intensywnie pracuje nad swoją fizycznością. Już powoli widać przemianę, jaką przeszedł pod tym względem od czasów uniwersyteckich. A przecież minął dopiero rok.
To gracz, u którego wszystko zaczyna się od obrony. Może bronić rywali z wielu pozycji, jest agresywny i do tego nabiera pewności i umiejętności po drugiej stronie boiska. Wielu zawodników ma problem, kiedy trafia do NBA, będąc wcześniej gwiazdami swoich drużyn uniwersyteckich czy europejskich, bo nagle okazuje się – że taką swobodę gry, jaką oni mieli wcześniej – ma może 30 zawodników w całej lidze. Reszta musi być świetnymi zadaniowcami. Sochan nim jest i powoli rozwija kolejne elementy.
Jak wysoko może dojść?
Jeremy doskonale rozumie dziś swoją rolę i myślę, że nawet on sam jeszcze nie wie, gdzie jest jego limit w rozwoju. Ciekawą sprawą były na pewno te jego wolne rzucane jedną ręką. Będąc pierwszoroczniakiem w najlepszej lidze świata, wiedząc, że szwankuje mu ten element, postanowił całkowicie zaufać sztabowi trenerskiemu, który pewnie zasugerował mu takie rozwiązanie. To duża sprawa.
Jego luz, świadomość, że efekty będą długofalowe, zdecydowanie w działaniu mimo, na pewno, żartów ze strony kolegów czy kibiców – to pokazuje, że ma cele, do których chce dążyć i nie zastanawia się dwa razy, gdy chodzi o jego koszykarski rozwój.
Moim zdaniem, Sochan jest optymalnym miksem – jest skupiony na swojej pracy poprzez wielkie ambicje i ma naturalny luz. „Polski gangster nie ma luzu” – to chyba cytat z „Chłopaki nie płaczą”. Jeremy ten luz ma, więc od razu się wyróżnia i przeciętny kibic NBA zwraca na niego szczególną uwagę.
Zmienia ten kolor włosów, jest bardzo pozytywny, nie boi się udzielać wywiadów, jego social media żyją – amerykańscy kibice to kochają. Jeremy jest na świeczniku poprzez koszykówkę i dobrą aurę, a nie poprzez afery czy stawianie tez o płaskości ziemi.
Jeszcze przed draftem mieliśmy okazję trochę popisać, trzymam za niego kciuki. Wszyscy powinniśmy pamiętać o tym, że on ma jeszcze naprawdę dużo czasu. Kibic ma tendencję, żeby szybko władować swojego ulubieńca na szczyt, a to ma różne efekty długoterminowe.
Młody zawodnik ma talent i powinno się go wspierać, ale mamy multum przykładów talentów którzy zostali „wepchnięci” od razu na szczyt, z którego potem szybko spadają, bo nie są jeszcze gotowi na tego typu presję. Nikt z nas nie będzie do końca wiedział, jakiego kalibru zawodnikiem zostanie Sochan jeszcze przez kolejne 5 lat. On przechodzi i przechodzić będzie tą swoją metamorfozę. Dopiero na jej finiszu zobaczymy go jako – mam nadzieję – wielką gwiazdę NBA.
Teraz Sochan jest bohaterem, ale dla polskiego kibica swego czasu kultowy był też rocznik ’93. Obchodzicie w tym roku „trzydziestki”, Twoja już za nami. Czy z perspektywy sporego już doświadczenia możesz powiedzieć, że Tobie i kolegom – wicemistrzom świata kariery się udały?
To pytanie indywidualne, które musiałabyś zadać każdemu z nas osobno. W wieku siedemnastu lat wrzucono nas wszystkich do jednego worka, z którego trzech miało skończyć w NBA, a inni mieli wymiatać w Eurolidze. Prawda jest natomiast taka, że droga od prospekta do dorosłego koszykarza jest bardzo długa i wyboista.
Dużo jest w rękach, nogach i głowie zawodnika, ale na finalny efekt wpływają bardzo mocno czynniki zewnętrzne. Borykaliśmy się z problemami zdrowotnymi, ja dwa razy miałem kontuzję typowo przeciążeniową, co pokazuje, że ambicje i intencje nie zawsze mają przełożenie na koszykarski efekt.
Jestem dumny z każdego z naszych chłopaków, który dziś, po kilkunastu latach nadal gra w koszykówkę. Cieszę się z sukcesów pozaboiskowych pozostałych. Sześciu – siedmiu z nas do tej pory tworzy paczkę przyjaciół. Myślę, że to już przyjaźń na całe życie. Mamy wspólną grupę, na której się wspieramy. Te więzi to nasze własne mistrzostwo.
Trzy lata temu we Wrocławiu świętowaliśmy dziesięciolecie srebra. Spotykamy się na weselach, to są zawsze chwile wspomnień, radości, które dzielimy również z tamtym sztabem.
Do tej pory mam też świetny kontakt z trenerem Tomkiem Niedbalskim, który był asystentem w kadrze rocznika ’93 i którego przez te wszystkie lata zawsze mam w swoim narożniku. Jego wsparcie jest dla mnie szczególne. Trener zawsze wierzył, że moim zaangażowaniem i pracą mogę do czegoś dojść w zawodowej koszykówce. Zwłaszcza wtedy, kiedy inni wątpili we mnie i moje decyzje.
Eksperci i kibice mają prawo do opinii, ale ja z przebiegu swojej kariery jestem zadowolony. Moim marzeniem od małego było profesjonalne uprawianie koszykówki. Dziś robię to z taką samą pasją, jaką miałem, gdy zaczynałem.
Pasji masz więcej, Twoje media społecznościowe zamieniły się ostatnio w kopalnię ciekawostek i źródło inspiracji dla innych sportowców. Skąd ta narracja?
Nie zależy mi na zdobywaniu nowych followersów (śmiech), ale chcę pokazać, jak od środka wygląda nasze życie. To jest naprawdę multum wyrzeczeń, nie tylko dla sportowców. Przede wszystkim dla ich partnerek i partnerów.
W te wakacje biorę ślub, moja narzeczona jest z Hiszpanii, poznaliśmy się na Teneryfie. W tym momencie mieszkamy w Turcji, na drugim krańcu Europy. Ona podjęła decyzję, żeby zawiesić karierę zawodową i postawić wszystko na jedną kartę – budowanie rodziny ze mną. Mam w niej dziś pełne wsparcie. Jako fizjoterapeutka pomaga mi w kwestiach rehabilitacji, odnowy, diety.
Kiedy przylecieliśmy do Turcji ja otrzymałem od klubu plan, szybko przestawiłem się na nową rutynę, poznałem kolegów, ale narzeczona – bez znajomości miasta czy języka, w tym intensywnym okresie przygotowawczym – spędzała tak na dobrą sprawę czas sama. Całe swoje dotychczasowe życie musiała spakować w dwie walizki. Pielęgnuje naszą relację i należą jej się za to złote góry. Chcę mówić o tym głośno.
Te moje ciągłe przeprowadzki nauczyły mnie, że najbliżsi muszą być priorytetem. Do korzyści finansowych, tak jak i wyników sportowych dochodzi się ciężką pracą. Ale rodzina i zdrowie są jedne.
Po reakcjach innych zawodników z Polski, USA czy Hiszpanii, ale i kibiców widzę, że sytuacje, które przytaczam na Twitterze pozwalają obalić pewne stereotypy. Jasne, zgadzam się z tym, że są dni, gdzie po dwugodzinnym treningu można poleżeć na kanapie i prawdą jest że nawet na średnim poziomie europejskim grając zawodowo w koszykówkę zarabia się naprawdę konkretne pieniądze. Ale wewnątrz zawodowego sportu jest też mnóstwo wyzwań i trudności, a sama kariera bywa krótka.
Poświęcenie które temu towarzyszy jest znacznie większe niż się ludziom wydaje.
Kiedy zawodowy koszykarz powinien więc zacząć myśleć o swoim sportowym „życiu po życiu”?
Sam chciałbym znać sprecyzowaną odpowiedź na to pytanie, zadaje je sobie co najmniej od 5 lat. Kiedy skończyłem 25, zacząłem się poważnie zastanawiać: “jeżeli Bóg da i będę grał w koszykówkę do 36. roku życia, to ja mam potem może i 40 lat przed sobą jako nie-koszykarz. Większość swojego życia spędzę nie uprawiając profesjonalnie sportu. Co spowoduje, że będę wtedy czuł się wartościowy? Potrzebny?”
Rozmawiając z niektórymi koszykarzami mam wrażenie, że oni żyją w bańce. Że gdzieś zaniedbali aspekt edukacyjny. Często słyszę, że ktoś nie lubi czytać, ale żyjemy w czasach wartościowych filmików i podcastów, nawet kont na Instagramie, gdzie publikowane są edukacyjne infografiki. Rozwój zależy od naszych indywidualnych chęci. Będąc zawodowcem naprawdę masz trochę czasu na rozwój i zadawanie sobie tego pytania.
Dziś jestem w dość komfortowej sytuacji, przez ostatnie lata rozglądałem się za furtkami, które mogłem otworzyć trochę szerzej i zaczynam przez nie wchodzić do nowych światów. Sprawdzam, czy są one dla mnie, czy ryzyko, jakie jest z nimi związane jest zbyt stresujące. Udało mi się zbudować sieć znajomości i kontaktów z różnych dziedzin biznesu, inwestycji, a także koszykówki. Mam wizje kilku projektów, które chciałbym zrealizować. Ale w pełni wezmę się za to dopiero wtedy, gdy zamknę etap gry w koszykówkę.
Wspomniałeś o inwestycjach. Wiem, że to Twoje pozaboiskowe hobby. Jak Twoim zdaniem inwestować powinni aktywni koszykarze?
Edukację na temat finansów wszyscy, nie tylko koszykarze, powinniśmy zaczynać jeszcze w szkole. Moim zdaniem, w szkołach brakuje rozwijania zagadnień związanych z finansami osobistymi czy zajęć na temat zarządzania kredytem, np. różnic między kredytem z karty na konsumpcję, a posługiwaniem się kredytem na zakup aktywów czy nieruchomości, który jest w stanie nam wygenerować przychód na jego spłatę.
Jeżeli chodzi o moją opinię, to najważniejsza jest rozsądna dywersyfikacja. Szkoda mi chłopaków, którzy przez ostatnie lata w szatniach namawiali wszystkich na inwestycję w jednego czy drugiego bitcoina. Oczywiście, patrząc na niesamowity wzrost niektórych kryptowalut, można było założyć, że na tej fali da się zostać milionerem. Tylko w tym boomie kupowało się coiny za cenę znacznie wyższą niż ich średnia. I teraz wiele osób jest stratnych.
Jeśli ktoś zdecydował się wrzucić 5% swojego majątku w kryptowaluty na podstawie wnikliwej analizy i liczył się z ryzykiem, wtedy to była inwestycja. Jeśli ktoś usłyszał, że to szansa życia, wrzucił w to większość swojego majątku, a następnie popłynął na tej fali spadku, to problemem nie był spadek wartości bitcoina, tylko brak przygotowania na inwestycję.
Czy samokształcenie w zakresie inwestycji wystarczy?
Można szukać pomocy z zewnątrz, doradcy finansowego, który będzie wiedział, jak zarządzać majątkiem. Ja wychodzę z założenia, że jeśli ufasz komuś na tyle, że chcesz mu przekazać pieniądze do zarządzania, to powinieneś cały czas dopytywać, być notorycznie upierdliwym – doradca i tak swoje zarobi na prowizji, a koniec końców stracić możesz Ty.
Najważniejsze jest jednak zrozumienie zasad działania tworzenia i zwiększania kapitału. Jak już złapie się bakcyla to łatwiej będzie dostosować inwestycje do swojej strategii. Są osoby, które bardzo unikają ryzyka – te powinny się pewnie trzymać trochę dalej od giełdy czy akcji, a skupić na obligacjach czy kontach oszczędnościowych. Ja sam cały czas się w tej materii edukuję i rozmawiam z innymi zawodnikami, którzy podzielają moje finansowe zainteresowania.
Osobą, z którą wymieniamy w tej materii dużo spostrzeżeń jest Thomas Kelati, którego poznałem na moim pierwszym zgrupowaniu kadry seniorów, u trenera Dirka Bauermanna. Studiowałem wtedy w Stanach, więc siłą rzeczy złapaliśmy bliższy kontakt. Odświeżył się on po latach, kiedy w jeden projekt zainwestowaliśmy wspólnie.
Czy kibic polskiej koszykówki może się spodziewać, że Tomka Gielo zobaczy kiedyś na parkietach PLK?
Całą seniorską karierę spędziłem jako obcokrajowiec w silnych ligach, nigdy nie miałem nad sobą jakiegoś parasola jako lokalny zawodnik, któremu coś z klucza się należy. Poszedłem własną drogą, taką, która wydawała mi się od zawsze najbardziej słuszna. Myślę, że nie wszyscy potrafili to do końca zrozumieć, pojawiały się pytania: Czemu Tomasz Gielo nie chce grać w Polsce? Czy ja mam coś przeciwko polskiej lidze?
Absolutnie nie, bardzo szanuję polskie kluby. Nasza liga dla wielu zagranicznych koszykarzy jest szalenie wartościowa w budowaniu ich karier. Jest trampoliną, z której przeskoczyć można na europejskie wyżyny basketu.
Ciekawym case’em jest fakt, że polskim zawodnikom wcale nie jest tak łatwo się z niej wybić. Czy to kwestia szkoleniowa czy mentalna? Wielu chłopaków powie: tak, marzy mi się wyjazd do Europy, ale z drugiej strony będzie miało obiekcje – skoro klub zagraniczny nie oferuje większych pieniędzy niż te, które mogę zarobić w Polsce. Tylko kto podejmuje większe ryzyko? Zawodnik, który wyjeżdża za granicę, czy klub podpisując chłopaka, który całe życie grał w Polsce?
Jeśli podejmiesz ryzyko i potwierdzisz swoją wartość to kolejny kontrakt będzie już wyższy. Zupełnie inaczej przebiega kariera zawodnika, który nie ma ze sobą płaszcza ochronnego.
Na pewno przyjdzie taki moment, w którym zawitam do polskiej ligi. Moim celem jest na pewno rozegrania jednego sezonu w rodzinnym mieście i klubie, którego poczynania w tym sezonie śledzę szczególnie. Te wyniki to efekt zaangażowania środków i pasji prezesa Króla, by zrobić w Szczecinie dobrą koszykówkę.
Trener Miłoszewski to właściwa osoba na stanowisku pierwszego trenera, Maciej Majcherek to żywa legenda szczecińskiej koszykówki. Oni wspólnie wylali podwaliny dla klubu, który wkrótce może zaistnieć w Europie. Szczerze im tego życzę. Za kilka lat chciałbym dołożyć tam też swoją cegiełkę.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie