środa, 16 października 2024
Strona główna » Tomasik: Polski basket może być super. Naprawdę!

Tomasik: Polski basket może być super. Naprawdę!

1 komentarz
Zaczynałem EuroBasket w towarzystwie Radosława Hyżego i dziewięciu kibiców. Kończyłem siedząc obok Radosława Piesiewicza i tysięcy fanów. Historia warta opowiedzenia.

– Chyba zwariowaliście. Przecież i tak nikt z wami tam nie pojedzie – stukali się w głowy ludzie z „koszykarskiego środowiska”, gdy w lipcu z tym drugim redaktorem chwilę po przegranych eliminacjach do MŚ 2023 ogłaszaliśmy wszem i wobec, że szukamy chętnych, którzy chcieliby w naszym skromnym i dwóch byłych reprezentantów Polski (Hyży i Kamil Chanas) towarzystwie spędzić EuroBasket w Pradze. 

Z palców obu rąk tylko jeden ostał się wolny – zgłosiło się dziewięciu chętnych. Aż. Artur z Warszawy, Krzysiek z Dąbrowy Górniczej, Lucjan z Koszalina, Maciek z Gdańska, Mariusz z Kołobrzegu, Ryszard z Wałbrzycha, Tomek z Włocławka i dwóch Piotrów – z Lublina i Tczewa. Cóż to była za ekipa!

Mam tak samo, jak ty

Po ostatnim meczu Polaków w Berlinie Mateusz Ponitka wyglądał na nieco przybitego. 

– Mam wrażenie, że jeszcze nie zszedłeś do szatani, a już tęsknisz za swoją drużyną. Prawda to? – zapytałem lidera kadry. 

– Tak, zdecydowanie! – odparł. 

Mam tak samo, gdy myślę o stworzonej przez nas „reprezentacji” – najwierniejszych z polskich kibiców. Tych, którzy byli z nami i naszą kadrą od samego początku turnieju w Pradze. 

– Stworzyliśmy tak świetną atmosferę, że w pewnym momencie już nie chodziło tylko o koszykówkę i kolejne zwycięstwa. Chcieliśmy przede wszystkim dzielić ze sobą świetne momenty – mówił w niedzielę Ponitka. 

Jeszcze raz: mieliśmy dokładnie tak samo. 

Organizując wycieczkę, chcieliśmy udowodnić sobie i wszystkim dookoła, że nasza reprezentacja koszykarzy i, szerzej, polska koszykówka – mimo wszystkich przywar i wad – da się lubić. Że nawet znajdując się na dnie, a po klęsce w eliminacjach do mundialu ewidentnie na nim właśnie była, gdy opakuje się ją w odrobinę pasji, klienci i tak ją kupią.

A życie potrafi miło zaskakiwać i czasami bywa tak, że klienci przeistaczają się w przyjaciół. 

– Panowie, właśnie wracając do Polski słucham w radio audycji w której mówią, że ludzie po 40. nie zawierają już nowych, głębszych znajomości. Haha, co wy na to? – pisał do innych jeden z uczestników naszego wyjazdu. 

Reprezentacja Polski przyleciała wczoraj do Warszawy, ale za chwilę każdy z zawodników ruszy we własną stronę. Lecz że po takim turnieju wszyscy pozostają w permanentnym kontakcie – jest więcej niż pewne.

Jeszcze raz, już ostatni: mamy podobnie. 

Grupa, którą niespełna trzy tygodnie temu założyliśmy na jednym z komunikatorów, zapraszając do niej 13 obcych sobie ludzi, obecnie ma „na liczniku” 77 wysłanych plików wideo. 350 zdjęć i wiadomości, do których zliczenia trzeba użyć czterech cyfr.

I nie są to wskazania licznika bliskie ostatecznym.  

Różowe, berlińskie okulary

Ale wróćmy do meritum – sportowego. Czy po tym nieprawdopodobnym sukcesie nasza reprezentacja też ma jeszcze trochę przestrzeni między swoją głową a sufitem? 

Z jednej strony – aż trudno w to uwierzyć. Półfinał mistrzostw Europy to już naprawdę poprzeczka zawieszona na najwyższym poziomie. Z drugiej – po takich dwóch tygodniach pięknego snu w wykonaniu Polaków człowiek nie chce się budzić. Pragnie odsuwać od siebie jak najdalej te wszystkie, twarde realia, z którymi i tak za chwilę się zderzy. To momentami wręcz kuriozalnie skłócone, choć jadące na jednym i tym samym dość rozklekotanym wózku polskie środowisko koszykarskie. Te fatalne wyniki oglądalności PLK w kanałach Polsatu. Ten brak pieniędzy oraz zasadniczego pomysłu na powszechne szkolenie dzieci i młodzieży. Ten…

Stop!

Dopiero co minął poniedziałek po niedzieli, ledwo nastał wtorek – poczekajmy z tym. Przynajmniej do środy, gdy na dobre, meczem o Superpuchar w Opolu, ruszy nowy sezon PLK. Dzisiaj jeszcze raz uruchommy wyobraźnię. Załóżmy te lekko zaróżowione berlińskie okulary  i wyobraźmy sobie polską kadrę za trzy lata. 

Serce i płuca tej ekipy, czyli Mateusz Ponitka i Michał Sokołowski w wieku 32-33 lat. Późny prime? Zapewne. Ale (odpukać kontuzje!) wciąż – prime. No i dekadę młodszy Jeremy Sochan po trzech latach spędzonych na parkietach NBA. Będzie lepszy.

Gdy wystawisz taki tercet na pozycjach 1-4, dokładasz do tego wchodzącego w swój prime 25-letniego Aleksandra Balcerowskiego i (zapewne, sorry Łukasz Kolenda) naturalizowanego rozgrywającego – otrzymujesz naprawdę mocną, szczególnie defensywnie, pierwszą piątkę. Może sprawić problemy wielu europejskim zespołom. Brakuje jej tylko – i w obecnej koszykówce aż – jednego: rzutu. 

Bo w to, że Amerykanie mogą zrobić z Jeremy’ego Sochana świetnego koszykarza – wierzę. W to, że uczynią z niego superstrzelca – nie bardzo. 

Pozostaje już „tylko” przed 2025 rokiem wychować kilku solidnych rezerwowych, by nasza ławka prezentowała się nieco bardziej okazale niż w 2022 roku. Trzy lata to sporo czasu.

Czego nie potrzebujemy?

– Czy ktoś mógłby sprawdzić, na kogo możemy trafić z drugiego miejsca w grupie? – padło pytanie podczas wspólnej kolacji naszej praskiej wycieczki po pierwszym zwycięstwie z Czechami. 

– Z dorobkiem pięciu zwycięstw w pięciu meczach nie sposób zająć drugiego miejsca w grupie! – Ryszard odpowiedział momentalnie. 

Życie kibica po zwycięstwach biało-czerwonych podczas tej wycieczki bywa naprawdę lekkie niczym piórko:

„Celuj w księżyc, a nawet jeśli nie trafisz, wylądujesz wśród gwiazd” – to było podczas EuroBasketu 2022 hasło przewodnie towarzyszące też naszym koszykarzom. 

– Nikt nie wierzy w to, że możemy pokonać Słowenię, a my naprawdę mamy chytry plan. Nasz prezes chodzi po hotelu i powtarza wszystkim dookoła, że chce medalu. I słusznie! – mówił mi w przeddzień TEGO ćwierćfinału EuroBasketu Łukasz Koszarek.

Słowo stało się ciałem i osiągnęliśmy ogromny sukces. Ponad stan – ale czy to stanowi dla kogokolwiek problem? Może przez moment stanowił dla Igora Milicicia, który chwilę po historycznym sukcesie był skłonny nawoływać do robienia czystek…

… ale na szczęście już następnego dnia mu przeszło.

Czego potrzebuje polska koszykówka najbardziej? Oprócz tysięcy dzieci, które chciałyby – i miałyby, gdzie! – ją uprawiać? Przede wszystkim – więcej zainteresowania. Ze strony mediów i, co się z tym nierozerwalnie wiąże, kibiców.

– Mam wrażenie, że większości osób zajmujących się polskim basketem ktoś kiedyś włożył do tyłka kij od szczotki – powtarza obrazowo od dawna wspomniany Hyży.

Nic dodać, nic ująć. Tymczasem u progu rozpoczynającego się sezonu PLK słyszę, że są w nim kluby, które rozważają autoryzowanie KAŻDEJ wypowiedzi udzielonej przez swoich zawodników i trenerów. Gratuluję pomysłu, witam w 2022. Proponuję jeszcze do kontraktów wpisać zakaz prowadzenia przez ww. jakichkolwiek kont w mediach społecznościowych. Najlepiej skoszarujcie się wszyscy na 9 miesięcy w sali treningowej i wychylajcie nos jedynie na mecze. Na pewno urodzi się z tego coś wielkiego.

Czego potrzebujemy

Do pisania o polskiej koszykówce wróciłem na dobre pięć miesięcy temu. Wiecie, jaki największy szok w tym czasie przeżyłem, pomijając mecz z 14 września 2022? Gdy gdzieś w okolicach czerwca jeden z przedstawicieli mediów zadał mi proste pytanie: – Ale dlaczego wy tak promujecie tego Hyżego?

Dobitniejszego potwierdzenia faktu, że nie tylko polskie kluby koszykarskie są do cna skostniałe i nie tylko Igor Milicić potrafi mylić hejterów z krytykami, nigdzie nie znajdziecie.

Polska koszykówka potrzebuje zdecydowanie więcej luzu i dystansu do otaczającego ją świata. Przydałoby się jej kilku Radosławów Hyżych.

Póki co ma jeszcze jednego Radosława – na czele związku. Sporo można mu zarzucić, lecz na pewno nie to, że nie zależy mu na sukcesach polskiej kadry. Zależy mu i to bardzo. Podczas meczu o brązowy medal z Niemcami przez zbieg okoliczności na dłuższą chwilę usiadłem zaraz obok prezesa PZKosz. W pierwszym rzędzie tuż przy linii bocznej boiska. Cóż to był za spektakl.

– To naprawdę przykre, że tak ważny mecz rozegraliśmy w niemal pustej hali, a oprócz nas do policzenia polskich kibiców nie potrzebowalibyśmy nawet trzech cyfr – żalili się „nasi wycieczkowi kibice” w Pradze po zwycięstwie z Holandią, które zapewniło nam przepustkę do Berlina.

Nieco ponad tydzień później, podczas półfinału z Francją na trybunach Mercedes-Benz Arena siedziało już 3-4 tysiące fanów naszej kadry. A w niedzielę w trakcie meczu z Niemcami przed telewizorami prawie dwa miliony. Lwią część z nich stanowili okazjonalni kibice koszykówki, którzy chcieli być jak najbliżej sukcesu. Teraz chodzi o to, by uczynić z nich prawdziwych przyjaciół koszykówki.

Nauczka z EuroBasketu 2022 jest tylko jedna: niemożliwe nie istnieje. Sam byłem świadkiem, jak na Berlinie nasza reprezentacja jeszcze kilka godzin przed meczem ze Słowenią odcisnęła swoje piętno:

NIgdy więcej nudy! Polski basket może być super, naprawdę!

1 komentarz

pesymista 20 września, 2022 - 19:15 - 19:15

Niby pełna zgoda ale w Polsce musi się zmienić naprawdę dużo. Najlepszy przykład miałem z synem, 12 latkiem, już po rozpoczęciu ME. Młody chciał spróbować sił w WKS Śląsk. Odrzucono go tłumacząc, że nie wniesie lepszej jakości do zespołu a dodatkowo trener na rocznik jest jeden i musi ograniczyć ilość zawodników. Jeżeli jeden z najważniejszych dla polskiego kosza klubów, z jednego z największych miast ma 1 drużynę na rocznik (!) to o czym my w ogóle mówimy? Gdzie ma ta młodzież trenować? Pod trzepakiem? Dla przykładu ALBA Berlin ma całą swoją ligę juniorów, działającą w ramach rozgrywek międzyszkolnych (zarówno podstawówki jak i średnie/gimnazja). Tak więc o czym my w ogóle mówimy?

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet