Strona główna » To on miał być nowym Michałem Sokołowskim. Opowiada dlaczego nim nie został
PLK

To on miał być nowym Michałem Sokołowskim. Opowiada dlaczego nim nie został

6 komentarzy
Wiecie, że jeszcze kilka lat temu w kontekście najbardziej utalentowanego polskiego zawodnika z rocznika 2000 obok Aleksandra Balcerowskiego nie wymieniało się Andrzeja Pluty juniora, lecz Przemysława Gołka? Wygranie campu Marcina Gortata, udział w campie Jordan Brand Classic, dominacja w rozgrywkach młodzieżowych w Polsce. To wszystko zwiastowało wielką karierę. Co stało się później?

Wiele wskazywało na to, że Przemysław Gołek będzie najsłynniejszym koszykarzem wywodzącym się z Pruszkowa od czasu Michała Sokołowskiego. Dzisiaj ma 24 lata, a poważny świat koszykarski zdążył o jego istnieniu właściwie zapomnieć. Postanowiliśmy zapytać samego zainteresowanego jak podsumowałby swoją dotychczasową przygodę z  koszykówką. Bo chyba o karierze tu – ze sportowego punkty widzenia – mówić, niestety, nie można.

Warto przeczytać! Nie tylko jeśli jesteś młodym obiecującym koszykarzem lub jego rodzicem.

Szymon Woźnik: Co cię skłoniło do wyjazdu za ocean?

Przemysław Gołek: Przede wszystkim marzenia! Celem było też poznanie amerykańskiej rzeczywistości, ale wyjazd miał głównie urozmaicić moją grę. Miałem stać się lepszym koszykarzem.  

Czy ktoś ci pomagał w zorganizowaniu wyjazdu?

Wiele osób okazało się pomocnych. Wyjazd za ocean to nie to samo, co przeprowadzka do innego miasta w Polsce. Podejmując taką decyzję, musiałem otoczyć się ludźmi, którzy mają dobre serce i naprawdę chcieli mi pomóc. Bardzo dużą rolę odegrali oczywiście moi rodzice. Tata załatwiał wszystkie dokumenty, a mama z całego serca wspierała mnie, choć przecież z powodu mojego wyjazdu na drugi koniec świata pękało jej serce. 

Na co lub na kogo powinni uważać młodzi ludzie, podejmując decyzję o wyjeździe do USA?

Trzeba sobie przede wszystkim zadać sobie pytanie czy wyjazd za ocean, gdzie wiadomo, że większość czasu jest się samemu ze swoimi myślami, to dobry pomysł. Trzeba być świadomym, że gdziekolwiek się trafi do USA, spotka się ludzi, którzy będą pomagać, Ale obi nigdy nie zastąpią ci rodziców, rodzeństwa, czy bliskiej rodziny. Należy też uważać na samego siebie. Znam wiele osób, które przyjechały do USA i po kilku tygodniach wracały do kraju, nie dając sobie rady. Trzeba też zrozumieć, że koszykówka w USA jest ekstremalnie popularna. Na twoje miejsce, za które szkoła płaci stypendium, czekają miliony innych dzieciaków, szukając swojej szansy.

Jeszcze ostatnie – trzeba uważać na ludzi, którzy chcą cię wysłać gdziekolwiek, nie patrząc na to, czy będziesz w tym miejscu szczęśliwy, czy drużynie będzie pasował twój styl gry i czy pojedziesz do dobrej szkoły zarówno koszykarskiej, jak i naukowej.

Gdzie ty trafiłeś?

Po ukończeniu gimnazjum sportowego w Pruszkowie – gdzie trenowałem pod okiem m.in. trenerów Jacka Gembala, Krzysztofa Żolika, Bartłomieja Przelazłego czy Wojtka Rogowskiego – trafiłem do szkoły w Vancouver. Nazywała się British Columbia Christian Academy (BCCA). To mała szkoła z drużyną koszykarską w lidze „single A”, stworzonej dla tego typu niewielkich szkół. Mieliśmy drużynę, która reprezentowała szkołę w tej lidze w prowincji BC, ale mieliśmy też zespół w lidze krajowej.

W drużynie mieliśmy dwóch chłopaków z Kanady, dwóch z Turcji, dwóch z Bahamów – m.in. Sammy’ego Huntera, który w lipcu grał przeciwko Polsce w reprezentacji swojego kraju podczas kwalifikacji olimpijskich – oraz po jednym koszykarzu z Chorwacji, Serbii, Nigerii, Korei i Iranu. Graliśmy w lidze krajowej w Kanadzie i w różnych turniejach w USA, między innymi w turnieju w San Diego. To jeden z największych turniejów w USA dla high school. Kiedy podróżowaliśmy do USA, graliśmy też z czołowymi drużynami w całym kraju, w których występowali przyszli gracze NBA, choćby późniejszy nr 1 draftu DeAndre Ayton w drużynie Hill Crest w Phoenix, czy RJ Barrett z Montverde. 

Z Polski wyjeżdżałeś jako spory talent koszykarski. Czy trenerzy z Kanady oglądali twoje mecze przed przyjazdem? Pewnie widzieli twój występ w Jordan Brand Classic?

Do końca nie wiem,  jak to się wszystko odbyło. Mecze w Polsce nagrywał mój tata, a ja wycinałem highlightsy, które wstawiłem do swojego CV wysyłanego do różnych trenerów lub osób, które pomagały mi znaleźć szkołę, m.in. do Alexa Mrozika. Oczywiście, występ w Jordan Brand Classic to było jednak duże osiągnięcie. Pomogło mi w znalezieniu drużyny.  

Jak wspominasz sam występ w Jordan Brand Classic? Kto na tobie zrobił największe wrażenie na campie w Zagrzebiu. Patrząc na nazwiska zjawiła się tam całkiem solidna ekipa, byli m.in. Carlos Alocen, Joel Parra, Filip Petrusev czy Arturs Kurucs?

Szczerze mówiąc: nikt. Tam chyba zrobili też ranking Top 500 i znalazłem się w nim chyba na 12 miejscu. W każdym razie: ani ja, ani Olek Balcerowski od innych nie odstawaliśmy.

Jak zareagowali twoi trenerzy z Polski, gdy dowiedzieli się, że wyjeżdżasz do Kanady?

Bardzo różnie. Niektórzy, znając wizję rozwoju i przyszłego życia w USA lub w Kanadzie już po przygodzie z koszykówką, zalecali mi wyjazd jak najbardziej. Inni odradzali, argumentując “w Polsce jesteś 1 z 10, w Europie 1 ze 100, a tam będziesz jednym ze 100 tysięcy.”. Nie będę wymieniał nazwisk tych trenerów, a szczególnie jednego z nich. Słowa takie jak “1 ze 100 tysięcy” były świetna motywacją do cięższej pracy. Słyszałem raz rozmowę trenera, który podpowiadał swojemu wychowankowi wylot do USA, a 10 minut wcześniej negatywnie się wypowiadał na temat potencjału mojego wyjazdu. Było to jednak lata temu, teraz widzę, że mnóstwo zawodników wyjeżdża i próbuje. Wielu się udaje dostać do NCAA D1. Po części to zasługa zawodników, takich jak ja czy inni. Utorowaliśmy im nieco drogę. Pokazaliśmy, że talent w Polsce jest i, że trenerzy z USA mogą szukać zawodników w naszym kraju częściej. 

Czy miałeś możliwość wyboru high school w Kanadzie? Mógłbyś opisać cały proces rekrutacyjny?

Tak, miałem kilka szkół do wyboru z USA i Kanady. Wysyłanie CV koszykarskiego, ocen ze szkoły, rozmowy z trenerami oraz przedstawicielami szkół – to był długi i mozolny proces. Postawiłem na Kanadę ze względu na ligę krajową i mnóstwo turniejów w USA, które miały na celu pokazanie się na rynku amerykańskim. 

Jak z perspektywy czasu oceniasz sam wyjazd do Kanady?

Pozytywnie, choć spędziłem tam tylko rok. Nauczyłem się angielskiego, zwiedziłem dużo ciekawych miejsc i stanów – m.in. Alaskę, Kalifornię, Florydę, itd. Ze strony koszykarskiej stałem się szybszy, skoczniejszy i silniejszy, co wielokrotnie miałem okazję sprawdzić podczas wakacji, gdy grałem z kolegami z Polski. Następne lata spędzone w USA w high school i college’u to były prawdopodobnie najlepszymi latami mojego życia. Tak koszykarskiego, jak i prywatnego. Mogłem na co dzień obcować z kulturą amerykańską i było to niesamowite doświadczenie. 

Po skończeniu nauki i gry w szkole średniej chciałeś przenieść się do NCAA. Jak wyglądał ten proces rekrutacyjny?

Dużo osób tego nie wie, że po roku w Kanadzie przeniosłem się do szkoły w Maryland w USA. Tam spędziłem ostatnie dwa lata high school. Na ostatnim roku grałem już w pierwszej piątce drużyny, z której ośmiu zawodników trafiło do I dywizji NCAA. Niestety, mi się nie udało do niej dostać. Miałem kilka zainteresowań, ale były to oferty na połowę stypendium. Niestety, moich rodziców nie było stać, żeby wysłać mnie do szkoły, za którą musieliby zapłacić połowę stypendium, czyli 30-50 tys. dolarów rocznie.

Nie grałem też w lidze AAU. Głównie przez to, że dwukrotnie wracałem do Polski, by grać w reprezentacjach U16 i U18 3×3. Gdybym mógł cofnąć czas, grałbym w AAU zamiast w kadrze ze względu na własną przyszłość. Wówczas w przyszłości prędzej zagrać grę w kadrze seniorskiej. Proces dostania się do NCAA to w dużej mierze koszykówka, ale bardzo ważne są też wyniki w nauce. W końcu idzie się na uniwersytet, który najpierw musi cię przyjąć. 

Ile lat spędziłeś w NCAA?

Grałem cztery lata w Fairmont State University w NCAA D2. Jest to szkoła, która co roku znajduje się w Top 10 drużyn w USA NCAA D2. Niejeden raz pokonywaliśmy drużyny z NCAA D1 w meczach towarzyskich przed sezonem, czy w przerwie świątecznej. FSU ma wielką tradycję związaną z koszykówka. Najlepszym przykładem profesjonalizmu FSU jest fakt, że jeszcze sezon przed moim pojawieniem się w drużynie, trenerem był tam Joe Mazzula, obecnie head coach Boston Celtics, mistrz NBA.

W Fairmont udało nam się awansować do March Madness w każdym sezonie, w którym tam byłem. Udało nam się też wygrać turniej konferencji i zdobyć pierścień mistrzowski. Ciekawostką jest to, że 20 minut od campusu FSU jest ten należący do West Virginia University. To duża szkoła z dywizji pierwszej, w której grał między innymi Mazzula czy sam Jerry „The Logo” West. W moich czasach krążyły plotki, że pomimo tego, że obie szkoły dzieli tak niewiele, West Virginia nigdy nie chciała z nami grać sparingów. Obawiali się porażki. 

Opowiedz trochę o swoim pobycie w Hiszpanii, skoro ostatni sezon spędziłeś w Elche. Jak oceniasz poziom ligi, w której grałeś, będącej czwartą klasą rozgrywkową w tym kraju?

Pobyt w Hiszpanii był fajnym doświadczeniem. Nie była to jakaś wybitna liga, bo to był mój pierwszy cały sezon po kontuzji ACL. Sporo zespołów europejskich, także z Polski, nie chciało mnie jednak ze względu na niewiadomy stan mojego kolana po kontuzji. Zespół w Hiszpanii też zapowiedział mi, że będę zmiennikiem i dostanę tylko po kilka minut gry. Okazało się jednak, że moje kolano jest w pełni sprawne i od drugiego meczu sezonu regularnego wychodziłem w pierwszej piątce i byłem jedną z pierwszych podstawowych opcji w ataku.

Często trener mówił, żeby po prostu dać mi piłkę pod izolację 1 na 1. W USA dużą uwagę poświęca się takim akcjom. Pomysł na grę wielu drużyn jest prosty – jeżeli umiesz za każdym razem ograć swojego obrońcę 1 na 1, to nie potrzeba co żadnych zagrywek, ustawianych ataków i skomplikowanych zasad taktycznych. Jest jeden warunek: musisz podejmować dobre decyzje. Dla mnie ten sezon był po to, by się pokazać. Udowodnić tym, którzy obawiali się o moje kolano, że wszystko jest OK. 

Uzyskałeś w USA jakiś stopień naukowy?

Osiągnąłem tytuł Bachelor’s of Business Administration (licencjat z administracji biznesowej – przyp. red.).

Jak z perspektywy czasy oceniasz rozgrywki NCAA? Przeciwko którym słynnym zawodnikom grałeś i który zrobił na tobie największe wrażenie?

Rozgrywki NCAA mają bardzo wysoki poziom. Zawodnicy są niesamowicie szybcy i silni. Na pewno jest duża różnica między drużynami NCAA D1 i D2, ale drużyny takie jak moje FSU, mogłaby grać i wygrywać ze słabszymi drużynami z D1. To samo, jeśli chodzi o niektóre junior college. Zresztą, wystarczy obejrzeć serial „Last Chance U Basketball” na Netflix. Drużyna która nie jest z D1, D2, D3, ale z junior college okazuje się wypełniona zawodnikami, którzy trafiają do NBA.

Największe wrażenie podczas gry w USA zrobił na mnie DeAndre Ayton w czasach gry w high school. Chłopak był nie do zatrzymania, a drużyna, w której grał, jakby z innej planety. Tak, przynajmniej myślałem, bo był to mój pierwszy mecz przeciwko amerykańskiej drużynie.

Jak wyglądała kadra trenerska w twoich zespołach? Była duża indywidualizacja na treningach? Jak się rozkładały jednostki treningowe w trakcie sezonu – więcej było zajęć na boisku, czy na siłowni? 

Skoncentruję się tu może bardziej na uniwersytecie, bo w high school dużo zależało od godzin szkolnych. W NCAA natomiast hala jest otwarta dla zawodników 24/7. Oczekuję się od nich, by spędzali czas korzystając z maszyny do rzutów, czy treningu indywidualnego poza tymi zorganizowanymi.

Mój sztab składał się z 9 trenerów. Siedmiu zajmowało się koszykówką, a dwóch statystykami. Poza tym był jeszcze trener od motoryki i siłowni, ze swoim własnym sztabem trenerskim. Sam dokładnie nie wiem, ilu mieliśmy fizjoterapeutów, lekarzy i ortopedów itd. Przed sezonem było dużo treningów indywidualnych. W trakcie sezonu więcej taktyki, rzutów i rozmowy. Treningi drużynowe zazwyczaj trwały 3 godziny. Do tego dochodziły zajęcia na siłowni. 

Jak zdrowie? Miałeś jakieś poważne urazy podczas pobytu za granicą?

Zazwyczaj było wszystko OK – kilku skręconych stawów skokowych nie liczę. Miałem tylko jeden poważny uraz – zerwany ACL. 

Czy podczas pobytu w Kanadzie i USA miałeś kontakt ze sztabem reprezentacji młodzieżowej? Twój ostatni występ w narodowych barwach miał miejsca na ME U-16?

Tak. Po występie w U-16 w moim roczniku zrezygnowałem z kadry. Drugi występ w kadrze U-16 był koszmarem ze względu na głównego trenera. Sam wynik mówi o wszystkim. Po tej przygodzie nie chciałem za bardzo grać w innych kadrach. Ze względu na moją mamę, która bardzo chciała, żebym reprezentował Polskę, zagrałem jeszcze tylko w kadrze 3×3 U-18. To było bardzo fajne doświadczenie. 

Byłeś w wielu miejscach poza granicami Polski, więc masz porównanie. Co według ciebie szwankuje w szkoleniu młodych koszykarzy w Polsce?

Myślę, że polskie szkolenie jest bardzo dobre, ale jak dobre – zależy od trenera i drużyny. Potrzeba nam natomiast w drużynach młodzieżowych lepszego przygotowania motorycznego i opieki medycznej. Jest to związane z wydatkami, ale niestety – żeby coś w sporcie osiągnąć, trzeba najpierw włożyć w to dużo pieniędzy, czasu i pracy.

W Polsce dawno nie byłem, więc za bardzo nie wiem, jak teraz wygląda sprawa z młodzieżową koszykówką. Z tego co słyszę jednak od znajomych jest lepiej i sporo osób, które nie służyły niczemu dobremu, zostało odsuniętych od koszykówki. Podobno zastąpiono ich innymi, którzy mają bardziej nowoczesne podejście do basketu.

Jakie masz plany na przyszłość? 

Aktualnie mieszkam w USA i staram się o amerykańskie obywatelstwo. Koszykówkę musiałem odstawić na dalszy plan w tym sezonie, właśnie ze względu na proces uzyskiwania paszportu USA. Cały czas jednak trenuję, gram i będę starał się trafić do ligi kanadyjskiej. 

Chciałbyś coś przekazać młodym ludziom, zastanawiającym się nad wyjazdem do USA?

Polecam poważną rozmowę z rodzicami, bo to właśnie oni będą najbardziej przeżywać to wszystko. Mówiąc to, przypominam sobie historie ze swoimi rodzicami, szczególnie z mamą. Za każdym razem, gdy tylko skręciłem kostkę, wpadała w panikę i mówiła, że jakby mogła cofnąć czas, nigdy nie pozwoliłaby mi wyjechać. Jak to mama. Zazwyczaj jednak oboje bardzo mnie wspierali i pomagali jak tylko mogli.

Jako sposób na zebranie doświadczenie młodego sportowca i człowieka bardzo taki wyjazd polecam. Nie tylko szkoli się angielski i spełnia marzenia koszykarskie, ale także można skończyć amerykański uniwersytet i poznać mnóstwo ludzi, kolegów, przyjaciół, czy nawet – jak w moim przypadku – żonę. Dostaje się też możliwość ewentualnego pozostania w USA i “wygodniejszego” życia. 

Jesteś zadowolony ze swojej decyzji o wyjeździe? 

Tak, choć czasami mam myśli, co by było, gdyby…. Ale z drugiej strony – czegoś by wówczas nie było. Dokładnie tak na to patrzę. Jakbym nie wyjechał, nigdy nie zobaczyłbym Ameryki w sposób, w który zobaczyłem. Nie poznałbym przyjaciół na całe życie. Nie byłbym szczęśliwym facetem z kobietą mojego życia. Nie miałbym synka Teosia, który jest niesamowity!

Jakbym nie wyjechał, może grałbym w PLK. A może i nie.

Grałem profesjonalnie i może jeszcze zagram, ale ważniejsze dla mnie jest to, że jestem w trakcie procesu naturalizacji, że mam możliwość dostania obywatelstwa i życia w USA. To tu mam znajomych, rodzinę i możliwość dobrej pracy. Faktem jest, że tęsknię za swoją rodzinką, domem, kolegami i jedzeniem z Polski, ale życie toczy się dalej. 

6 komentarzy

Achtung, bo ja teraz mówię. 10 listopada 2024 - 10:53 - 10:53

Taaaa…, fajny wywiad.
Dobrze że chłopak układa sobie życie i że jest szczęśliwy. Nie mniej jednak, był tym 1 na 100.000 koszykarzy w USA i to USA, jego umiejętności i chęć dążenia do celu, którym była kariera zawodowego koszykarza, brutalnie zweryfikowało. Te drzwi się zatrzasnęły, ale otworzyły się nowe.

Odpowiedz
Michal 12 listopada 2024 - 04:47 - 04:47

Gralem przeciwko przemkowi w mlodziezowych ligach i byl naprawde swietny, zwlaszcza w u15 czy u16. Ale jak obserwowalem go z czasem to odbosze wrazenie ze nie chcial chyba az tak atletycznie sie rozwijac co moze uniemozliwolo mu granie wyzej. W tamtych czasach bym glowe wyzszy i super skoczny. Ale mam nadzieje ze moze z czasem zagra gdzies w Polsce moze nawet, choc zarobki w stanach sa zbyt dobre zeby nawet za 20k w PLK grac, a moze i nie. Pozdrawiam i mam nadzieje ze sie bedzie powodzic

Odpowiedz
EuroKosz 10 listopada 2024 - 22:52 - 22:52

Antyreklama wyjazdu do USA jeśli chodzi o prowadzenie kariery koszykarza i bardzo dobrze. Balcerowski w tym czasie wygrał EuroCup i EuroLeague.

Odpowiedz
Ziggy 11 listopada 2024 - 14:44 - 14:44

Czy antyreklama kariery w USA? Nie sądzę. Właśnie pokazał, że na koszykówce świat się nie kończy, a na wyjeździe zyskał bardzo wiele. Poza niewymiernymi korzyściami jak rodzina i przyjaciele zyskał pewność siebie i doświadczenie na całe życie na którym może budować karierę nie tylko w sporcie. Same studia to koszt ok. 300 tyś $, który z tego co rozumiem pokryło stypendium Myślę, że wybrał o wiele lepszą drogę niż gra w PLK i nie będzie żałował w przyszłości, że nie zaryzykował…

Odpowiedz
Zana 12 listopada 2024 - 14:41 - 14:41

Jeremi Socha w tym samym czasie został wybrany w drafcie do NBA…… Zapytajcie Olka czy oddałby swoje puchary za grę w NBA. Zakładam, że nie.

Odpowiedz
Andrzej 13 listopada 2024 - 01:21 - 01:21

Każdy by chciał mieć w CV grę w NBA. O tym każdy marzy. Nie wierzę że nie.

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet