Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Fantastycznie zaczął się sobotni szlagier dla Tomasa Kyzlinka. Czech, dla którego był to czwarty mecz w barwach Anwilu, w samej pierwszej połowie zdobył 15 punktów. Trafił 3 pierwsze trójki, wcale nie takie łatwe, bo dwie po koźle. Dostawał się do obręczy, także na linie rzutów wolnych. To on miał głównie piłkę w rękach i to on decydował, jak wyglądał atak Anwilu. Kyzlink punktował zmiany krycia Kinga i objeżdżał wysokich ze Szczecina.
Temu wszystkiemu nieco z boku przyglądał się Victor Sanders, który na parkiet wszedł w tym samym czasie co Czech. Kiedy byli razem na boisku, to Kyzlink rozgrywał, to Kyzlink niejako liderował drużynie. Kiedy piłka zaczęła trafiać coraz częściej do Sandersa, ten jednak był nieskuteczny – zaczął mecz od 3 celnych rzutów z gry z 12 prób, podczas gdy reszta zespołu trafiała na wysokim procencie.
W przerwie przez głowę przeszła mi myśl, czy to czasem nie będzie ten mecz, w którym Kyzlink niejako zakwestionuje liderowanie Amerykanina. Czech wyglądał lepiej, więc było naprawdę sporo argumentów za tym, żeby oddać mu piłkę w momencie kryzysowym. Trener Przemysław Frasunkiewicz jednak w czwartej kwarcie oddał ponownie zespół Sandersowi, a ten, mimo porażki drużyny, po raz kolejny udowodnił, że potrafi być liderem i odpowiedzialności się nie boi. Victor w czwartej kwarcie zdobył większość ze swoich 28 punktów. Po jego trafieniach Anwil wyrównał, choć straty sięgały już 11 punktów.
Sanders jeszcze raz pokazał, że ma w sobie gen alfa, który sprawia, że jest odpowiednią osobą do roli lidera. Tę końcówkę meczu z Kingiem odczytuję trochę jako jasny wydany w eter przez Frasunkiewicza i Sandersa – hierarchia jest zbudowana i tu żadnych przewrotów nie będzie. Victor to lider i nie będzie w tej kwestii zmiany.
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>