Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Michał Tomasik: Nosisz imię Stephen – wolisz Curry’ego od Damiana Lillarda? W ostatnich latach rzuty z 10 metra na zwycięstwo, takie jak twój z sobotniego meczu ze Stalą, są w NBA domeną tych dwóch graczy.
Stephen Brown: Oj, z tego duetu nie potrafię wybrać tego jednego, którego bardziej cenię. Obaj, biorąc pod uwagę zasięg wykonywanych rzutów, przenieśli koszykówkę w inne miejsce. Obu oglądam pasjami. Mogę powiedzieć tylko jedno: jestem zaszczycony, że choć przez chwilę, nawet w małej skali, ktoś porównuje moje osiągnięcie do wyczynów tych dwóch gwiazd NBA. Nawet jeśli zna się wszystkie różnice – to i tak miłe.
No dobrze, to zabierz nas w małą podróż i zdradź jakie myśli przebiegły ci przez głowę podczas ostatniej akcji meczu Spójnia – Stal.
Dla mnie decydująca akcja rozpoczęła się tak naprawdę podczas przerwy na żądanie pół minuty przed końcem, gdy wiedzieliśmy, że piłka będzie po stronie rywali i musimy ich zatrzymać. Później był blok Wesleya Gordona, dopiero po nim nastąpił ostatni akt tej akcji. Cóż, wiedziałem, że zostało niewiele czasu, więc musiałem jak najszybciej przenieść piłkę na połowę rywali. Myślałem przez chwilę nad podaniem do jednego z kolegów, bo kątem oka zauważyłem, że kilku obrońców wyszło wysoko. Ale wówczas zaatakował mnie Kulig.
I faulował?
Ocywiście! Chyba nawet dwukrotnie. Ale cóż, sędziowie nie gwizdnęli, nie ma o czym mówić. Czasami w sporcie trzeba mieć po prostu trochę szczęścia. Wracając do akcji – nagle, chwilę po tym faulu patrzę, a Kulig się cofa i choć jestem naprawdę daleko od kosza, to mam całkiem dobrą pozycję do oddania rzutu. Wiedziałem, że mogę trafić!
Podczas konferencji prasowej po meczu, śmiejąc się, mówiłeś, że trenujesz tego typu rzuty na treningach. Żart?
Pewnie, tak naprawdę nie rzucam regularnie z takiej odległości – ot, czasami dla zabawy. 10 metrów od kosza to nie jest to dla mnie komfortowa odległość, z której zwykłem odpalać trójki. Tym razem jednak od początku, gdy tylko piłka opuściła moje ręce, miałem wrażenie, że może wpaść. W związku z tym – choć leciała pewnie tylko sekundę z hakiem – świat zatrzymał się dla mnie na zdecydowanie dłużej. Gdy wpadła, przez chwilę nie mogłem w to uwierzyć. A później, gdy do mnie dotarło, że jednak faktycznie wpadło, znów miałem wrażenie, że świat zatrzymał. I to na jakieś pięć sekund.
Tak naprawdę pięć sekund później tonąłeś już w objęciach kolegów.
Wiem. Świetna chwila i fantastyczne uczucie – wygrać w ten sposób mecz. Na dodatek pierwszy o punkty, który rozgrywasz przed swoimi kibicami. Lepiej moja przygoda ze Spójnią rozpocząć się nie mogła.
Poprzedni sezon spędziłeś w spadkowiczu z ligi francuskiej, a ze Spójnią wygrałeś trzy pierwsze mecze ligowe. Miła odmiana?
Żebyś wiedział. Ale zdawałem sobie sprawę, że Spójnia to ambitny klub, już podpisując z nią kontrakt. Wiedziałem, że wysoko skończyła poprzedni sezon i w kolejnym będzie występowała w FIBA Europe Cup. Spodziewałem się, że będziemy często wygrywać. Choć takich okoliczności jak te sobotnie nie mogłem przewidzieć.
Fakt, że Spójnia zagra w rozgrywkach o europejskie puchary miał dla ciebie duże znaczenie przy podpisywaniu kontraktu?
Spore. Gram już od kilku lat w Europie – spędziłem już łącznie cztery sezony we Francji i Niemczech – ale w rozgrywkach międzynarodowych praktycznie nie miałem jeszcze jeszcze okazji spróbować swoich sił. Nie mogę się doczekać walki z zagranicznymi rywalami.
Kibice Spójni też czekają na waszą grę w FIBA Europe Cup z wypiekami na twarzy. Szczególnie na pierwszym mecz w Stargardzie – 25 października z Nines Chemnitz. To będzie pierwsze spotkanie w ramach gry o europejskie puchary, które zobaczą od ćwierć wieku.
Naprawdę, tak długo czekali? Wow, tego nie wiedziałem. Faktycznie, szmat czasu. Tym bardziej musimy być jak najlepiej przygotowani, by ich nie zawieść! Nasi fani są niesamowici. Przekonałem się o tym nie tylko w sobotę po wygranym meczu ze Stalą, Także wcześniej, wielokrotnie podczas mojego pobytu w Polsce.
Stargard to niewielkie miasto, jak się w nim odnajdujesz?
Świetnie. Może i nie jest duże, ale za to na każdym kroku czuć, że żyje koszykówką. Właściwie dokądkolwiek bym nie poszedł – jestem zauważany, rozpoznawany. Wszyscy z troską pytają co słychać i jak radzi sobie „nasza” drużyna. Bardzo fajne uczucie, gdy wiesz, że jesteś częścią czegoś, co jest naprawdę ważne dla wielu ludzi żyjących dookoła ciebie.
Kilka lat temu w Kingu Szczecin grał twój kolega z czasów gry w jednej drużynie NCAA Zach Thomas. Pytałeś się go, mając ofertę od Spójni, jak wygląda gra w PLK?
Tak, ale prawdę powiedziawszy – jego opowieści nie miały żadnego znaczenia dla mojej decyzji o podpisaniu umowy ze Spójnią. Z prozaicznego powodu – nie było ich zbyt wiele. Zach grał w Kingu w czasach, gdy świat był zdominowany przez koronawirusa. Właściwie niewiele z tamtego czasu spędzonego w Polsce pamięta.
Jak po kilku pierwszych meczach w PLK możesz ją porównać do lig niemieckiej i francuskiej?
Poziom sportowy jest moim zdaniem podobny jak w Niemczech. A przynajmniej Spójnia w niczym nie ustępuje drużynom Giessen czy Gottingen, w barwach których biegałem po boiskach Bundesligi.
Poprzedni sezon Spójnia zakończyła w PLK na piątym miejscu. Obecny rozpoczęliście od trzech zwycięstw. Apetyty rosną?
Są duże od początku, bo wiemy, że mamy naprawdę silny zespół. Sezon jest długi, wiele może się zdarzyć, ale lepszego początku nie mogliśmy sobie wyobrazić. Teraz trzeba tylko starać się utrzymać tempo.
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>