Sensacja? Bez przesady. Nieco wyświechtany slogan „każdy może wygrać z każdym” w Polskiej Lidze Koszykówki naprawdę ma szerokie zastosowanie. Niespodzianka? Jak najbardziej!
Dziki zagrały w czwartek już bez Nicka McGlynna, który opuścił zespół korzystając z zapisów w umowie i sezon dokończy w Grecji. Rozmaite choroby i mniej lub bardziej poważne urazy z gry w meczu ze Startem w stołecznym zespole wykluczyły także:
– pierwszego rozgrywającego Ricky’ego McGilla
– rezerwowego rozgrywającego Grzegorza Grochowskiego
– doświadczonego skrzydłowego Jarosława Mokrosa
– leczących kontuzje już od pewnego czasu Piotra Pamułę i Michała Aleksandrowicza
Zdrowych Dzików widzieliśmy właściwie sześciu.
Andre Wesson (37 minut, 20 punktów, 11 zbiórek) robił na boisku wszystkom, dosłownie. Brakowało tylko, by po zakończeniu meczu chwycił za mopa i wyczyścił parkiet.
Mateusz Szlachetka (38 minut, 19 punktów) znów musiał udawać rozgrywającego, którym przecież – jak już na poziomie PLK przekonaliśmy się w przeszłości – nie jest. Całkiem udanie udawał – do 5 asyst dołożył 5 zbiórek.
Janari Joesaar w ciągu 35 minut trafił tylko 3/12 z gry, lecz i tak uzbierał 13 punktów (6/9 z wolnych), wykonując też tytaniczną pracę w obronie.
13 punktów (6/7 z gry) dołożył Mateusz Bartosz, choć spędził na parkiecie zaledwie 21 minut. Po raz ostatni Bartosz co najmniej 13 punktów w meczu PLK zdobył we wrześniu 2021 roku. Oczywiście, że w meczu ze Startem Lublin.
8 punktów w ciągu 17 minut zdobył Maciej Bender, ustanawiając mocny rekord obecnego sezonu. W obu kategoriach.
Szóstym Dzikiem był Denzel Andresson, który nieprzypadkowo na parkiecie spędził ponad 35 minut. Oddał w tym czasie zaledwie 2 rzuty z gry (2 punkty, 5 zbiórek) – miał inne zadania i z nich się wywiązał.
Skład Dzików z konieczności uzupełnili gracze z doświadczenie w PLK śladowym – 21-letni Wojciech Nojszewski (aż 13 minut na boisku – więcej niż w 8 poprzednich meczach w karierze łącznie) oraz zaledwie 15-letni (!!!) Piotr Gałązka, wpuszczony odważnie na akcję w obronie przeciwko Bartłomiejowi Pelczarowi w końcówce drugiej kwarty przez trenera Szablowskiego.
To niesamowite, lecz właśnie taki zespół bardzo pewnie, kompletnie dominując po przerwie pokonał drużynę, która przyjechała do Warszawy po serii czterech zwycięstwach, w tym z mistrzem i wicemistrzem Polski. Jeśli ktoś miał wątpliwości czy Start Lublin faktycznie zasługuje na to, by wymieniać go jednym tchem z innymi drużynami aspirującymi do miejsce w czołowej czwórce PLK, po czwartkowym meczu może mieć je tylko większe.
– Zagraliśmy po prostu bardzo źle. Naszym największym błędem i problemem było to, że słabo rozpoczęliśmy mecz. Daliśmy się rywalom rozpędzić, pozwoliliśmy im uwierzyć, że mogą wygrać – mówił trener Startu Wojciech Kamiński, który podczas konferencji prasowej bronił swojego rezerwowego rozgrywającego, wspomnianego Pelczara (11 minut, 0/3 z gry i same zera we wszystkich innych kategoriach statystycznych). – Stanę w obronie Bartka, bo on wyszedł na boisko, gdy bardzo słabo rozpoczęliśmy pierwszą kwartę. Ustawił naszą grę. Dzięki temu wróciliśmy do meczu. Bardzo dobrze poradził sobie według mnie. Bez niego już w pierwszej połowie mogliśmy przegrać ten mecz. Poza tym – nie zawsze trzeba oddawać 20 rzutów, żeby wnieść coś na boisko – tłumaczył trener gości.
W jego zespole najwięcej punktów zdobył Tyran De Lattibeaudiere – 14. Jamajczyk miał także 10 zbiórek, ale i kłopoty ze skutecznością (410 z gry). Tevin Brown i CJ Williams jeszcze większe – złożyli się na 22 punkty, lecz do ich zdobycia potrzebowali aż 28 rzutów z gry.
Dziki, które mają najlepszą obronę w trwającym sezonie PLK, w wybrakowanym składzie zastopowały trzeci najlepszy atak – Start trafił zaledwie 22 z 68 rzutów z gry (32.4 procent). Miał też więcej strat (16) niż asyst (12).
Oj nie, lubelski zespół nie wyglądał w czwartek jak drużyna z Top5 Orlen Basket Ligi.
A Dziki? Kilka dni wcześniej w zdziesiątkowanym składzie wygrały też mecz wyjazdowy w Dąbrowie Górniczej i mają bilans 7-4. Wyglądają na nieśmiertelne!
2 komentarze
Pierwsza korekta „power rankingu”?
Oczy bolały jak się patrzyło na Start. Zero pomysłu na grę i małe zaangażowanie.