Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>
– Każda era kiedyś się kończy i nasza też nieuchronnie zmierza w tym kierunku. Ile nam zostało czasu? Ten sezon. Może jeszcze przyszły – mówił szczerze o przyszłości swojego zespołu w połowie zeszłego tygodnia trener mistrzów NBA Steve Kerr.
Warriors byli wówczas w fatalnym stanie, z wynikiem 6-9 zajmowali dopiero 12. miejsce w tabeli Zachodu i niewiele wskazywało na to, by mieli nagle zacząć grać lepiej. Ale czasami w NBA sytuacja potrafi się zmienić bardzo szybko. W piątek w trakcie „spotkania tylko między zawodnikami” przemówił Draymond Green i nagle Klay Thompson zaczął trafiać, a Warriors wygrali dwa kolejne mecze.
OK, rywale nie byli zbyt wymagający – New York Knicks i Houston Rockets – a gra całej drużyny pozostawia jeszcze sporo do życzenia. Ale minionej nocy fani ekipy z San Francisco mogli sobie przypomnieć najlepsze czasy w wykonaniu duetu Stephen Curry – Klay. To było imponujące:
Thompson trafił aż 10 ze swoich 13 trójek po tym, jak we wcześniejszych 13 meczach trafiał je ze skutecznością gorszą od Russella Westbrooka (33,6 proc. – 42/125). Curry dołożył swoje zwyczajowe w tym sezonie 33 punkty. Ale dorzucił też, bagatela, 15 asyst i 6 zbiórek.
Przynajmniej przez ten jeden wieczór mistrzowie NBA przypominali Warriors z przeszłości. Ich problemy nie wyparowały. Gracze drugoplanowi wciąż są w stanie odgrywać tylko role trzecioplanowe. Zespół w tabeli Konferencji Zachodniej wciąż nie zajmuje miejsca chociażby gwarantującego miejsca w fazie play-in.
Ale Draymond znów rządzi w szatni, a Klay i Steph trafiają. Nadzieja wróciła. Dzisiaj w nocy zostanie zweryfikowana – Warriors czeka poważniejszy test, zagrają w Nowym Orleanie z Pelicans (9-7).
Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>