ZAJRZYJ NA KANAŁ SUPER BASKET TV NA YOUTUBE – DAJ SUBA!
W XXI wieku w sporcie doszło do rewolucji analitycznej. To, co dzieje się na parkiecie, boisku, bieżni, korcie itd. zamienione zostało na liczby, które mają uporządkować fakty, pokazać prawdziwą efektywność danego zawodnika, zespołu czy zagrania. Słowo efektywność to klucz – to dzięki niej jesteśmy w stanie mniej więcej zmierzyć w koszykówce poziom gry danego zespołu, a nawet ligi.
Efektywność ligowa w obecnych rozgrywkach w porównaniu do poprzednich zdecydowanie spadła i to nie tylko dotyczy PLK. Powodów tej sytuacji jest wiele, ale my w głównej mierze zatrzymajmy się na tej czysto statycznej stronie, która pokaże nam wpływ poszczególnych elementów gry na coraz większą losowość wyników.
Trzy jest więcej niż dwa
Większa losowość w wynikach meczów to fakt – mamy do czynienia ostatnimi czasy z naprawdę wieloma niespodziankami. Zespoły z dołu tabeli nie są już tak bezbronne, mają argumenty, by w pojedynczym meczu zaskoczyć potencjalnego faworyta.
Dopiero co mieliśmy kolejkę w PLK, w której Sokół Łańcut ograł Stal Ostrów, Astoria Bydgoszcz pokonała Kinga Szczecin, a Twarde Pierniki Toruń wygrały w Dąbrowie Górniczej. Trzy drużyny, na ten moment najbardziej zagrożone spadkiem, wygrały swoje mecze.
W ostatnich latach najczęściej za powód takich niespodzianek wskazywano zdecydowane zwiększenie liczby rzutów za 3 punkty. Gdy drużyna X zacznie oddawać 2 razy więcej prób z dystansu niż rywal, to z prostego równania 3>2 wyjdzie, że jej rzuty są cenniejsze. Jeśli więc dany zespół będzie w stanie utrzymać w takim meczu przyzwoitą skuteczność przy próbach za 3 i nie będzie przy tym wyglądać dramatycznie pod koszem, to jest w stanie wygrać spotkanie nawet będąc zdecydowanie niżej notowanym.
Jakiś czas temu pokazał to Start Lublin w meczu z Kingiem Szczecin. Zespół trenera Miłoszewskiego według bukmacherów był 6.5-punktowym faworytem. Start do tego musiał sobie radzić bez Klavsa Cavarsa. Przy braku podkoszowego trener Gronek obniżył skład, a jego zawodnicy bombardowali kosz z daleka oddając w sumie 35 prób za 3 na 45.7 proc. Skuteczności (jednocześnie za 2 lublinianie oddali 22 rzuty, 8 trafili). Przy takiej drużynie jak King, który oddaje najmniej trójek w lidze, ta strategia była wręcz idealna.
King miał wybór – albo przez cały mecz grać swoją grę bliżej kosza i liczyć, że rywal przestanie trafiać, albo zaakceptować warunki jakie narzucił Start i grać na zasadach rywala, które dla szczecinian nie są sprzyjające (King w tym meczu 40 prób za 2 i 16 za 3).
W każdej z tych sytuacji Start akceptuje ryzyko związane ze słabą skutecznością z dystansu i bardzo wysoką przegraną, ale ma szanse na potencjalnie wysoki zysk, bo w normalnych warunkach skazywany jest na porażkę. To wszystko sprawia, że wyniki takich spotkań są trudne do przewidzenia, są bardziej losowe. Ten mecz skończył się wynikiem 75:69 dla ekipy z Lublina.
Słabsze gwiazdy
Większa losowość spotkań ma również swoje podstawy w zmniejszenie efektywności i wzroście znaczenia graczy z dalszego planu.
Po przeanalizowaniu 94 meczów obecnego i poprzedniego sezonu pod kątem efektywności graczy mierzonej wskaźnikiem PER, można zaobserwować, że gwiazdy, liderzy, są słabsi niż w poprzednich latach.
Top50 graczy pod względem rozegranych minut w tym sezonie ma zdecydowanie niższy PER – są mniej efektywni, przy jednoczesnym wzroście efektywności kolejnych 150 graczy. Co więcej, top50 zawodnicy pod względem rozegranych minut „przekazali” bardzo dużo rzutów swoim mniej efektywnym kolegom. W rezultacie dochodzi coraz częściej do sytuacji, w której zawodnicy z drugiego planu zaczynają stanowić o sile zespołu w pojedynczym meczu, a co za tym idzie, ich gra decyduje o wyniku meczu.
Przez zmniejszenie produktywności czołowych zawodników w zespołach PLK, siódmy/ósmy gracz w rotacji, już nie tak dobry jak ten pierwszopiątkowy, zwiększa losowość meczu na tyle, że jego rezultat jest zdecydowanie trudniejszy do przewidzenia.
Gdy graczy mających realny wpływ na wynik spotkania – tak jak w obecnym sezonie – jest więcej, a ich występy nie są powtarzalne, to coraz ciężej przewidzieć jest finalny rezultat danego meczu.
Fakty są takie, że gracze zadaniowi grają w kratkę – raz mają świetny mecz, w którym pomogą zespołowi, a raz po 5 minutach już widać, że to nie jest dzień tego zawodnika. Próbując zobrazować sobie to przykładem, doszliśmy do przypadku Grzegorz Kamińskiego z Legii Warszawa. Kamiński w czasie kontuzji Travisa Leslie wkroczył w większą rolę, ale niestety nie do końca spełnił pokładane w nim nadzieje. Niemniej jednak miał w tym sezonie 2 mecze, w których zdobywał więcej niż 10 punktów (18 ze Startem i 14 z Astorią) i Legia bez problemu te spotkania wygrała.
Niestety, z punktu widzenia jego i Legii, to były tylko te 2 mecze, w których trafił więcej niż 50% swoich rzutów – w innych meczach już tak zespołowi nie pomógł, choć też oddawał 5 czy 8 rzutów.
ZAJRZYJ NA KANAŁ SUPER BASKET TV NA YOUTUBE – DAJ SUBA!