Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Jeśli w swoim DNA masz zapisaną prawdomówność – nie masz szans na to, by zostać generalnym menedżerem drużyny NBA. Ta praca nierozerwalnie wiąże się z kłamstwem. Joe Cronin z Portland Trail Blazers od kilkunastu miesięcy uporczywie kłamie. Wiele razy w tym czasie zapewniał publicznie, że zrobi wszystko, by „zbudować jak najsilniejszy zespół wokół Damiana Lillarda„. Po czym niemal każdym kolejnych ruchem transferowym robił dokładnie odwrotnie – budował nowy zespół, przygotowując go na erę „po Lillardzie”.
Gdy teraz Cronin mówi o tym, że życzenia Lillarda – który chciałby dołączyć do Miami Heat Jimmy’ego Butlera i Bama Adebayo (a także Pata Rileya i Erica Spoelstry) – nie mają dla niego większego znaczenia, bo wybierze najkorzystniejszą ofertę dla Blazers, nie wszyscy mu wierzą.
Trudno się dziwić – wiele osób pamięta przecież, jak Blazers oddawali CJ McColluma do Nowego Orleanu. Jak de facto pozwolili mu wybrać sobie nowego pracodawcę. Jak niewiele za niego otrzymali – tak naprawdę ostatecznie wymienili go na wybranego w ostatnim drafcie z nr 23 Krisa Murraya.
Teraz przy Lillardzie mieliby zachować się inaczej? Nie uszanować jego woli dołączenia do drużyny z mistrzowskimi aspiracjam?
Ale może faktycznie Lillard „wmanewrował” Blazers w podpisanie ogromnego kontraktu (160 mln za 5 lat) z Jerami Grantem, zgłaszając żądanie transferu dopiero po tym fakcie? Może naprawdę Cronin weźmie rewanż?
Jeśli Blazers mieliby się do tego posunąć, jedną z drużyn, które dość łatwo mogłyby włączyć się do walki o przechwycenie jednego z najlepszych snajperów w historii NBA mogliby stać się San Antonio Spurs.
Po pierwsze, najważniejsze – mają mnóstwo pieniędzy do wydania. Wciąż znajdują się kilkadziesiąt milionów dolarów poniżej minimalnego poziomu wydatków, przewidzianego zasadami umowy zbiorowej z koszykarzami. A od najbliższego sezonu kluby NBA będą za nadmierne oszczędności w tej kwestii… karane. Spurs mogliby ogromny kontrakt Lillarda – gwarantujący mu 225 mln dol. za kolejne 4 lata gry – przejąć bez najmniejszego problemu.
Po drugie – Lillard i trener Spurs Gregg Popovich mają już jedną wspólną, zwycięską historię – zdobyli złoty medali igrzysk olimpijskich w Tokio. I wielokrotnie powtarzali, że darzą się ogromnym szacunkiem.
Po trzecie – jeśli Lillard nie będzie mógł dostać to, czego chce – zespołu gotowego do gry o tytuł „tu i teraz” – wizja dołączenia do Victora Wembanyamy może dla niego okazać się najbardziej kuszącą alternatywą. W Portland nikt nie ma wątpliwości, że gdyby Blazers w ostatnim drafcie zamiast nr 3 wylosowali jedynkę i wybrali fenomenalnego Francuza, Lillard nie zażądałby transferu.
Po czwarte – Popovich, który w styczniu skończy 75 lat, może chcieć – trochę nie w stylu Spurs – przyspieszyć proces budowania drużyny zdolnej do walki o kolejne, szóste w jego karierze mistrzostwo. Choć prawdę mówiąc – byłaby to ogromna niespodzianka.
Po piąte, najważniejsze z perspektywy dotychczasowego klubu Lillarda – Spurs dysponują najbardziej imponującym zestawem wyborów w drafcie w kolejnych latach spośród klubów, które przynajmniej potencjalnie mogą być zainteresowane transferem. Oprócz swoich picków mają także te z pierwszej rundy Hornets i Raptors w drafcie 2024, Hawks i Bulls 2025, Hawks 2026, Hawks 2027 i Celtics 2028. Do wyboru, do koloru. A to właśnie na rekompensacie wyrażanej w wyborach w drafcie Blazers zależy najbardziej.
Dziennikarska ESPN Ramona Shelburne, zwykle dość dobrze zorientowana w ligowych realiach, twierdzi, że może być coś na rzeczy.
– Dołączenie do Miami Heat jest wymarzonym scenariuszem Lillarda, ale czuje on też ogromny respekt do San Antonio Spurs – napisała ostatnio.
W San Antonio średnio w taki scenariusz wierzą.
– Wielka porcja nachos jest wymarzonym scenariuszem Fingera. Ale ma on też głęboki szacunek dla sałatki z jarmużu i komosy ryżowej – ironizuje na łamach „San Antonio-Express” Mike Finger.
Blazers za swojego być może (Clyde Drexle słysząc takie opinie wymow nie się uśmiechar) najlepszego zawodnika w historii chcieliby oprócz picków i oszczędności chcieliby pozyskać także młodego zawodnika, który pasowałby pod względem wieku i pozycji do ich nowo budowanego składu. Spurs mają takich graczy trzech.
Keldona Johnsona mogliby nawet trochę po cichu chcieć się pozbyć. Wątpliwe jednak, by Blazers byli nim tak naprawdę zainteresowani. Johnson ma już podpisany długi kontrakt (80 mln za 4 lata) i gra na pozycji, na której zespół z Portland posiada już młodych, utalentowanych koszykarzy.
Devin Vassell wciąż jest na debiutanckim kontrakcie, lecz Spurs mogą być dużo mniej chętni, by się go pozbyć. On też pod względem sportowym dublowałby się z zawodnikami będącymi już w składzie Blazers.
Pozostaje… Jeremy Sochan. Oj tak, Polak zespołu z Portland pasowałby idealnie. Gdyby Blazers otrzymali od Spurs propozycję której integralną częścią byłby Sochan i kilka wyborów w I rundzie draftu – Joe Vronin mógłby tylko zapytać „a gdzie mam podpisać?”.
Tylko czy Spurs byliby skłonni polskiego 20-latka poświęcić? Nawet za koszykarza, który ze średnią 25,2 punktu na mecz w karierze znajduje się na 12. miejscu na liście najlepszych snajperów wszech czasów, wyprzedzając m.in. Stephena Curry’ego, Kobego Bryanta i Kareem Abdul-Jabbara?
Wątpliwe.
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>