Strona główna » Rajković odświeżył Śląsk, ale Anwil górą we Wrocławiu
PLK

Rajković odświeżył Śląsk, ale Anwil górą we Wrocławiu

0 komentarz
Śląsk miał realną szansę na zwycięstwo, ale Anwil zdobył aż 20 punktów w dogrywce i raz jeszcze zdobył Halę Stulecia. Włocławianie wygrali 96:82 i są coraz bliżej pierwszej pozycji przed playoff.

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

Staroświeckie okulary więcej uśmiechów – Miodrag Rajković zmienił się zewnętrznie, ale trenersko przypominał siebie z czasów pracy w Zgorzelcu. Pokazywał zdecydowanie i impulsywność na linii, już w pierwszej połowie oberwał przewinienie techniczne za zachęcanie widowni do żywiołowej krytyki sędziowskich decyzji. Widać było, że przez zaledwie kilka dni zaczął już zmieniać drużynę z Wrocławia, która broniła lepiej i, mimo licznych niedoskonałości w ataku, miała swój pomysł na odwiecznego rywala.

Miała ten pomysł pod koszem. Aż trudno uwierzyć, że drużyna z tak szerokim składem, jak Anwil, może wpadać w poważne tarapaty, gdy zabraknie zaledwie jednego zawodnika. Historią pierwszej połowy – bardzo udanej dla Śląska – była dominacja gospodarzy blisko obręczy, bezkarnie hasających w pomalowanym pod nieobecność Kalifa Younga.

Jeszcze w pierwszej kwarcie po dwa faule złapali Luke Petrasek i Żiga Dimec, co natychmiast otworzyło grę do kosza dla Dusana Mileticia i Angela Nuneza. Gdy z ławki do trumny wkroczył Artiom Parachowski i kilkoma akcjami w ataku błysnął Daniel Gołębiowski, Śląsk prowadził już nawet 26:21.

Anwil żył ze świetnej gry Tomasa Kyzlinka (12 pkt. do przerwy) i Janariego Joesaara, czekał na Victora Sandersa i Luke’e Petraska, nie potrafił też uruchomić Jakuba Garbacza. Prowadził minimalnie (39:38) po pierwszej połowie, choć Śląsk zdominował walkę na tablicach i zdobył aż 20 punktów spod kosza.

Po przerwie w roli rozgrywającego wreszcie zaczął odnajdywać się Marek Klassen, lżejszy Śląsk, po niezłej obronie, ładnie biegał też do kontrataku. Anwil z coraz większym wysiłkiem utrzymywał minimalną przewagę, nadal przede wszystkim dzięki fantastycznej grze Kyzlinka, na przemian rażącego z dystansu i mocno wbijającego się pod kosz. Po 30 minutach było 59:57 dla gości z Włocławka.

W czwartej kwarcie nadszedł w końcu moment Victora Sandersa. Dwie trójki z rzędu Amerykanina dały 8 punktów przewagi i na moment kontrolę nad meczem Anwilowi. Wrocławianie – tak jak od początku sezonu – cierpieli przez brak w składzie pewnych strzelców z dystansu, skuteczność z linii wolnych też zresztą kulała (łącznie aż 12 pudeł). W dodatku za bezmyślne, brutalne zagranie z boiska wyleciał „Draymond Green dla ubogich” – Hassani Gravett.

Ale Śląsk i tak się trzymał! Nagle Angel Nunez nieoczekiwanie zaczął wyglądać jak wielka gwiazda ligi, a gospodarze dobrą obroną zmuszali gości do indywidualnej gry i rozpaczliwych rzutów. Na 90 sekund przed końcem było 73:70 dla wrocławian. Nie wystarczyło, bo Anwil miał jednak coś, czego Śląskowi brakuje – talent na poziomie Sandersa. Amerykanin trafił po zwariowanym kontrataku i nie zawiódł na linii wolnych. Jako, że nie jest koszykarskim Bogiem, trudnego rzutu na zwycięstwo w ostatniej sekundzie jednak nie trafił i oglądaliśmy dogrywkę.

W doliczonym czasie nie było już wątpliwości – Sanders (23 punkty w meczu) nadal był nie do zatrzymania, dwie trójki trafił w końcu Jakub Garbacz, a grę gości mądrze poprowadził Kamil Łączyński. Po piątym faulu Klassena Śląskowi już zupełnie zabrakło argumentów. Trudno byłoby je zresztą znaleźć, gdy rywal w doliczonym czasie trafia aż razy z dystansu i zdobywa 20 punktów.

Anwil (bilans 20-5) bardzo zbliżył się do pierwszego miejsca przed playoff, Śląsk (13-12) w debiucie Rajkovicia zrobił dobre wrażenie, ale co z tego, skoro jego sytuacja w kontekście walki o pierwszą ósemkę robi się już naprawdę trudna.

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

Statystyki z meczu Śląsk Wrocław – Anwil Włocławek >>

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet