Nadzieja na to, że koszykówka jest po prostu zbyt fajna, by w Polsce nie zyskać na popularności dawno nie była tak wyczuwalna, jak po minionym weekendzie w Sosnowcu. Ziemia będąca koszykarską pustynią na kilka dni przeistoczyła się w stolicę polskiego basketu.
Nawet najwięksi sceptycy w niedzielny wieczór musieli przyznać: ten turniej to było COŚ. Coś więcej niż zwykle. Przyniósł kilka momentów, które zapamiętam na dłużej.
1. Największe gwiazdy? Oczywiście, że kibice!
Trochę w swojej koszykarskiej przygodzie widziałem. Choćby pierwszy Meczu Gwiazd PLK w 1994 roku w Lublinie, gdy w niemożliwie przeładowanej ludźmi hali MOSiR kibice siedzieli po turecku dosłownie metr od linii bocznej boiska. Ale także turnieje finałowe o Puchar Polski sprzed kilku lat w tym samym mieście, podczas których po trybunach hulał wiatr.
Różnica? Idealnie obrazująca zmianę, która dotknęła koszykówkę w Polsce w trakcie ostatnich 30 lat.
Niemal godzinę przed rozpoczęciem niedzielnego finału wspomnienia z szalonych lat 90. – przynajmniej w mojej głowie – wróciły. Przynajmniej na chwilę, gdy zaraz po wejściu do hali usłyszałem kibiców z Wałbrzycha.
Ciary na plecach! Przecież do rozpoczęcia meczu wciąż pozostawała godzina…
Ten turniej zostanie zapamiętany głównie dzięki wam, kibicom. Wałbrzyska inwazja na Sosnowiec o tym ostatecznie przesądziła. Chwytająca za serce historia klubu, który przez lata nie mógł się sportowo przebić do koszykarskiej elity, a później w ciągu niespełna roku z zespołu pozbawionego kluczowego gracza tuż przed play-off I ligi przeistoczył się w zdobywcę Pucharu Polski, to scenariusz na gotowy film.
Komplet ludzi na trybunach podczas finału i jego genialna, koszykarska atmosfera nie zdradzają jednak wszystkiego. Każdy, kto pamięta tę, w jakiej potrafiły się toczyć mecze o Puchar Polski w ostatnich latach miło zaskoczony był już w czwartek. Nawet podczas ćwierćfinałowego starcia Start vs. Dziki w hali było całkiem tłoczno i głośno!
– Trochę lepiej niż w Lublinie, prawda? – zagaiłem jednego ze znajomych w przerwie między czwartkowymi meczami.
– I niż w Warszawie! Pamiętam, jak w 2019 roku właśnie w czwartek w Arenie Ursynów ćwierćfinał rozgrywała Legia. Grali u siebie, a na trybunach z trudem zebrało się 600 kibiców.
2. Udawany MVP przejmujący rolę prawdziwego
Wszyscy – nie tylko fani zebrani w hali, ale także ci przed telewizorami i koledzy klubowi – spodziewali się, że za chwilę usłyszą, iż nagrodę MVP odbierze Ike Smith. Aż tu nagle spiker wyczytał nazwisko „Gotcher”.
Choć obiektyw skierowałem na szykującego się do odbioru nagrody Smitha, szczęśliwie wyłapał on również jakże naturalny grymas zdziwienia na twarzy stojącego w drugim szeregu Toddricka Gotchera.
Autor zwycięskiego rzutu, ale jednocześnie w całym turnieju dla Górnika bohater drugiego planu, został wywołany do odebrania statuetki przeznaczonej dla aktora pierwszoplanowego. Nie grał. Pozostał sobą.
Czyli gościem, który podczas tego turnieju czytał „Folwark zwierzęcy” George’a Orwella i wiedział, że nie można się zachować jak świnia.
Dzięki powyższej „akcji”, tej już po oddaniu zwycięskiego rzutu, Toddrick Gotcher wygrał jeszcze bardziej. To także dzięki niej faktycznie przejdzie w oczach wielu kibiców do historii jako MVP Pucharu Polski 2025. Jego wspólny przemarsz ze Smithem po statuetkę MVP jeszcze mocniej uświadomił wszystkim z jak wyjątkowym zespołem mamy do czynienia, gdy mówimy o Górniku Zamek Książ Wałbrzych z lutego 2025 roku.
3. Adam Waczyński i jego „do trzech razy sztuka”, Anwil też wygrał
Pamiętacie jak przed turniejem w Sosnowcu ogłaszaliśmy, że będziemy pomagali Orlen Basket Lidze zorganizować pierwszy w historii Puchar Kibiców?
– W sobotę o 10 rano? W Sosnowcu?? I myślicie, że to się uda??? Nikt nie przyjdzie! – słyszeliśmy głosy niedowierzania.
A jednak: chcieć często oznacza móc! Przyszli. Ponieważ każda drużyna mogła sobie do składu wybrać jednego z członków zespołu – taki Śląsk Wrocław pojawił się z Adamem Waczyńskim na czele.






Było trochę śmiechu, gdy jedno z pytań dotyczyło właśnie kariery stojącego tuż obok byłego kapitana naszej kadry. W rywalizacji wzięło udział sześć z ośmiu drużyn uczestniczących w Pucharze Polski.
Waczyński ze Śląskiem przegrał na parkiecie w ćwierćfinale w końcówce meczu z Anwilem. Z zespołem fanów dotarł nieco dalej – do półfinału Pucharu Kibiców. Triumfował w Sosnowcu za trzecim razem – kilka godzin później w konkursie rzutów za 3. Po piorunującym finiszu!
„Waca” w Sosnowcu bawił się znakomicie!
Hej, rywalizacja podczas walki o Puchar Kibiców też stała na wysokim poziomie. Drużynę z Lublina w brawurowy sposób do finału poprowadził występujący w roli klubowej legendy nasz redakcyjny kolega Piotr Karolak. W decydującej rozgrywce lepszy od Startu okazał się napędzany przez duet Michał Fałkowski – Krzysztof Szaradowski kwintet z Włocławka.
Jasne, sympatycy drużyny Selcuka Ernaka liczyli w Sosnowcu na większy sukces. Dzięki wygranej w Pucharze Kibica Anwil nie wrócił jednak do Włocławka z pustymi rękoma. Kilku kibiców mogło sobie w domu postawić takie same miniaturkami pucharu, jakie za wygraną w turnieju odebrali dzień później koszykarze Górnika.
Nie obiecamy, że za rok pytania będą łatwiejsze. Ale, że rywalizacja stanie się jeszcze bardziej interesująca – jak najbardziej! Mamy nadzieję, że na stałe wpisze się do programu turniejów o Puchar Polski i nikt już oglądając powyższe zdjęcia nie będzie wątpił, że dojdzie do skutku. Kibice w oczekiwaniu na mecze półfinałowej nudzić się nie powinni!
4. Nigdy nie lekceważ pani prezes Spójni Stargrad!
Zdziwienie taksówkarzy kursujących między pobliskimi hotelami a stadionem piłkarskim Zagłębia podczas weekendu było spore i nie mogło dziwić. Rywalizacja o Puchar Kibiców toczyła się w sobotę w położonej na 1. piętrze stadionu Zagłębia strefie VIP, a piętro niżej przez dwa weekendowe dni miało miejsce wydarzenie nie mniej ciekawe.
Rafał Juć, na co dzień skaut Denver Nuggets, we współpracy z PLK zorganizował konferencję szkoleniową „Europejskie spojrzenie”. Zaprosił kilku świetnych prelegentów z różnych stron Starego Kontynentu. Przez salę wykładową przewinęło się niemal 100 osób żądnych wiedzy. Byli wśród nich także obecni koszykarze, którzy po zakończeniu kariery zamierzają pracować nad tym, by polska koszykówka stawała się lepsza. Nie zdziwcie się, jeśli w przyszłości Piotra Pamułę czy Mikołaja Witlińskiego ujrzycie w roli dyrektorów sportowych klubów PLK.
Nie bądźcie też w szoku, jeśli wywodząca się kompletnie spoza środowiska koszykarskiego Ewelina Świergiel okaże się na stanowisku prezes Spójni Stargard skuteczniejsza niż wielu to zakłada!
Wiadomo, że jedno tego typu szkolenie nie odmieni polskiej koszykówki. Daje jednak nadzieję, że zrodzi się z tego kolejna tradycja towarzysząca turniejom o Puchar Polski. Ona też może spowodować, że staną się one dla klubów PLK czymś więcej. Także dla tych, których drużyn zabrakło w czołowej ósemce.
Może nawet przede wszystkim dla nich?
5. Gdy obręcz wypluwa 50 tysięcy złotych
Genialny finał to jedno, ale na samej koszykówce atrakcje związane z turniejem w Sosnowcu się nie kończyły. Napędzana przez głównego sponsora turnieju koszykarska gra w kółko i krzyżyk w kuluarach hali czy na środku boiska w trakcie przerw w grze stała się już tradycją, znaną z poprzedniej edycji. Rzuty dla kibiców z połowy boiska za 50 czy 100 tysięcy złotych okazały się być wywołującą wiele emocji nowością.
Myślicie, że spudłowane cztery kolejne wolne Justina Turnera i Michała Michalaka w końcówce sobotniego półfinału Anwilu z Kingiem wzbudziły na trybunach największy szmer westchnięcia/rozczarowania? Otóż nie! W jednej z przerw kibic rzucający z połowy był bliżej trafienia – i zdobycia 50 tys. zł! – niż dwa dni wcześniej Andrzej Pluta jr przy swojej próbie z półdystansu na zwycięstwo w trakcie meczu Górnik – Legia (ktoś to jeszcze pamięta, jak blisko odpadnięcia już w ćwierćfinale był końcowy triumfator?).
Obręcz wypluła piłkę. W obu przypadkach. Przy rzucie kibica nawet nieco bardziej „perfidnie”.
Słysząc jęk zawodu publiczności, widząc emocje, które przerywniki w meczu wywoływały wśród kibiców, spoglądając na tabuny maskotek – klubowych, eurobasketowych, a także sponsora turnieju, bawiących nie tylko tę najmłodszą publiczność – można było dojść tylko do jednego wniosku: pod względem oprawy pozakoszykarskiej PLK odrobiła lekcję!
6. Andrzej Adamek superstar i propozycja do odrzucenia
Andrzej Adamek był w Sosnowcu nie mniejszą gwiazdą niż Todderick Gotcher i Ike Smith razem wzięci. Jego imię i nazwisko skandowane przez kilkuset – a w niedzielę pewnie więcej – kibiców z Wałbrzycha tuż przed meczem robiło wrażenie. Adamek, rodowity wałbrzyszanin, słysząc okrzyki kłaniał się sympatykom Górnika z ujmującą klasą.
Grafik w Sosnowcu był napięty. W sobotnie popołudnie, chwilę po zakończeniu rywalizacji o Puchar Kibiców w sali konferencyjnej na pierwszym piętrze stadionu Zagłębia, wspólnie z Grzegorzem Szybienieckim z „Basket w liczbach” i Kosmą Zatorskim nagrywaliśmy podcast „PLK razem”. Z udziałem publiczności.
W sobotę w restauracji hotelowej, kończąc śniadanie, uświadomiliśmy sobie, że mógłby być jeszcze ciekawszy. „Przecież w tym samym momencie, w którym będziemy nagrywać podcast, obie drużyny szykujące się do półfinału podjadą pod położoną dosłownie kilkaset metrów dalej halę„.
– Zapewne udzielanie wywiadów przedmeczowych nie jest najbardziej ulubioną częścią waszej pracy, ale mam inną propozycję: wspólna rozmowa w podcaście nieco ponad godzinę przed bezpośrednim starciem? – złożyłem trenerom Adamkowi i Wojciechowi Kamińskiemu „propozycję do odrzucenia”.
Nie odrzucili. Kilka godzin później zawodników skierowali do hali na rozgrzewkę, a sami znaleźli drogę do strefy VIP na pobliskim stadionie.
Powiecie – niby nic. A jednak, coś! Zaufajcie mi – niejeden trener, także z obecnie prowadzących najlepsze kluby PLK, wykpiłby się formułką „W dniu meczu? Dosłownie godzinę przed? Nie ma mowy!”.
Szkoleniowcy Górnika i Startu nie dość, że sami się do nas pofatygowali, to jeszcze przez dobry kwadrans z uśmiechem na ustach porozmawiali. O czym? O schodach, pokorze, odmiennych poglądach na limity obcokrajowców w składzie i o tym, że czasami rola trenera sprowadza się nie tylko do motywowania zawodników, ale także trzymania ich za rękę. Zresztą – posłuchajcie sami.
– Fajna formuła, taka mniej oficjalna. Rano byłem zaskoczony propozycją, bo przecież też mam swoją przedmeczową rutynę, ale byłbym gotów tak częściej – zapewniał nas w sobotę wieczorem trener późniejszego zdobywcy Pucharu Polski już w zaciszu hotelowej restauracji.
7. Magia sportu – nawet Darek Wyka był bezradny
Wróćmy jeszcze na chwilę do Pucharu Kibiców. Zabawa była wciągająca. Oczywiście głównie dla uczestników. Nasze zaproszenie przyjęła jednak też grupa fanów, którzy postanowili wspierać kibiców ze swoich miast. Wśród nich pojawiły się też i dzieci.
Mój pięcioletni syn był lekko podłamany. Jako początkujący, choć już oddany, fan OBU warszawskich klubów – w czwartek bez mrugnięcia okiem zmieniał barwy – nie doczekał się w Sosnowcu sukcesów. Na szczęście sport daje szansę emocjonalnego zaangażowania niemal na każdym kroku. Dorośli mają granice, których nie są w stanie przekraczać, ale dzieci to nienasiąknięte gąbki. Wystarczyło, że fan Dzików i Legii w sobotnie przedpołudnie spędził na zabawie z dwójką starszych chłopców ze Szczecina i został – oczywiście tylko na potrzeby tego turnieju! – fanem Kinga.
Oddanym!
W sobotni wieczór w hotelu nieśmiałą próbę przekabacenia go podjął ten, który potencjalnie mógłby mieć na to spore szanse – Dariusz Wyka ze swoim niekłamanym urokiem osobistym. Nie pomogło zbicie piątki. Na nic zdało się dobre słowo. Poczucie równie świeżej, co silnej wspólnoty z Kingiem pozostało nienaruszone. Dzień później po trafieniu Toddricka Gotchera w końcówce finału cała trójka chłopców zalała się tak mocno rzewnymi łzami, że wypadało jedynie odwrócić obiektyw aparatu.
Sól sportu!
8. Wejdą czy nie wejdą? Wejdą, wyjdą i wrócą!
Gdy kończył się finał Górnik – King organizatorzy mieli problem. A przynajmniej – tak im się wydawało.
– Przecież oni nie wytrzymają! Wejdą! Jak Górnik trafi, wejdą na parkiet! – usłyszałem troskę o to, co będzie dalej.
Kilkanaście sekund później Gotcher trafił.
Faktycznie – weszli. Właściwie – wbiegli.
Następnie jednak, na prośby służb porządkowych, wycofali się. Najlepsze nastąpiło na koniec – gdy już po dekoracji zwycięzców na parkiet wrócili. Ten tłum wałbrzyskich kibiców był wyjątkowy. Zagadywali osoby postronne, wielu z nich wciąż łkało.
– Wałbrzych na nas – a przede wszystkim na nich, koszykarzy, czeka. To jednak tak piękny moment, że aż się nie chce mi się opuszczać tego pakietu, tej hali.
Od końca meczu minęło już kilkadziesiąt minut, ale wielu z nich wciąż miało zaszklone oczy.
Sól sportu!
9. Przecież to się musi udać
Świat PLK jest wciąż mały. Jednym z kibiców, których spotkałem w tym tłumie był ten, którego poznałem kilka tygodni wcześniej – w Wałbrzychu, tuż przed pamiętnymi derbami Dolnego Śląska. Był wówczas dosłownie pierwszym napotkanym przeze mnie fanem Górnika.
Dziś, przeglądając zdjęcia Andrzeja Romańskiego z meczu finałowego spotkałem się z nim po raz kolejny!

Panie Dariuszu – pozdrawiam i gratuluję raz jeszcze!
Świat PLK wciąż jest mały, lecz po turnieju w Sosnowcu można mieć nadzieję, że będzie się powiększał. Jestem pewien, że w niedalekiej przyszłości dwukrotnie większa od sosnowieckiej hala w Warszawie też podczas rywalizacji o Puchar Polski może się wypełnić.

Jak już (o ile?) w końcu powstanie.
10. Żona prawdę ci powie
Do koszykarskiej wyprawy w trakcie Walentynek do Sosnowca syna namawiać nie musiałem. Żonę – nieco dłużej. Ona do mojego narkotycznego głodu koszykówki podchodzi ze stoickim dystansem. Niby też pracuje w show-biznesie, ale od sportu woli operę. Wobec koszykówki spod znaku PLK nie jest skora do pochwał.
Tymczasem w niedzielny wieczór, opuszczając Sosnowiec…
– Muszę to przyznać: nikt o zdrowych zmysłach, kto był dziś na pierwszym meczu koszykówki w życiu nie mógł się w niej NIE zakochać.