poniedziałek, 2 grudnia 2024
Strona główna » Przed meczem nr 5 Stal – Śląsk. Skibniewski: Rajkoviciowi sytuacji nie zazdroszczę

Przed meczem nr 5 Stal – Śląsk. Skibniewski: Rajkoviciowi sytuacji nie zazdroszczę

0 komentarzy
Dwa lata temu w roli asystenta Andreja Urlepa zdobywał ze Śląskiem mistrzostwo Polski. Będąc jeszcze koszykarzem klubu z Wrocławia, grał w ćwierćfinałowym meczu nr 5. Przed dzisiejszym starciem Stal – Śląsk Robert Skibniewski za faworyta uważa gospodarzy. Przy okazji opowiada nam o swoim sezonie na ławce trenerskiej w 1. lidze i o tym, co obecnie w koszykówce jest najważniejsze.

Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>

Aleksandra Samborska: Pamiętasz co powiedziałeś, gdy rozmawialiśmy przed rozpoczęciem playoff PLK i zastanawiałam się, czy Śląsk w starciu ze Stalą ma w ogóle jakiekolwiek szanse?

Robert Skibniewski: Że kluczowe będzie zdrowie zawodników?

Tak. Jak to widzisz przed meczem nr 5?

To ewenement, że w tej serii obie ekipy mają aż tyle problemów zdrowotnych. Szersza rotacja na pozycjach obwodowych będzie jednak w środę po stronie Stali, więc to ten zespół ma obecnie minimalnie większe szanse na awans do półfinału.

Co byś zrobił z rozgrywaniem piłki, będąc trenerem Śląska Miodragiem Rajkoviciem? 

Całe szczęście nim nie jestem, bo nie chciałbym mieć takiego dylematu. Mogę patrzeć na to wszystko ze względnym spokojem, a on jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Jedyny nominalny rozgrywający Śląska, Marek Klassen, fizycznie nie radzi sobie z maksymalną presją wywieraną na niego przez Stal. To go zatrzymuje, zamyka mu prawą stronę i możliwość organizowania gry. Z przymusu, większej siły i wzrostu w Śląsku musi rozgrywać Hassani Gravett.

Koszykówka się zmienia. Naprawdę cieszę się – mając świadomość swoich ograniczeń fizycznych – że już nie gram. Zobacz na Euroligę. Różnice robią gracze, którzy są wyrośnięci, mają długie ręce, szybko biegają i wysoko skaczą. Po obręczach. Wyjątkami potwierdzającymi regułę są Facundo Campazzo z Realu Madryt, a na naszym podwórku Andy Mazurczak w Szczecini. Ale oni mają głowy jak komputery i przewidują naprawdę wszystko. To są perełki. Ogólnie w koszykówce wygrywa fizyczność. 

Czy można wygrać serię bez kogoś, kto pewniej czuje się grając z piłką w ręku, czyli bez klasycznego rozgrywającego? Jak w serii Stal –Śląsk oceniasz grę Daniela Gołębiowskiego, który często udaje playmakera?

Moim zdaniem bardzo trudne zadanie – wygrać serię w takiej sytuacji. Daniel nigdy wcześniej tak dużo z piłką w ręku nie grał. Radzi sobie dobrze, ale teraz mówimy o 5. meczu w fazie playoff PLK, najważniejszym starciu w sezonie. „Gołąb” jest w stanie wytrzymać presję i dać radę, bo ma naprawdę duże umiejętności. Jeśli w środę doda dobre przygotowanie mentalne i odpowiednie reakcje na parkiecie, a także nakręci się dopingiem kibiców, może dźwignąć temat. Kuba Nizioł też nigdy nie grał na piłce, ale potrafi dawać swojej drużynie niesamowite przewagi. Śląsk jest przez ten sposób organizowania gry ograniczony, ale jestem przekonany, że i tak będzie w środę walczył do końca. 

Czy ty jako trener wpychasz swoim wyższym zawodnikom piłkę do rąk, by uniknąć w przyszłości takich potencjalnych problemów?

Właśnie rozpoczęliśmy offseason, przygotowując się do Akademickich Mistrzostw Polski. Na dzisiejszym treningu szlifowaliśmy właśnie technikę indywidualną kozłowania. Wysocy zawodnicy mieli za zadanie zachowywać się jak rozgrywający. Zwracam na to dużą uwagę. Wysocy gracze są czasem przeze mnie namawiani do podejmowania prób gry na koźle. Z różnym skutkiem, ale więcej wynika z tego pozytywów.

Dużo przyniósł ich sezon w 1. Lidze Mężczyzn w wykonaniu Weegree AZS Politechniki Opolskiej. Jak oceniasz mijające rozgrywki w wykonaniu swojego zespołu? Niedosyt po ćwierćfinałowej porażce w piątym meczu z Astorią pozostał?

Tak, choć zaważyła szersza ławka rywali. Myślę, że gdyby zagrał Marcin Kowalczyk, wygralibyśmy, bo brakowało nam strzelca, a z obwodu nie trafialiśmy. Większość z tych chłopaków po raz pierwszy grała w fazie playoff, a byliśmy jedynym zespołem, który doprowadził do piątego meczu. Kareem Reid świetnie się odnalazł w naszych realiach. Początek sezonu był dla niego trudny, ale zdał egzamin. Udał się nam też eksperyment z przesunięciem Michała Jodłowskiego na pozycję numer 4. Michał Lis rozwinął się niesamowicie. Jak porównasz statystyki tych wszystkich chłopców z dwóch ostatnich sezonów to każdy, dosłownie każdy zrobił postęp. Mieliśmy rozbudowany sztab szkoleniowy – dwóch asystentów, dwóch fizjoterapeutów oraz trenera od przygotowania mentalnego. Ci ludzie pracowali z poczucia pasji. Stworzyliśmy naprawdę świetny team, każdy oddawał serce. Michał Rutkowski, Jędrzej Suda, Radek Kolański, Bartosz Komarek, Oliwia Koszela, Patryk Stasiak, Monika Balij… Wszystkim im dziękuję. Co mecz mieliśmy też halę pełną kibiców. Wszyscy pracowaliśmy na sukces. Wiem, że nie było to łatwe, bo w Opolu dobrego sportu jest naprawdę wiele. Innych atrakcji też – sam zainwestowałem ostatnio w hulajnogę. Opole się rozwija. To cieszy, że mieszkańcy decydują się spędzać wolny także na naszych meczach. 

Aha, Mariusz Szafran, znany jako „Sokar z Twittera” – pomogłeś mi znaleźć mi Kareema, dziękuję! Mam wrażenie, że napsuliśmy Astorii sporo krwi. Fakt, że półfinał był tak blisko, a my musieliśmy obejść się smakiem mnie – jako trenera – boli jednak do dziś. Mocno.

Osiągnięty wynik wciąż jest jednak chyba dobry jak na kompletny brak przygotowań przedsezonowych w pełnym składzie?

Tak, początek to były dla nas okropne ciężary. Michał Lis przyjechał z pękniętą kością w stopie po grze w 3×3. Marcin Kowalczyk pierwszego dnia treningów naderwał mięsień dwugłowy. Adam Kaczmarzyk był po artroskopii kolana. Michał Jodłowski miał problemy z biodrem. Pracowaliśmy z drugim składem, później w środku sezonu Kobel na chwilę wypadł, a w Radomiu kontuzji nabawił się też Maciejak. Dużym wyzwaniem była też początkowo adaptacja Kareema. Ciągle było pod górkę, ale chłopaki dali z siebie maksa. Sportowa złość po starciu z Astorią wciąż jeszcze w nas kipi. Naprawdę mogliśmy grać dalej! 

Ostatecznie dalej o awans do PLK walczy jednak Astoria. Kogo z pary Bydgoszcz – Tychy typujesz na drugiego finalistę?

Wiem, że wszystkie miejsca w hali w Bydgoszczy przed piątym meczem zostały już wyprzedane. Myślę, że Astoria tego już nie wypuści. Górnik już czeka w finale. Oni rozegrali tylko sześć spotkań w playoff, a Astoria będzie za chwilę grała mecz numer 10. To będzie wielka przewaga Wałbrzycha. Wydaje mi się, że taki będzie finał – Górnik kontra Astoria.  

W pierwszej piątce sezonu zasadniczego 1. ligi znalazł się twój rozgrywający – Jakub Kobel. Współpraca trener – playmaker to często podstawa dobrego wyniku zespołu. Jak rozwinęła się w ostatnich miesiącach wasza?

Z Kubą sprawa jest o tyle prosta, że jest to bardzo, ale to bardzo inteligentny zawodnik. Facet, który na pewno dobrze da sobie radę w życiu. Powiedziałem mu tylko, żeby nie przestawał wierzyć w siebie i swój rzut. Rok temu był jego utrapieniem, co wpływało na brak pewności siebie. Groziłem mu, że jeśli będzie na wolnej pozycji i nie będzie rzucał, będę go sadzał na ławce. Kuba bardzo wziął to sobie serca. Po każdym treningu oddawał dodatkowe rzuty za 3 punkty, pracował nad tym bardzo intensywnie. Na pewno jest jednym z większych wygranych sezonu. Mądry i utalentowany chłopak, z dobrym zmysłem taktycznym. Doszliśmy do takiego porozumienia, że zanim zdążyłem poprosić o czas i rozrysować zagrywkę, on już ją wdrażał. Grał cały sezon średnio po 30 minut, miał określone zadania po obu stronach parkietu i całe szczęście – ominęły go kontuzje. Dużo w tym roku zyskał, to gracz, który jeszcze wiele w koszykówce osiągnie. 

Jakim trenerem po dwóch latach spędzonych w Opolu jest Robert Skibniewski? A jakim chciałby być?

Na pewno jest już mądrzejszy i potrafi dopasowywać się do pierwszoligowych realiów. W sezonie 2022/2023 próbowałem wdrażać wiele rzeczy, wierząc, że zawodnicy spokojnie im sprostają. Ta liga jest jednak tak specyficzna, że nie wszystko jest tak oczywiste, jak się przy skautingu mogłoby wydawać. Niektóre drużyny grają zasadami panującymi w ekstraklasie – są systemy gry w obronie i w ataku. Robisz wideo i wiesz, czego możesz się spodziewać. Ale są też zespoły, które grają bez specjalnie zorganizowanego poruszania się w ofensywie czy defensywie. Piłka zostaje rzucona i gra się bardziej „na hurra”. 

Chcę otaczać się graczami, którzy mają ambicje i mierzą wysoko. Chcę im w tym pomóc, nakreślając pewne schematy. Zależy mi na tym, by dawać zawodnikom szanse na powiedzenie sobie po sezonie: rozwinąłem się, jestem lepszym koszykarzem. Nie odnajdę się w pracy z zawodnikiem, który przychodzi na trening jak do fabryki i robi tylko to, co mu trener karze, nie myśląc nad tym. Chce pracować z pasjonatami, którzy widzą większy cel niż spokojne miejsce w 1. lidze. 

Najważniejsze jest to, jakie masz relacje z zawodnikami jako człowiek. Te dzieciaki są tak wrażliwe, że każda uwaga, każda riposta w ich stronę powoduje, że mogą spuścić głowę w dół. Takie mamy czasy. To pokłosie systemu edukacji i pracy nas, jako rodziców. My, trenerzy, musimy znajdować nowe narzędzia, by dotrzeć do zawodników. 

Nie chcę być trenerem, który ugrzęźnie w pierwszej lidze, który krzyczy z boku: grajmy swoje, grajmy swoje! Bo co to jest „swoje”? To koszykówka. Ja mam obsesję! Szkolę się, rozmawiam z innymi trenerami. Często kontaktuję się z Grześkiem Kożanem, Andrzejem Adamkiem, Marcinem Woźniakiem, Radkiem Soją, Andrzejem Urbanem, Igorem Miliciciem, Mike’em Taylorem czy też oczywiście chłopakami ze Śląska. Oni wszyscy są gotowi do wymiany poglądów i pomocy. 

Chcę się uczyć. Dzięki Polskiemu Związkowi Koszykówki z Darią Mieloszyńską biorę udział w programie FIBA Europe Coaching Certificate (FECC). W tym roku czekają nas wykłady z Pablo Laso, wcześniej szkoleniowcami byli Svetislav Pesić, Marco Ramondino czy Andrea Trinchieri. Świetnie jest ich posłuchać i połączyć to z własnymi refleksjami. Powtarzam to cały czas moim zawodnikom – w koszykówce jest jak w życiu: musisz wychodzić ze swojej strefy komfortu. Jak zdobywać doświadczenie? Popełniając błędy, robiąc głupie decyzje, na ławce, czy na parkiecie. Musisz być otwarty na innych i chcieć poświęcać swój czas. 

Czyli gdy podczas przerwy w grze rozrysujesz akcję, a zawodnik zobaczy, że jest miejsce na coś innego i ją złamie – nie jesteś zły?

Zawsze mamy margines błędu, w którym koszykarze muszą potrafić się poruszać. Wymagam kreatywności i inicjatywy. Nie chodzi o to, by biegać jak po sznurku. Nie na tym polega współczesna koszykówka. Jeśli wymyślę jakąś zagrywkę po czasie, a obrona zareaguje inaczej niż się spodziewałem, to w takim momencie wychodzi jakość mojego gracza – jakie ma pole widzenia, jak rozumie grę. Za to płacisz, jak rzut nie wpadnie. Ale dzięki temu w ostatecznym rozrachunku robisz krok do przodu. 

Obecnie chodzę po górach, przygotowuję się do Akademickich Mistrzostw Polski. Jestem po rozmowach z prezesem Dariuszem Nawareckim. W Opolu doszliśmy do wstępnego porozumienia i mimo nowych zapytań powoli zaczynamy już budować skład na kolejny sezon. To jest biznes, ale dla mnie ważną rzeczą jest bycie słownym – w stosunku do siebie i zawodników, z którymi już pracowałem. Zobaczymy co przyniosą kolejne tygodnie. Na razie cieszę się tym, co dzieje się wokół mnie. A również oglądaniem fazy playoff w PLK i w swojej ukochanej Euroligi. Od czerwca w hali KGHM Ślęza Arena startujemy z treningami offseasonowymi dla wszystkich. Takiego miejsca na Dolnym Śląsku nie ma, więc razem z Panią Prezes Katarzyną Ziobro postanowiliśmy stworzyć taką możliwość. Chętnych zapraszamy do kontaktu, gdy tylko ligowe emocje trochę opadną.   

Skoro o nich mowa, wracając do środkowego meczu Stal – Śląsk. Sam chyba grałeś w przeszłości piąty mecz w ćwierćfinale w barwach klubu z Wrocławia, prawda?

Tak. To było starcie w Orbicie przeciwko prowadzonemu przez Igora Milicicia AZS Koszalin. Na rozegraniu był Krzysiek Szubarga, a pod koszem Szymon Szewczyk. Przegraliśmy.

Jak Śląsk musi zagrać w środę, by nie powtórzyć waszych błędów?

Przede wszystkim muszą zagrać dobrze w obronie, bo Stal ma więcej argumentów w ataku. A co do rozegrania? Skele będzie schodził z Klassenem na low post, na pozycję niskiego centra i próbował z nim grać 1 na 1. Klassen musi tam mocno powalczyć w obronie. Jeśli szybko złapie faule i zniknie z ataku, znowu ucierpi organizacja gry Śląska. Znów będzie musiał rozgrywać Gravett, Wiśniewski lub „Gołąb”. Wtedy, by Śląsk wygrał, muszą zagrać wybitnie. 

A kto wygra naszą Euroligę?

Podoba mi się Real, bo gra ofensywnie. Podoba mi się Fenerbahce, bo gra mądrze. Prowadził Barcę, Saras męczył swój zespół, teraz jest dużo spokojniejszy. Alex Abrines powiedział kiedyś, że jak gość drze na ciebie mordę pięć dni w tygodniu, to w pewnym momencie przestaje to na ciebie działać. Wygłuszasz. Moim zdaniem Saras usiadł sobie na kawie gdzieś w Stambule z Nickiem Calathesem – swoim dawnym kumplem z boiska – i przegadali, co było w Barcelonie nie tak. Jeden powiedział, drugi posłuchał. Przecież obaj to wybitnie inteligentni goście. Na koniec dnia w Fenerbahce masz też inny poziom atletyzmu. A – jak już mówiłem – w dzisiejszej koszykówce jest on najważniejszy. 

Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie 

Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet