Strona główna » Piesiewicz: Lubię ryzyko. Przekonuję argumentami i konkretnymi cyframi
PLK

Piesiewicz: Lubię ryzyko. Przekonuję argumentami i konkretnymi cyframi

1 komentarz
– Skoro ktoś wykłada na prawa transmisyjne do pokazywania ligi na kolejnych siedem lat pieniądze, to jest pewne, że będzie chciał inwestować w jej promocję – przekonuje nas Radosław Piesiewicz, prezes PZKosz i PLK.

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

Michał Tomasik: Plotki krążące po środowisku koszykarskim sugerowały, że zgodnie z podpisaną w czwartek umową PLK może się związać z Polsatem nawet na 10 lat. Skończyło się na 7. Tylko i aż, bo to wciąż bardzo długi kontrakt telewizyjny. Jest Pan z niego w pełni zadowolony?

Radosław Piesiewicz: Tak, bardzo długo rozmawialiśmy na jego temat. Pamiętam też początki mojej obecności w koszykówce, gdy w telewizji był pokazywany tylko jeden mecz kolejki i trudno było go wybrać, bo każdy klub miał chrapkę na to, by się pokazać. Teraz doszliśmy do momentu, w którym chyba po raz pierwszy w historii sprzedaliśmy prawa transmisyjne na tak długi okres. Ta umowa pozwala na spokojny rozwój ligi. Mamy gwarancję tego, że wszystkie wydarzenia koszykarskie będą pokazywane w Wydarzeniach – najważniejszym programie informacyjnym Polsatu. Mają być też na stale obecne w porannych newsach tej stacji.

Tego typu zapisy znalazły w umowie?

Tu nie chodzi nawet o same zapisy. Bardziej mam na myśli przekonanie, że skoro ktoś wykłada na prawa transmisyjne do pokazywania ligi na kolejnych siedem lat pieniądze, to jest pewne, że będzie chciał inwestować w jej promocję. Jak dla mnie to równanie typu dwa plus dwa daje cztery. Ta umowa ma być kołem zamachowym całej polskiej koszykówki.

Mam nadzieję, że się niebawem przełoży na rosnące wskaźniki oglądalności meczów PLK na sportowych kanałach Polsatu. Chciałbym, by nie tylko finały z udziałem Śląska i Legii przyciągały przed telewizory ponad 100 tysięcy widzów, ale także hity poszczególnych kolejek sezonu zasadniczego. Dlaczego nie mamy marzyć o tym, by finały oglądało po 200-300 tysięcy fanów?

Póki co to są oglądalności notowane w Polsacie przez mecze ligi siatkarzy.

Nie widzę powodów, dlaczego koszykówka nie miałaby osiągać podobnych. Nowa umowa telewizyjna gwarantuje też, w końcu, że jej beneficjentami stają się kluby PLK. Każdy z nich otrzyma dzięki niej środki finansowe. Tylko od mądrości ludzi zarządzających poszczególnymi klubami będzie zależało jak je spożytkują.

Skoro od sezonu 2024/25 rocznie kluby mają otrzymywać od Polsatu 3 miliony złotych, to – przyjmując, że ich liczba w PLK się nie zmieni – średnio do każdego trafi niespełna 200 tysięcy złotych. To dużo?

Wiele będzie też zależało od tego jak je będą wydawać. Będę o tym dyskutował z prezesami klubów, chciałbym zmienić myślenie i spowodować, by kluby inwestowały te pieniądze w rozwój, w marketing. Każdy klub jest jedną z części całości produktu zwanego PLK.

Są w lidze takie, które już zmierzają w dobrym kierunku – Legia, Anwil, Śląsk czy Stal Ostrów to tylko pierwsze kluby, które mi przychodzą na myśl, a mógłbym wymienić jeszcze kilka innych. W ich halach widać tłumy kibiców, transmisje z takich meczów od razu inaczej wyglądają w telewizji. Tego oczekujemy. Ale są też wciąż w PLK hale, w których trybuny świecą pustkami. Trzeba to zmienić.

Przyjmijmy optymistyczny scenariusz – za dwa lata Jeremy Sochan jest gwiazdą NBA, kadra podczas EuroBasketu 2025 zdobywa medal, a w Polsce faktycznie wybucha koszykarski boom i mecze PLK ogląda średnio nie 20 tysięcy widzów jak w tym sezonie, lecz 50 czy nawet wspomniane 100. Tymczasem liga jest wówczas wciąż związana jeszcze 5-letnią umową z Polsatem za – szczególnie w przypadku wystąpienia takiego scenariusza – stosunkowo niewielkie pieniądze. Czy w umowie znalazły się zapisy pozwalające na jej renegocjacje zapisów umowy w przypadku znacznego wzrostu oglądalności?

Odpowiem na to pytanie przekornie, przypominając fakty – jeszcze niedawno marzyliśmy o tym, by jakikolwiek mecz był pokazywany w telewizji. Dzisiaj sprzedaliśmy sprawa telewizyjne. Powtarzam: sprzedaliśmy, za gotówkę. Skorzystają na tym wszystkie kluby ekstraklasy. Pamiętam jak koszykówka wyglądała pięć lat temu, a jak wygląda dzisiaj.

Ale historia koszykówki to nie tylko ostatnich pięć lat. Nie jest też tak, że telewizja nigdy nie płaciła za prawa telewizyjne do pokazywania ligowej koszykówki – TVP jeszcze na przełomie wieków płaciła klubom żywą gotówką, ponoć nawet około miliona dolarów za sezon.

Proszę mi nie zadawać pytań co będzie za pięć czy siedem lat, bo nie wiem co będzie. Mogę powiedzieć tylko jedno – rozpocząłem drugą kadencję w roli prezesa PZKosz. i zrobię wszystko, by zakończyć ją, zostawiając koszykówkę w dużo lepszym stanie niż ją zastałem. Chcę tego dokonać, choć niektórzy starają się burzyć obraz tego, co udało nam się przez ostatnie lata zbudować. Przypomnę tylko, ze gdy przychodziłem do związku jego budżet roczny wynosił ok. 25 milionów złotych, a dług sięgał ośmiu milionów. Dzisiaj polska koszykówka wspólnie dysponuje budżetem sięgającym 80 mln zł i pierwszy raz od bodajże 16 lat wykazuje kapitały dodatnie.

Wszystkie te pieniądze, proszę mi wierzyć, inwestujemy w dzieci, w rozwój naszej dyscypliny. Nie jestem w stanie dać gwarancji, że w polskiej koszykówce za chwilę pojawi się następny Mateusz Ponitka czy Jeremy Sochan. Mogę tylko zapewnić, że my, ja – robię wszystko, aby koszykówka stała się w Polsce fantastycznym produktem, który będzie wzbudzał w kibicach emocje.

Były osoby, które deprecjonowały nasze ósme miejsce podczas mistrzostw świata w Chinach, a my kilka lat później awansowaliśmy do półfinału EuroBasketu. To są fakty. Wierzę w to, że za dwa lata staniemy na podium mistrzostw Europy. Drużyna z kapitanem Mateuszem Ponitką, a także Sochanem, Balcerowskim, Sokołowskim, Kolendą, Dziewą naprawdę może tego dokonać. A przecież to jeszcze dwa lata, pojawią się kolejni – spójrzmy jakie postępy robi Andrzej Pluta junior. Wciąż świetnie pamiętam jego jesienny występ przeciwko Chorwatom, w którym udowodnił, że jest reprezentantem pełną gębą, Te jego trójki były niesamowite.

W lidze Pluta junior też wygląda coraz pewniej.

I to jest piękne. Generalnie ciężko jest się dzisiaj zastanawiać nad tym co możemy jeszcze zrobić. Ale ja za chwilę jeszcze raz zaskoczę. W kwietniu podpiszemy kolejne dwie lub trzy umowy sponsorskie. One pozwolą rozwijać nie tylko koszykówkę spod znaku PLK, ale także wszystkie inne: żeńską, 3×3, koszykówkę na wózkach. Nie wspominając o zespołach młodzieżowych. Ogólnie jest tego bardzo dużo i nie da się wszystkiego zrobić za jednym zamachem. Ale etapami można zrobić wszystko. Te, które sobie wyznaczyliśmy – tak krótkoterminowe, jak i długoterminowe nabierają obecnie kolorytu, przynoszą efekty.

A propos umów, skoro już w domyśle ustaliliśmy, że ta z Polsatem jest podpisana „na sztywno” i nie będzie można jej renegocjować, przejdźmy do tych, które zamierza Pan podpisać niebawem. Rozumiem, że rozmawiamy także o nowym kontrakcie na sponsora tytularnego rozgrywek, bo umowa z Energą po tym sezonie wygasa?

Tak, między innymi. Nowa umowa ze sponsorem tytularnym będzie, ale nie tylko o niej mówię. Będzie jeszcze jedna, którą – jak myślę – zaskoczymy wszystkich. Jeszcze w kwietniu.

Wróćmy na chwilę po Pańskiej niedawnej wizyty w Nowym Jorku i, przede wszystkim, w San Antonio. To był Pana pierwszy kontakt z meczami NBA na żywo?

Tak, nigdy wcześniej nie byłem na meczach tej ligi.

Jak się podobało?

Tak naprawdę poleciałem tam tylko i wyłącznie w jednym celu – by porozmawiać z Jeremim i jego rodziną. A także by przedyskutować różne kwestie z osobami, które zarządzają San Antonio Spurs. To była praca, praca i jeszcze raz praca.

Ale mecze NBA też pan przy okazji obejrzał. Jakie wrażenia?

To show.

Doskonale się sprzedające.

Racja, ale trzeba pamiętać o tym, że ligi europejskie są zupełnie inne. Proste przełożenie meczów NBA do Polski mogłoby nie dać efektu. Zacznijmy od tego, że sam taki mecz – choć ja bym to bardziej określił jako event – trwa 3 godziny. Nie wiem czy dzisiaj w naszym kraju znaleźliby się ludzie, którzy mieliby tyle wolnego czasu, by poświęcić go na mecz koszykówki. Jednorazowo – pewnie tak. Ale regularnie, 2-3 razy w tygodniu? Wątpię. Problemem byłby, pomijając kwestie finansowe, bardziej wolny czas, bo żyjemy bardzo szybko.

Wraz z grupką polskich kibiców spędziliśmy w San Antonio tydzień tuż po Pańskiej wizycie. W kuluarach AT&T Center słyszeliśmy, że żadne wiążące decyzje co do gry Sochana w polskiej reprezentacji jeszcze nie zapadły?

Decyzja jest jedna: Jeremi chce grać w kadrze. Klub też jest zdeterminowany do tego, by mu na to pozwolić. O ile tylko będzie zdrowie – bo to zawsze jest newralgiczny aspekt tego typu sytuacji – jestem przekonany, że Sochan zagra w tym roku w reprezentacji Polski.

Ze Spurs rozmawialiście też o scenariuszu, w którym razem z Sochanem do reprezentacji dołączyliby przedstawiciele sztabu szkoleniowego klubu z San Antonio. Na jakim etapie są te ustalenia?

Temat jest aktualny, rozmowy się toczą. Wstępnie rozmawialiśmy o tym, by Jeremi dołączył do naszej kadry z dwoma asystentami, ale nie tylko. Oprócz nich pojawiłby się także fizjoterapeuta. Chcemy jako federacja zapewnić tak Jeremiemu, jak i jego klubowi pełen komfort. Dać im pewność, że nic złego mu się podczas gry dla reprezentacji nie wydarzy.

Czy trenerzy Spurs mieliby zajmować się tylko indywidualnie Sochanem, czy stać się pełnoprawnymi członkami sztabu szkoleniowego Igora Milicicia?

Zdecydowanie mówimy o tej drugiej opcji. To może być świetne doświadczenie dla trenera naszej kadry, bo umówmy się – NBA to koszykówka na najwyższym poziomie. Każdy byłby w tej sytuacji wygrany i mógłby czerpać z doświadczeń trenerów Spurs. Nie tylko nasi trenerzy, zawodnicy też.

Rozpoczął Pan starania o to, by sierpniowy turniej kwalifikacyjne do przyszłorocznych igrzysk olimpijskich odbył się w Polsce. Kiedy ta sytuacja może się wyjaśnić?

Póki co czekamy. Niedługo znowu będę się musiał wybrać do Szwajcarii, do siedziby FIBA, by o tym podyskutować. Kilka dni temu, 17 marca zarząd tej organizacji zaakceptował naszą propozycję, by to Katowice zorganizowały fazę grupową EuroBasketu 2025. Nie wiem czy szefowie tej federacji będą chętni do tego, by chwilę później przyznać nam organizację kolejnych zawodów. Zobaczymy.

Rozpoczął Pan również starania o organizację kolejnych mistrzostw świata – tych w 2027 roku. Czy gdy pojawia się Pan ostatnio w siedzibie FIBA w Genewie, koledzy z innych krajowych federacji nie zaczynają na Pana spoglądać spode łba?

Powiem tak – szefowie koszykarskiej federacji z zadowolenie, patrząc na transformację, która się w ostatnich latach dokonała w PZKosz. Cieszą się z tego, że jest nas na coraz więcej stać. Także, jeśli chodzi o możliwości i chęci organizacji największych turniejów.

Bardziej pytałem o konkurentów. Polska nie jest jedynym krajem, który chciałby organizować takie turnieje jak EuroBasket, mistrzostwa świata czy turnieje eliminacyjne do igrzysk.

Zazdrość jest wyczuwalna, to normalne w tego typu sytuacjach – gdy komuś dobrze idzie, pojawiają się ci, którzy chcieliby, żeby mu się coś wreszcie nie udało. Staram się rozmawiać i przekonywać argumentami, konkretnymi cyframi. Międzynarodowa federacja to dostrzega i chce ze mną rozmawiać. Sekretarz generalny FIBA lata po całym świecie i wcale nie było takie oczywiste jego pojawienie się w Polsce, by ogłosić, że mistrzostwa świata 3×3 w 2023 roku odbędą się w Lublinie. To był ogromny sukces. Jestem bardzo aktywny w ramach FIBA Basketball Champions League, gdzie podpowiadam jak układać pakiety marketingowo-sprzedażowe. Przedstawiciele międzynarodowej federacji odnoszą się do mnie z coraz większym szacunkiem, bo widzą czego możemy wspólnie dokonać. Polska jest bardzo dużym rynkiem. Dlaczego nie mielibyśmy zorganizować meczu NBA w Polsce?

No właśnie: dlaczego? Jesteśmy największym europejskim krajem, w którym meczu NBA – chociażby preseason – jeszcze nigdy się nie odbył.

Chcę to zmienić.

Przed laty, gdy wstępne zapytania z polskiej strony padały sprawa się rozbiła – co normalne w przypadku NBA – o pieniądze. Słyszałem, że na początek organizacji tego typu wydarzenia trzeba było wyłożyć mniej więcej równowartość dwóch milionów euro. To było ładnych kilka lat temu, nikt nie zaryzykował. Teraz ta suma się zmieniła?

O pieniądzach nie będę rozmawiał, ale szczerze przyznam jedno: ja ryzyko lubię. Nie takie w ciemno, ale przemyślane – jak najbardziej. Najpierw trzeba było wszystko wyliczyć w budżecie.

Mam rozumieć, że sprawa jest już przesądzona?

Póki co mogę powiedzieć tylko tyle, że zrobię wszystko, by taki mecz w Polsce się odbył. Jeszcze za mojej kadencji jako prezesa PZKosz.

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

1 komentarz

Wacław W. 24 marca, 2023 - 15:15 - 15:15

Jak już kradniecie zdjęcia to przynajmniej podpisujcie je bez błędu.

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet