Ależ to był ofensywny karnawał Legii – Ray McCallum szalał, jak przystało na gościa z jego bogatym CV. Zdobył 8 punktów w minutę, mijał obrońców jak tyczki. Grzegorz Kamiński trafił dwukrotnie z dystansu i popisał się wsadem tak efektownym, że na równe nogi poderwał cały Torwar. Było pięknie, szkoda jedynie, że ten karnawał trwał tylko przez jedną (drugą) kwartę.
Przez większość kluczowego meczu w Lidze Mistrzów ekipa z Warszawy zmagała się ze swoim głównym w tym sezonie problemem – grą w ataku. Gdy różnicy nie robi Geoffrey Groselle, cały obwód ma utrudnione zadanie, a każdy punkt w ataku pozycyjnym przychodzi z olbrzym trudem. Nawet z takim rywalem, jak Belgowie, ładnie ułożonym, ale jednak pozbawionym gwiazd.
Dzięki popisom McCalluma (15 pkt. do przerwy) i Kamińskiego, Legia do przerwy remisowała z Ostendą 40:40.
Po przerwie „mecz obrony” – tak go nazwijmy dyplomatycznie – wrócił na dobre. Wprawdzie McCallum gdzieś już niestety zniknął, ale i tak następną część Legia zdołała jeszcze wygrać 13:12.
Czwartą kwartę wicemistrzowie Polski zaczęli od zdobycia 4 punktów przez 8 minut – tak meczów w europejskich pucharach wygrywać się nie da. Solidni Belgowie nie omieszkali skorzystać z okazji. Legia miała 19 punktów w drugiej połowie, zdecydowanie przegrała też walkę o zbiórki (35:45).
Legioniści zaczynają Ligę Mistrzów od bilansu 0-3. W dyspozycji takiej jak w środę trudno będzie marzyć o jakimkolwiek zwycięstwie.
Pełne statystyki z meczu TUTAJ >>
1 komentarz
Legia trafiła 35 rzutów z gry i zdobyła 59 punktów.. Albo cud, albo redaktor w normalnej dla siebie formie..