Aleksandra Samborska: Rok temu do sezonu przygotowywałeś się z Utah Jazz – co było wówczas większym wyzwaniem: przepychanki z Walkerem Kesslerem czy pościgi za Laurim Markkannenem?
Nick Ongenda: Obaj nauczyli mnie naprawdę wiele! Zachowania obu tych dwóch graczy analizowałem zresztą zanim znalazłem się w Jazz. Lauri jest szczególnie podstępnym typem zawodnika, jak na swoje parametry jest bardzo cwany. Wszyscy jesteśmy w podobnym wieku, ale u nich młodość idzie już w parze z boiskowym sprytem. Wydaje mi się, że czas wspólnych treningów wykorzystałem najlepiej jak potrafiłem.
Po twojej uczelni (DePaul – przyp. red.) stały angaż w najlepszej lidze świata znalazło dotychczas prawie 40 koszykarzy. Wciąż aspirujesz do rozszerzenia tej listy? Środkowy Anwilu sprzed dwóch sezonów – Malik Williams wydaje się być całkiem blisko spełnienia tego marzenia, wciąż o to walczy…
Słyszałem, że porównuje się mnie do Malika. Znam go, grałem przeciwko niemu w G-League w zeszłym sezonie. Choć na parkiecie odgrywamy te same role środkowych, to wydaje mi się, że koszykarsko tak naprawdę więcej nas różni niż łączy.
Oczywiście, mój cel jest jeden, niezmienny – grać w NBA. Europa pozwala dziś na bardzo duży koszykarski progres, a Włocławek to miejsce stworzone do pracy nad swoją grą,. Przykład Malika pokazuje to bardzo dobrze.
Pierwsze mecze Williamsa w barwach Anwilu były dalekie od perfekcyjnych. Twoja adaptacja przebiega chyba sprawniej, choć podkoszowe masowanie w PLK dla szczuplejszych centrów potrafi być wyzwaniem…
Ogromny wkład we wdrożenie mnie w to, co zastało mnie w pierwszych meczach miał Krzysiek Sulima. Od pierwszego treningu w sezonie przygotowawczym narzucił mi swoją fizyczność, więc szybko przyszło mi wyćwiczenie stylu, który może stać się przeciwwagą dla takich gości. Ludzie patrzą na mnie przez pryzmat mojej postury, ale ja już mam doświadczenia w rywalizacji z naprawdę potężnymi wysokimi.
W dotychczasowych meczach sezonu zasadniczego zaprezentowałeś już 7 bloków, miałeś też 8 przechwytów. Która z tych statystyk daje więcej satysfakcji?
Zdecydowanie bloki! Od dziecka w meczach nakręcało mnie pozbawianie rywala możliwości zdobycia łatwych punktów. Jasne, fajnie jest przerwać podanie czy wyjąć piłkę z kozła, ale niech symbolem mojej gry w obronie zawsze będą widowiskowe czapy!
Skoro już o defensywie mowa – wdrażasz się w europejski system?
Od samego przyjazdu cały czas słyszę, że to inna gra. Zaczynam się do tego przyzwyczajać, duża w tym zasługa sztabu, który zna moje indywidualne atuty i wkomponowuje je w nasze drużynowe pomysły na poszczególnych rywali. Selcuk Ernak to coach, który etap wdrażania bardzo mi ułatwia. To przykład klasycznego, europejskiego trenera i obserwuję, że drużyna darzy go dużym szacunkiem.
Jaki jest na co dzień Selcuk Ernak?
Wymagający! Potrafi być w stosunku do nas bardzo krytyczny, ale czujemy, jak bardzo chce naszych postępów. Tego potrzebujesz jako profesjonalny zawodnik – trenera, któremu zależy na tym, żebyś stawał się coraz lepszym graczem. Miłym i zabawnym jest się poza halą, a biznes to biznes. Dlatego trener Ernak podczas każdego treningu i meczu stawia konsekwentnie na koncentrację i, niekiedy, bardzo surowe lekcje.
Dla gracza takiego jak ja, debiutującego w Europie, to idealna kombinacja. Uczysz się pełnej dyscypliny, a tylko ona może zaprowadzić cię może na wyżyny w zawodowym sporcie.
Dla was to ciężka praca, a dla kibica przede wszystkim rozrywka, która we Włocławku ekscytuje pełne trybuny. Kto dokładniej podaje alley-oopy: Luke Nelson czy Kamil Łączyński?
Obaj są bardzo precyzyjni! Mają naturalne wyczucie w tej kwestii. To spore ułatwienie w robocie dla takich graczy jak ja, gdy ma się w zespole dwóch rozgrywających potrafiących tak dokładnie w tempo rzucić piłkę nad kosz (śmiech).
Tak efektowne podania, jak i atomowe wsady są we Włocławku przez kibiców doceniane. Nie tylko na trybunach. Odczuwasz już dużą popularność, przechadzając się po mieście?
Cały czas czuję ekscytację tym, co mamy się dzieje we Włocławku wokół naszej drużyny! Mamy kibiców, którzy codziennie dają z siebie 100 procent. Nie tylko w dni meczowe, gdy gramy w domu. Codziennie, także wtedy, gdy skandują moje nazwisko, widząc mnie w sklepie. Na wyjazdach są głośniejsi od gospodarzy. Czujesz ciary, kiedy wiesz, ile twój występ znaczy dla kogoś, kto poświęcił wolny czas i pieniądze, by cię wspierać. Poziom motywacji wtedy też z automatu wzrasta. Fani Anwilu wzbudzają mój podziw. To mi się na pewno w tym sezonie nie znudzi!
Włocławska koszykówka wyrosła na pokoleniach ludzi z pasją. Ty też tę sportową pasję chyba odziedziczyłeś w genach?
Na pewno, choć moją pierwszą sportową miłością była piłka nożna i do dziś korzystam z każdej okazji, by pograć w nogę. Kiedy jesteś chłopakiem dorastającym w RPA, to naturalna zajawka, bo to obok rugby i krykieta najpopularniejsza dyscyplina. Kocham futbol, ale faktycznie – mama i tata grali profesjonalnie w kosza w Belgii i w Afryce. Poznali się dzięki koszykówce i to chyba musiało ukierunkować mój finalny, sportowy wybór. (śmiech)
Poważne treningi koszykarskie w twoim przypadku miały miejsce już Ameryce Północnej. A jak długo mieszkałeś w RPA? Co najlepiej pamiętasz z tamtego okresu?
Urodziłem się w RPA. Z dzieciństwa w rodzinnym Kapsztadzie najwyraźniej wspominam dzielnicę Sea Point i weekendowe plażowanie, bo mieszkaliśmy raptem kilka przecznic od morza. Do Kanady wyemigrowałem z rodziną w wieku 10 lat. Gdy miałem 16 lat przeniosłem się do Stanów Zjednoczonych, do prywatnego liceum w Arkansas, w ramach programu przygotowawczego do dalszej edukacji. W Little Rock spędziłem dwa ostatnie lata szkoły średniej i to one były punktem zwrotnym na mojej sportowej drodze, bo umożliwiły studia w Chicago.
Swoistym punktem zwrotnym dla Anwilu może być ten sezon. Czego oczekuje od siebie w jego trakcie Nick Ongenda?
Koszykarskiego rozwoju. Codziennie chcę umieć i rozumieć więcej. Dla siebie, ale tym samym dla drużyny i dla ludzi, którzy za to wszystko płacą. Chcę, żebyśmy jako zespół na parkiecie stawali się coraz bardziej zachłanni, żeby spajało nas to samo myślenie, bo tylko takie ekipy piszą wielkie historie.
Wiemy, gdzie gramy i jakie oczekiwania się z tym wiążą. Chcemy im sprostać.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie
1 komentarz
Dzięki za ciekawy wywiad.