Strona główna » Miłoszewski: Macie Kinga na piątym miejscu? Fenomenalnie, dziękuję!
PLK

Miłoszewski: Macie Kinga na piątym miejscu? Fenomenalnie, dziękuję!

0 komentarzy
– Słyszałem ostatnio, jak Żan Tabak skrytykował fakt, że polskie kluby starają się w końcówce sezonu, zmieniając skład, obrócić swoją sytuację o 180 stopni. A później Trefl zaczął szukać dwóch nowych graczy. Jest jak jest – mówi w szczerym wywiadzie o blaskach i cieniach zawodu trenera w dniu swoich 50. urodzin Arkadiusz Miłoszewski.

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

Michał Tomasik: W środę kończy pan 50 lat, poważna sprawa – szykuje się jakieś większe świętowanie?

Arkadiusz Miłoszewski: A skądże. O szóstej wyściskam żonę, zajadę do pobliskiej cukierni po pączki i ruszę z nimi w kierunku Szczecina. Jak normalny człowiek – z samego rana do pracy. 

O co chodzi z tymi pączkami? 

Mamy w drużynie tradycję, że jubilat w dniu urodzin przynosi na trening pączki właśnie. Może nie jest to najzdrowsza tradycja, ale wciąż – tradycja, należy ją uszanować. Jadłem już kilka razy pączki kupowane w szczecińskich cukierniach. Na swoje urodziny dostarczę te lepsze – z Zielonej Góry. Niech chłopaki z drużyny wiedzą co dobre. 

I co? To będzie – jeśli chodzi o obchody 50. urodzin – tyle?

Tak, nie mam głowy do świętowania tego typu okrągłych rocznic. Nie pamiętam nawet swoich 20., 30. czy 40. urodzin. Ba, ja nawet ze swojej osiemnastki niewiele pamiętam. Ot, tyle, że odwiedziła nas z ich powodu moja matka chrzestna. W Szczecinie nie mam rodziny, więc tym bardziej nie będzie mowy o żadnym wielkim świętowaniu. 

Pańska żona z córką i synem zostali w Zielonej Górze. Jak znosi pan rozłąkę? 

Bardzo cieżko. Podobno człowiek w życiu do wszystkiego może się przyzwyczaić – a nasza rozłąka trwa już prawie 1,5 roku – ale ja wciąż mam świadomość, że jest to ogromna cena, którą płacę, ścigając własne, koszykarskie marzenia i zawodowe ambicje. Pocieszam się tylko historiami, które czasami opowiada mi żona o tym, jak reagują nasze dzieci. 15-letnia córka oglądała ostatnio mniej lub bardziej przypadkiem konferencję prasową z moim udziałem i nagle wypaliła – „mamo, spójrz, tata znów wygrał – fajnie, że ten cały jego wysiłek i poświęcenie przynosi efekty”. Wzorzec „bez ciężkiej pracy nie ma kołaczy” jest jednym z podstawowych, jakie chcemy przekazać dzieciom. Nasze, przyglądając się temu ile czasu poświęcam swojej pracy, zapoznają się z nim od lat. 

Ale szansa na częstsze wspólne wędkowanie z synem pana omija. Często pan o tym myśli, idąc na kolejny trening?

Regularnie. Strasznie mi takich chwil brakuje. Zadaję sobie nawet w takich momentach proste pytanie – czy warto? Czy to wszystko, ta cała praca, ta koszykówka ma tak naprawdę jakiś większy sens? Trenerka to piekielnie ciężki zawód. Przecież ona nawet pod względem finansowym nie wynagradza tych poświęceń. 

To co zadecydowało, że półtora roku temu, po wielu latach pełnienia roli „wiecznego asystenta” zdecydował się pan pójść „na swoje”?

Pasja do tego sportu i chęć udowodnienia sobie oraz wszystkich dookoła, że mogę być dobrym pierwszym trenerem, że potrafię. Pamiętam, że bardzo długo rozmawiałem na ten temat z żoną. Ona zdawała sobie sprawę z tego, z czym przyjęcie przeze mnie oferty ze Szczecina się wiąże. Wcześniej, czy to we Władysławowie, czy później w Zielonej Górze zawsze byliśmy wszyscy razem. Ale jesienią 2021 wiedzieliśmy, że – jeśli przyjmę propozycję Kinga – czeka nas rozłąka. Mimo tego żona namawiała mnie, bym spróbował. Chyba po prostu wiedziała jak bardzo tego, tak naprawdę, chcę.

Czekałem na ten moment naprawdę długo. Ale takie decyzje niosą ze sobą konsekwencje. W moim przypadku m.in. takie, że to od dziadka dowiaduję się, iż mój syn właśnie złowił 12-kilogramowego karpia. Mnie przy tym nie ma. 

11-latek sam wyciągnął z wody 12-kilogramową rybę?  

Dokładnie, to strasznie ambitny chłopak! Gdy tylko ryba chwyciła haczyk, dziadek chciał mu pomóc. Ale syn odmówił. Siłował się z nią sam pół godziny, ale ostatecznie – wygrał. Dziadek pomógł mu dopiero na końcu, wyciągnąć rybę podbierakiem. I z powrotem wrzucić do wody – bo my nie z tych wędkarzy, którzy łapią ryby, by je zjadać. U nas nawet na wigilijnym stole nie ujrzysz karpia. 

Rozumiem, że wędkowaniem zaraził pana ojciec – też był pan za młodu taki ambitny w „kontaktach” z rybami? 

Absolutnie nie! Pamiętam, że jeździliśmy łowić na Mazury, albo w okolice Augustowa, ale żadnych wielkich osiągnięć wędkarskich nie zanotowałem. Zresztą później, już jako nastolatek, wędkowanie na dłużej zarzuciłem. Były ciekawsze – jak mi się wówczas wydawało – rzeczy do roboty. Najpierw piłka nożna, później koszykówka. 

Kiedy ostatecznie już pan wiedział, że w przyszłości zostanie trenerem? 

Pierwszym? Do tego, bym spróbował w tej roli sił ostatecznie przekonał mnie podczas jednego ze zgrupowań reprezentacji Mateusz Ponitka. – „Miły”, ty mógłbyś być dobry, czekam! – rzucił uwagę tego typu po jednym z treningów. Nie był jedynym zawodnikiem, który mnie do tego namawiał. Wziąłem te uwagi do siebie. 

Jedna z niepisanych zasad dobrej trenerki mówi, że jesteś tak dobry, jak dobrych dobierzesz sobie asystentów. Jak na nią patrzy pan w roli wciąż dość początkującego pierwszego trenera i wieloletniego asystenta?

Pewnie jakaś część prawdy w tej opinii jest, ale jak dla mnie jest zbyt kategoryczna. Ze swojego doświadczenia mogę jednak powiedzieć jedno – asystenci powinni częściej zabierać głos. I głośniej. Sam już teraz wiem, że przez wiele lat, jako asystent, zbyt wiele przemyśleń zostawiałem dla siebie. Kompletnie niepotrzebnie. Przecież nasza praca to powinna być nieustanna burza mózgów. Gdybym teraz wrócił do roli asystenta, mając już doświadczenie bycia pierwszym trenerem, byłbym zdecydowanie lepszy. 

Jak długi kontrakt wiąże pana z Kingiem?

Tylko do końca tego sezonu. Jeśli więc przed kolejnym dostanę propozycję bycia asystentem w klubie z Euroligi bądź przynajmniej z Eurocup – mogę się na nią, potencjalnie, skusić. Bez dwóch zdań – byłbym teraz świetnym asystentem. 

Poziom stresu związany z wykonywaniem obowiązków pierwszego trenera faktycznie tak bardzo się różni od tego, który odczuwa asystent?

To jak dzień i noc. W przypadku pierwszego trenera presja po prostu jest – nieustannie, 24 godziny na dobę. A jeśli akurat doba ze względu na zmianę czasu się wydłuża – to 25. Nie ma przed nią ucieczki, więc nawet ciężko powiedzieć, że presja męczy. Ona po prostu jest, żyjemy z nią na co dzień. Asystent może pociąć klipy wideo zgodnie z sugestiami pierwszego trenera, przygotować skauting rywali i pyk: kończy pracę, ma dajmy na to trzy godziny wolnego i idzie z dziećmi na basen. Naprawdę ma szansę się odciąć.

A pierwszy trener? Nie ma mowy. Nawet jeśli pójdzie na ten basen – i tak będzie co chwila myślami odpływał w kierunku prowadzonej przez siebie drużyny. Przynajmniej ja tak mam. 

Ze swojego asystenta jest pan zadowolony?

Bardzo! Maciej Majcherek wykonuje kawał dobrej roboty. Już sam fakt, że jako chyba jedyny klub z czołówki PLK i jeden z niewielu w lidze mamy tylko jednego asystenta i jesteśmy liderem tabeli o czymś świadczy. Choć można powiedzieć, że trochę Maćkowi pomagam – bo to ja zawsze biorę na swoje barki analizę rozegranych meczów. Po prostu czuję, że powinienem to robić. Sprawdza się, więc tej zasady nie zmieniam. 

Słyszałem, że nieszczególnie śledzi pan media – i te tradycyjne, i społecznościowe. Prawda?

Tak, ale mniej więcej wiem co się o nas pisze. Informuje mnie na bieżąco właśnie asystent.  

Doniósł już panu na którym miejscu w najnowszym power rankingu przygotowanym na naszych łamach przez Tomka Lisa – drużyn z największymi szansami na mistrzostwo – wylądował King?

Jeszcze nie. Na którym? 

Na piątym – za Śląskiem, Legią, Treflem i Anwilem. 

No i pięknie, cóż za fenomenalna wiadomość! Zastanawiałem się nad tym, jakimi sposobami będę mobilizował zespół przed nadchodzącymi meczami ligowymi z drużynami z Torunia czy Lublina. Nic im nie ujmując! A teraz problem mam już rozwiązany: będę im pokazywał wasz ranking. Dziękuję, serio. Bez żadnej szydery. Bardzo się cieszę. 

Na pierwszym miejscu w rankingu wylądował Śląsk. Pański były szef, Żan Tabak, przekonywał mnie jeszcze podczas turnieju finałowego o Puchar Polski w Lublinie, gdy mistrzowie Polski byli pogrążeni w kryzysie, że wrocławianie i tak pozostają faworytem tego sezonu. Pan ma inne zdanie?

Nie. Dopóki Śląska ktoś nie pobije w play-off, dla mnie też będą kandydatem nr 1 do złota. Oglądałem ich ostatni mecz w Lublinie. Tak patrzę, patrzę, zbliża się koniec pierwszej kwarty, a tu trener Śląska z ławki wypuszcza Olka Dziewę i Łukasza Kolendę. Ejże, to zawodnicy czwartej drużyny EuroBasketu. Z ławki! Oglądam mecz dalej, jest początek drugiej kwarty, gdy zazwyczaj walkę toczą zawodnicy drugiego planu, a tu trener Erdogan prosi, by z ławki podniósł się Vasa Pusica. Tak, Śląsk jest mocny. Bardzo mocny. 

Ale w tabeli PLK prowadzi póki co pański King. Jest dla pana ważne, by zachować pozycję lidera przed play-off?

Na pewno nie jest to dla mnie najważniejsze, lecz jeśli mam odpowiedzieć na pytanie czy chciałbym, byśmy wygrali sezon zasadniczy, to tak – chciałbym. 

Bardziej dla czystej, sportowej satysfakcji czy ze względu na przewagę parkietu w play-off? 

Ważniejszy jest ten drugi argument, choć zdaję sobie sprawę, że inne kluby – na przykład taka Legia – i tak będą przed rozpoczęciem rundy finałowej ustawiać się w tabeli tak, by jak najszybciej trafić na nas. Niczemu się nie dziwię. 

Klub ze Szczecina gra w PLK już od wielu lat, lecz jeszcze nigdy nie przebrnął przez pierwszą rundę play-off. Gdy przegraliście ze Spójnią w ćwierćfinale Pucharu Polski w Lublinie wasz prezes Krzysztof Król sprawiał wrażenie lekko podłamanego. Ma pan świadomość tego, jak bardzo King czeka na to, by przebić tę niewidzialną ścianę niemocy w kluczowych momentach i sięgnąć po jakiś sukces?

Towarzyszy mi ona każdego dnia, naprawdę! Wiem jak bardzo kibice ze Szczecina i jego prezes na ten sukces czekają. Ale nie jest też tak, że te oczekiwania i wiążąca się z nimi presja pętają mi ręce. Pracuję w Szczecinie dopiero 1,5 roku, tłumaczę prezesowi regularnie, że klub musi się jeszcze rozwijać, pod wieloma względami. Czasami mnie prezes słucha bardziej, czasami mniej. Ale wszystko powoli zmierza w dobrym kierunku.

W poprzednim sezonie to ja popełniłem błąd, zabierając w końcówce sezonu piłkę z rąk Jakuba Schenka. Zdecydowałem się wówczas na uzupełnienie składu nowym graczem, któremu później powierzyłem w końcówce sezonu zbyt dużą rolę. Tym razem tego błędu na powtórzę. 

Andy Mazurczak gra świetny sezon, walczy o tytuł MVP, ale chociażby wspomniany turniej w Lublinie pokazał, że wasz skład, mimo kolejnych ligowych zwycięstw, ma jeszcze dziury. Zdołacie je przed 27 marca załatać?  

Mam taką nadzieję, choć nie mam pewności. Szukamy odpowiednich graczy. Takich, którzy mogliby uzupełnić nasz zespół, ale jednocześnie nie zaburzyliby jego struktury. 

Michał Michalak pod względem sportowym na pewno mógłby wam pomóc. 

Mógłby, ale jego na pewno w barwach Kinga w tym sezonie nie ujrzymy. A szkoda. Żałuję, bo miałem nadzieję, że odegra w naszym zespole bardzo ważną rolę – egzekutora, który też czasami zagrałby trochę „na piłce”. Niestety, nasza propozycja nie była jedyną, jaką Michał otrzymał i mam już świadomość, że postanowił skorzystać z innej. 

Oprócz zawodnika obwodowego szukacie też środkowego?

Tak, chcielibyśmy uzupełnić skład koszykarzem na pozycję nr 5, który miałby parametry, których nie posiadają nasi obecni gracze. Powinien być silny i, po prostu, duży – trudny do przepchnięcia pod koszem. W play-off tacy zawodnicy są bardzo cenni. 

Wielu dobrych koszykarzy bez kontraktów na rynku obecnie nie ma, a nie jesteście też jedynym klubem szukającym wzmocnień. Jak się układają rozmowy z agentami?

Nie jest lekko, bo, prawdę powiedziawszy, nie mam wielu wydeptanych ścieżek w relacjach z agentami. Właściwie nigdy – poza jakimiś epizodami, w których pomagał mi Tarek Khrais – nie  miałem agenta. Ale mamy też jako King inne argumenty. Jesteśmy wysoko w tabeli PLK, za chwilę staniemy przed szansą walki o medale. Agenci koszykarzy wiedzą, że walka na poziomie półfinału czy finału naszej ligi jest świetną promocją dla zawodników, którzy w przyszłości chcieliby podpisać 2-, 3-krotnie wyższe kontrakty w silniejszych, bogatszych ligach. Mam nadzieję, że ten argument wystarczy, by w najbliższym tygodniu namówić do gry w Szczecinie dwóch dobrych zawodników.

Pieniądze też mogą przemówić. 

Jasne, choć są w tej lidze drużyny od nas bogatsze. Właściwie, wracając jeszcze na chwilę do waszego rankingu – autor znakomicie przedstawił najbogatsze kluby PLK. I zrobił to w odpowiedniej kolejności – najpierw jest Śląsk, później Legia, Trefl i Anwil. I, tak naprawdę, skoro to ma być ranking drużyn, które mogą uchodzić za faworytów do medali, to coś w tym jest. Bo w play-off często „pieniądze grają”. Ale idę o zakład, że od nas więcej ich w tym sezonie wydała też Stal, więc właściwie i tak – wylądowaliśmy w tym rankingu nieco wyżej niż być powinniśmy. 

Czyli można powiedzieć, że macie – legendarny w pewnych kręgach – szósty-siódmy budżet w lidze?

Najprawdopodobniej. Ale ambicje zdecydowanie wyższe. 

Wasz budżet – po zakontraktowaniu dwóch nowych zawodników – też może jednak w ciągu najbliższego tygodnia się zwiększyć i w rankingu wydatków za ten sezon możecie się nagle przesunąć o pozycję, czy dwie do góry? 

Takiego scenariusza nie sposób wykluczyć. Cały sezon jako jedyna drużyna z czołówki gramy tylko z czterema obcokrajowcami. Może teraz dołożymy piątego, albo i szóstego. Zobaczymy.

A kończąc sprawę waszego rankingu – wiem, że najłatwiej jest, bawiąc się w układanie tego typu klasyfikacji, po prostu przepisać tabelę. Doceniam inne spojrzenie. 

Podoba się panu fakt, że polskie kluby tak długo mogą dokonywać transferów?

Nie mam na ten temat szczególnie wyrobionego zdania. Zresztą – czy ktoś je ma? Słyszałem ostatnio, że Żan Tabak skrytykował fakt, że polskie kluby w ten sposób starają się w końcówce sezonu, zmieniając skład, obrócić swoją sytuację o 180 stopni. A później Trefl zaczął szukać dwóch nowych graczy. Jest jak jest – w takich warunkach, przy takich regułach przyszło nam pracować i tyle. 

Czy jeśli wiosną złowi pan z Kingiem upragniony medal, znajdzie pan później czas na wędkowanie z synem?

Szczerze powiedziawszy – mam nadzieję, że będę się musiał z tym mocno nagimnastykować. Chciałbym, aby mój zespół grał do końca czerwca, bo dopiero wtedy będzie się kończył sezon PLK. Później, na lipiec, mam zaplanowaną już pracę dla PZKosz. Skończę ją dopiero 8 sierpnia. Wówczas pewnie już będą się powoli rozpoczynały przygotowania do nowego sezonu PLK. Wprawdzie nie mam jeszcze ważnej umowy z żadnym klubem, ale chciałbym nadal być trenerem.

Pierwszym. Naprawdę to lubię.

Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet