Aleksandra Samborska: Filipiny to mimo wszystko dość egzotyczny kierunek jak na start zawodowej kariery u zawodnika z aspiracjami do gry na najwyższym poziomie…
Marcus Weathers: Mój wyjazd tam był dziełem totalnego przypadku. Liga Letnia NBA nie poszła po mojej myśli, a mój ówczesny agent zasugerował mi właśnie Filipiny. Tam koszykówka nie przypominała tego, co grałem pod koniec występów w NCAA – nie było rozciągniętego ataku, wielu setów, czytania gry, czy podejmowania decyzji pod presją czasu. W rozgrywkach na Filipinach emerytowani zawodnicy NBA brali piłkę i kreowali rozrywkę dla tłumów. Każda akcja grana była 1 na 1, oddawało się mnóstwo rzutów. Nie jestem i nie czuję się typem zawodnika, który będzie punktował seriami. Zrobię wszystko, ale na pierwszym miejscu zawsze będą obrona i wnoszenie boiskowej energii. To nie było dobre miejsce dla mnie.
Ostatecznie znalazłem się w Europie – w Turcji, skąd drugi agent sprowadził mnie do czarnogórskiego Baru. Tam rozegrałem naprawdę solidny sezon w bałkańskiej lidze ABA i nagle zaczęli się mną interesować naprawdę poważni przedstawiciele dużych agencji z Misko Raznatoviciem na czele.
Rozmów i spotkań było sporo, odniosłem wrażenie, że żeby ci najwięksi mogli inwestować w ciebie odpowiednio dużo czasu – musisz być już na pewnym, europejskim levelu. Zrozumiałem też, że decyzje najlepiej podejmować jest w oparciu o możliwość i kierunek rozwoju. W przeszłości miałem propozycję z Kinga Szczecin. Kto wie, czy gdybym miał obecną wiedzę wcześniej, do Polski nie trafiłbym szybciej. Od tego lata moim agentem jest Giorgio Bosco. Był bardzo cierpliwy, mamy zbieżne pomysły i cele, a w tym ten najważniejszy – bym w przyszłości zagrał w NBA.
Marzy o tym każdy amerykański chłopak, który spośród wszystkich popularnych w USA sportów wybiera basket. Dlaczego w twoim wypadku padło na koszykówkę?
Koszykówka nas znalazła sama – mnie i mojego brata bliźniaka. Wcześniej nie interesowało nas specjalnie trenowanie basketu, ale w szkole był nabór do drużyny. Ktoś do nas podszedł i zapytał: chłopaki, chcecie wpaść na trening? Przyszliśmy. Szybko okazało się, że mamy do tego naturalny dryg.
Brat też został przy koszykówce na dłużej?
Tak, brat (Michael Weathers – przyp. red.) też gra zawodowo, aktualnie w niemieckiej ekstraklasie. Jest rozgrywającym, a w zasadzie combo-guardem. Już w liceum bardzo się wyróżniał. Był rozpoznawalnym talentem w naszej kategorii wiekowej, z lepszymi ocenami szkolnymi miałby pewnie szanse wypłynąć na dużo szersze wody znacznie wcześniej.
Brat jest ode mnie o 7 minut starszy. Jesteśmy bliźniakami dwujajowymi, biorą nas za kuzynów, bo jednak tego, że jesteśmy rodziną nie da się oszukać. Jesteśmy ze sobą bardzo blisko, mocno się wspieramy.
Kto z kogo brał i bierze w koszykówce przykład?
Ja z brata, zdecydowanie. On zawsze był twardy, od początku do końca. Nieważne co się działo na parkiecie – nie bał się twardej walki.
Ty też się jej nie boisz, a sylwetka na pewno nie przeszkadza ci w podkoszowej bitce. Jesteś już w optymalnej formie?
Dużo ludzi zakłada, że jestem futbolistą (śmiech). Od optymalnej sylwetki i formy dzieli mnie jeszcze kilka kilogramów, dlatego w Sopocie trzymam dietę. W college’u nie miałem z tym problemów, ważyłem 97 kilo jedząc to, na co miałem ochotę. Z wiekiem trzeba jednak zmienić nawyki, bo o lekką nadwagę dużo łatwiej niż kiedyś. Słodycze w moim wypadku zastąpiły warzywa, jest łosoś. Jest też motywacja, bo w takim systemie i u takiego trenera nie masz miejsca na zadyszkę.
W EuroCupie walczycie niemal w samych wyrównanych meczach, ale pierwsze zwycięstwo jeszcze nie nadeszło. W PLK z kolei dominujecie nad rywalami z samymi wygranymi. Różnica poziomów w tych dwóch rozgrywkach jest tak duża?
Ogromna. W EuroCupie jest pod dostatkiem graczy z poziomu NBA i Euroligi, dlatego do każdego meczu musisz podejść z odpowiednim nastawieniem, bo tylko ono pozwala odpowiednio rozgrzać silnik, dorównać fizyczności rywali.
Różnica między drużynami z naszej ligi a z EuroCup? Ci drudzy nie grają falami. Oczywiście, koszykówka to gra zrywów, ale w EuroCupi zryw jednej ekipy nie równa się zastojowi drugiej. Tym, którzy muszą gonić pozostaje bardzo szybko się dostroić.
W przypadku PLK? Wystarczy spojrzeć na nasz ostatni mecz ze Szczecinem. King miał dwie naprawdę świetne kwarty, ale w drugiej połowie czuć było, że ich atak nie jest już napędzany tą samą intensywnością.
Maksymalne zaangażowanie przez 40 minut prowadzące do pełnej dominacji potrafią, moim zdaniem, wyćwiczyć drużyny złożone z topowych graczy. Nie możesz schodzić do szatni myśląc „mamy zaliczkę 15 punktów, jest dobrze”. Co to jest odrobienie 15 punktów dla naprawdę dobrych zawodników? Jak poczują krew to wrócą do meczu w trakcie kilku akcji. W EuroCup takie zwroty dzieją się co kolejkę.
Czy trener Tabak nie odpuszcza analogicznie do rywali w EuroCup?
Nie odpuszcza! To typ trenera, który ciśnie, bo chce dla ciebie jak najlepiej. Stara szkoła. Zacząć się martwić możesz, jeśli nie będzie inicjował kontaktu i przestanie do ciebie mówić podniesionym głosem. Jeśli wymaga, to znaczy, że widzi, że może z ciebie wycisnąć jeszcze więcej i że mu na tobie zależy. Stara się pomóc w sposób najlepiej sobie znany. Nie możesz zanadto analizować reprymend, nie ma w nich nic osobistego. Jako zawodnik musisz to szanować. Im szybciej to zrozumiesz tym dla ciebie jako koszykarza lepiej.
W college’u grałem dla trenera Keitha Dembrota, który był w liceum trenerem LeBrona Jamesa. Facet cisnął mnie 24/7. Każda jedna, najmniejsza rzecz, którą zrobiłem – zawsze otrzymywałem jakiś komentarz. Dobrze czy źle – zawsze był feedback, a ja rozkminiałem – dlaczego on się na mnie uwziął, po co te osobiste wycieczki? Potem jednak słyszysz od takiego trenera: gościu, kocham cię i chcę dla ciebie jak najlepiej, możesz dużo osiągnąć, więc – do roboty. Szybko zaczynasz pojmować, że to ma sens.
Emocjonalne wyznania w męskiej szatni to jedno, ale u ciebie emocje buzują też na parkiecie. Widać, jak nakręcają cię dobre akcje, ale też nie kryjesz rozczarowania po własnych błędach…
Kiedyś potrafiłem zachować pokerową twarz, a publiczność podkręcałem tylko po naprawdę udanych akcjach, ostatnio faktycznie tych emocji w meczach pokazywałem więcej. Nie jest jednak tak, że ukrycie ich stanowi dla mnie jakiś głębszy problem.
Nie chcesz, żeby rywal widział twoje zdenerwowanie i założył, że pomyłka czy spóźnienie mogą wpłynąć na twoją dalszą grę. Dlatego pracuję nad tym, by wyeliminować z meczów niepotrzebne grymasy.
Nie da się ukryć, że one na twarzy mogą się malować, kiedy nominalny skrzydłowy przestawiany jest na pozycję numer 5. Jak czujesz się w tej wymuszonej roli?
Od dziecka zawsze ktoś przesuwa mnie bliżej kosza, gdziekolwiek nie grałem. Miałem epizody na czwórce i piątce. Jestem skrzydłowym i zawsze najlepiej będę się czuł jako defensywna trójka, ale śmieję się, że w drużynie jestem trochę jak szwajcarski scyzoryk – pomogę ze wszystkim, czego wymaga sytuacja. W college’u co roku starałem się dodawać do swojej gry jakość w określonym elemencie. Zacząłem od wjazdów pod kosz, potem były zbiórki w ataku, defensywa, rzuty z wyskoku z półdystansu… Mam kryć centra? Proszę bardzo. Na ostatnim moim roku w NCAA nasz środkowy zerwał ścięgno Achillesa. Wiem, jak bronić pick’n’rolla, zagrywki mnie nie zaskoczą.
A fizyczność? Faktycznie w PLK jest tak siłowo, jak zwykło się mówić?
To co się mówi to i tak za mało powiedziane! Granie na piątce w Polsce to ostra robota fizyczna. Centrzy są potężni, jest mnóstwo łokci, jeszcze więcej siniaków. Kiedy zastawiasz większych od siebie gości i idziesz na zbiórkę, bo tego wymagają od ciebie trenerzy to… po prostu to robisz i po strachu. (śmiech) Po meczach zawsze są jakieś zadrapania, ale przede wszystkim ślady po konkretnych łokciach.
Twarda walka jest też w PLK od lat synonimem starć sopocko-włocławskich. Na co liczycie w piątek w ERGO ARENIE?
Na prawdziwy hit. Mam nadzieję, że kibice dopiszą. Tabela nie kłamie, zanosi się na mecz dwóch aktualnie najmocniejszych drużyn w Polsce. Gramy w ERGO ARENIE, wiemy, że godzina jest odpowiednia, a nasza drużyna idzie we właściwym kierunku, by dać Treflowi kontynuację tego, co już zostało rozpoczęte. Przeciwnik z taką ilością talentu pokaże nam, gdzie z realizacją naszych założeń na PLK jesteśmy.
W meczu z Kingiem pokazaliśmy, że potrafimy zagrać na bazie doświadczeń z EuroCupu i zaproponować rywalowi pojedynek na fizyczność do jakiej zmuszają nas mecze w tygodniu.Z takim samym mentalem zagramy i postaramy się wygrać z Anwilem.
Rozmawiała Aleksandra Samborska, @aemgie