– Przez wiele lat wszyscy powtarzali mi, że jestem naturalnym następcą Łukasza Koszarka, ale ja Łukaszem Koszarkiem nigdy nie będę. Będę Łukaszem Kolendą – mówił latem 2021 w rozmowie z Aleksandrą Samborską 23-letni obecnie koszykarz Śląska.
Klasycznym rozgrywającym pewnie faktycznie nigdy nie zostanie, ale w ostatnich tygodniach udowodnia, że może być – podobnie jak Koszarek – przez lata znaczącą postacią PLK. W sobotę, zdobywając 30 punktów podczas wygranego 103:78 meczu w Szczecinie, wyśrubował nowy rekord kariery. Poprzedni (23) ustanowił raptem kilka tygodni wcześniej podczas inauguracyjnego meczu sezonu PLK ze Spójnią Stargard.
A po drodze Kolenda rozegrał jeszcze m.in. świetny mecz EuroCup w Hiszpanii.
Podczas wrześniowego EuroBasketu siedział głównie na ławce rezerwowych, ale wrócił na parkiety PLK kompletnie odmieniony.
Sezon 2021/22: 8,1 punktu; 35,2 proc. za 3; EVAL 6,9; +/- 1,8.
Sezon 2022/23: 15,5 punktu; 45 proc. za 3; EVAL 13,0; +/- 13,3.
Śląsk podobnie jak kilka dni temu podczas meczu w ramach EuroCup z Gran Canarią, musiał sobie w sobotę radzić bez Ivana Ramljaka, a więc szykowało się kolejne spotkanie w ciągu kilku dni z bardzo wąską rotacją. King chciał to zmęczenie wrocławian wykorzystać i od początku narzucił wysokie tempo. Sporo dobrych akcji zaliczyli Andy Mazurczak i Zac Cuthbertson. Efekt? Gospodarze po 7 minutach mieli już 22 punkty na koncie i 9 oczek przewagi.
Trener Andrej Urlep zdecydował się dostosować do rywali i na parkiet posłał swojego pędziwiatra – wspomnianego Kolendę. Reprezentant Polski błyskawicznie zdobył 10 punktów i straty zostały zniwelowane. Na popisy Polaka odpowiedział również Polak – Mazurczak. W samej pierwszej połowie zdobył 14 punktów i rozdał 4 asysty potwierdzając znakomitą formę z ostatnich tygodni.
Śląsk jednak także bardzo dobrze wyglądał w ataku i nieoczekiwanie – bo trójkami – wypracował sobie małą zaliczkę pod koniec drugiej kwarty. Uaktywnił się Conor Morgan, który dwukrotnie przymierzył z dystansu. Później bardzo dobrze dogrywał do Artioma Parachowskiego. Generalnie podkoszowi Śląska rozkręcili się z biegiem czasu – dużym kłopotem dla obrony Kinga był Aleksander Dziewa, który z wielkim spokojem wykańczał dogrania od partnerów.
Jeszcze ani razu nie został wymieniony Jeremiah Martin, ale Amerykanin grał jak profesor. Zmiany tempa, rzuty z odejścia czy przewidywanie ruchu piłki i rywali w obronie – to było imponujące. Martin wyglądał tak, jakby wszystko wokół niego działo się w zwolnionym tempie, a jedynie on poruszał się z normalną prędkością. Po jednym z wjazdów Amerykanina na tablicy było już 74:60 i szczecinianie powoli tracili zapał do gry.
Trener Arkadiusz Miłoszewski miał coraz mniejsze pole manewru. Z gry z uwagi na przewinienia wypadł dość szybko James Eads, który niesportowo, po gwizdku – ewidentnie nie potrafiąc pohamować frustracji – faulował Kolendę. A reprezentant Polski coraz bardziej się rozpędzał. Trafiał naprawdę trudne rzuty, jak ten z jednej nogi na koniec trzeciej kwarty, który dał wrocławianom 19 punktów przewagi.
King leżał już wówczas na deskach i można było można to zaobserwować po mowie ciała gospodarzy – oprócz Cuthbertsona i Mazurczaka wszyscy zagrali poniżej oczekiwań. Śląsk kończył mecz młodzieżą. Sporo zagrali Mikołaj Adamczak i Aleksander Wiśniewski, pokazując kilka ciekawych zagrań. Debiut w PLK zaliczył także Maciej Bender.
A najlepszym podsumowanie meczu była jego ostatnia akcja: