Właściwie – trudno się dziwić, że po tym meczu najmniej mówiło się o samym meczu. Minionej nocy w Las Vegas Los Angeles Lakers grali z Phoenix Suns. Obok LeBrona Jamesa w pierwszej piątce Jeziorowców wyszedł wciąż ambitnie szukający miejsca w lidze obywatel Sudanu Południowego Wenyen Gabriel. Rzucił 6 punktów z 4 rzutów. LeBron – 23 z 11. Oczywiście, że Lakers przegrali – 115:119.
Później i tak nikt nie mówił o niczym innym, tylko o wypowiedzi LeBrona, który po raz kolejny potwierdził, że chciałby być w przyszłości właścicielem klubu NBA. Właśnie w Vegas.
Próbuje wywierać presję na Adamie Silverze? Jasne. Ale tak naprawdę to nie komisarz NBA zdecyduje o tym, czy w najbliższych latach ostatecznie dojdzie do powiększenia ligi o dwa kolejne kluby. Oprócz Las Vegas swoich SuperSonics mieliby w trakcie tego procesu odzyskać kibice w Seattle. Ostatecznie zgodę muszą jednak wydać właściciele obecnych 30 klubów NBA.
Czytaj: musi im się to opłacać.
Każdy wlaściciel nowego klub NBA musi wpłacić wpisowe. Obecnie jest szacowane na, bagatela, co najmniej dwa miliardy dolarów. Pieniądze te podzielą między sobą właściciele dotychczasowych klubów. Przy czterech miliardach każdy otrzymałby po 133 mln dol. Dużo? Tylko pozornie.
NBA to świetny biznes, a przy kolejnym kontrakcie telewizyjnym, właściciele klubów musieliby dzielić sumę otrzymaną od telewizji na 32 a nie na 30. Obecna umowa, gwarantująca klubom 2,6 mld dol. ze sezon, upływa za trzy lata. Kolejna może zapewniać nawet 7,5 mld rocznie.
7,5 miliarda na 30 – 250 mln dol. na klub
7,5 miliarda na 32 – 234 mln dol. na klub
Jednym słowem – wysokość obecnie szacowanego wpisowego 30 obecnie siedzącym przy stole z gotówką właścicielom klubów może się zwrócić już po 8-9 latach.
Po podpisaniu nowego kontraktu telewizyjnego potencjalne wpisowe urośnie.
Nic dziwnego, że LeBron Adama ujmująco – z miną godną kota ze Shreka – pięknie prosi. Jego majątek jest jak na koszykarza imponujący, ale dopiero co przekroczył miliard dolarów.