Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>
Podróż do lat dziewięćdziesiątych zafundowały obie drużyny kibicom w Szczecinie. Wolna gra z obu stron, klasyczni rozgrywający skrupulatnie ustawiający zagrywki, nastawienie na grę blisko kosza – totalne przeciwieństwo trendów w obecnej koszykówce.
King na przewagę przewagę miał w grze tyłem do kosza Tony’ego Maiera, która u tego gracza jest dość nietypowa. W drugiej kwarcie kilka rzutów z rzędu trafił zaś Zac Cuthbertson, który do przerwy miał 12 punktów na koncie.
Legia, nadal bez rozciągającego grę Travisa Leslie, starała się możliwie najczęściej korzystać z Geoffreya Groselle’a, który zrobiłby rywalom więcej krzywdy, gdyby przyzwoicie wykorzystywał rzuty wolne. Najlepszym graczem ekipy Wojciecha Kamińskiego był Janis Berzins, skuteczny i przytomnie odnajdujący się we właściwych miejscach na parkiecie.
Do przerwy był remis, 35:35.
Druga połowa należała do Kinga, ponieważ (w odróżnieniu od Legii) posiadał w składzie kilku graczy, którzy zagrali niezłe zawody. Tony Meier zaczął trafiać także z dystansu i pokazywał najlepsza wersję siebie, jaką pamiętamy sprzed kilku sezonów w Zielonej Górze. Bardzo solidnie rozgrywał (i trafiał, 3/3 z dystansu) Andrzej Mazurczak, a kilka naprawdę istotnych zbiórek nieoczekiwanie dostarczył Maciej Żmudzki.
Legia dalej spacerowała w ataku w jednostajnym tempie, nie trafiała nawet otwartych trójek (5/25 w meczu), a ułańskie szarże Devyna Marble’a w końcówce nie dały punktów, ani choćby gwizdków sędziów.
King, mimo problemów Filipa Matczaka na linii rzutów w wolnych, zdołał utrzymać kilkupunktówą przewagę i ma już bilans 3-2.
Legia nadal rozczarowuje, 65 punktów w meczu to po prostu wstyd, bilans 2-3 trudno nazwać dobrym startem sezonu. Trener Kamiński ma o czym myśleć.
Pełne statystyki z meczu TUTAJ >>