Arriva Polski Cukier Toruń – Tasomix Rosiek Stal Ostrów Wielkopolski 90:83
Obrazkiem, który najbardziej zapamiętałem z tego meczu był widok tercetu Damian Kulig – David Brembly – Adas Juskevicius, zajmujący miejsca na ławce rezerwowych zespołu gości. Z Damianem rozmawiałem przed meczem. Zapewniał, że w grudniu wraca do gry. Juskeviciusa na parkiecie zobaczymy już wcześniej, nieco dłużej poczekamy na powrót Brembly’ego.
Sam duet Kulig – Juskevicius spowoduje, że Stal powinna wyglądać zupełnie inaczej. Mówiąc wprost: lepiej. Przecież tych dwóch graczy przez lata występowało na zdecydowanie wyższym sportowym poziomie niż PLK. Na naszych boiskach nawet pod koniec swoich karier powinni robić różnicę.
Coraz mocniej przekonuję się do trenera Twardych Pierników. Srdjan Subotic ma w Toruniu wąski skład, ale cytrynę wyciska do ostatniej kropli soku. Co najbardziej cieszy – coraz lepsza gra Wojtka Tomaszewskiego. 18 punktów, z których wiele zdobył w decydującej czwartej kwarcie? Brawo, na takiego Tomaszewskiego czeka cała koszykarska Polska! Przecież nie ma wątpliwości, że jeśli ten gracz zacznie być produktywny po atakowanej stronie boiska, będziemy mówili o koszykarzu przez wielkie „K”.
Jeszcze niedawno duet Ertel – Myles zdobywał dla torunian większość punktów. W tym meczu to było tylko 31. Tyle samo uzbierali Tomaszewski i Dominik Wilczek. O to chodzi.
Aha, Twarde Pierniki by tego meczu nie wygrały, gdyby nie Viktor Gaddefors. Oglądając mecz na żywo, doceniłem jego kunszt jeszcze bardziej. To jeden z lepszych koszykarskich cwaniaków, w dobrym tego słowa znaczeniu, pozyskanych latem przez kluby PLK!
Tauron GTK Gliwice – Dziki Warszawa 64:76
Goście zaatakowali tak, jak powinni – obroną! Szczególnie zaimponowali nią w trzeciej kwarcie. Znacząco odcięli Martinsa Laksę do możliwości trafiania trójek i nagle zobaczyliśmy GTK przypominające ten nieszczególnie rzucający grą na kolana zespół z poprzedniego sezonu.
To nie był mecz, który będziemy pamiętali na dłużej, więc nie ma też sensu przesadnie wnikliwie go analizować. O tym w jaki sposób Dziki go wygrały najlepiej świadczy ich skuteczność zza linii rzutów za 3. A raczej nieskuteczność – gdy zespół trafia 6/23, a mimo to pewnie wygrywa kilkunastoma punktami mecz wyjazdowy, zwykle wiesz, że rozmawiamy o zespole, który potrafi dusić rywali defensywą. Wypisz-wymaluj ekipa Krzysztofa Szablowskiego.
Górnik Zamek Książ Wałbrzych – Energa Icon Sea Czarni Słupsk 66:64
Cóż to była za kuriozalna końcówka meczu! Nie wiem czy pod halą w Wałbrzychu przepływa jakaś błotna żyła wodna czy o co chodzi, ale miejscowi kibice muszą się chyba powoli przyzwyczajać do niskich wyników i koszykarskich zapasów. Tu było 36:23 po pierwszej połowie, wcześniej w meczu z Zastalem 28:25. Ale dopóki Górnik wygrywa, nikt nie będzie na to narzekał.
Dziwne, że Alex Stein nie trafił ostatniego rzutu de facto na zwycięstwo – w drugiej połowie grał świetnie i po koźle trafiał jak automat. Dziwne, że i on, i pudłujący raz za razem Loren Jackson wzięli równo po 15 rzutów z gry. Zupełnie jakby drużyna nie reagowała na ich jakże odmienną dyspozycję dnia. Dziwne, że z Polaków znów nieco więcej rzutów dostał jedynie Michał Nowakowski.
Czarni długimi momentami wyglądali w Wałbrzychu słabo, a w końcówce nie potrafili wykorzystać faktu, że Górnik musiał sobie radzić bez swojego rozgrywającego. Alterique Gilbert to naprawdę motor napędowy Górnika. Klasowa drużyna z takich prezentów powinna korzystać. Wniosek? Czarni ze wszystkich swoich kłopotów chyba się jeszcze do końca się otrząsnęli.
Trefl Sopot – Anwil Włocławek 93:108
Jakub Schenk miał rację mówiąc, że mistrz Polski ma problem z defensywą. 108 punktów straconych na własnym boisku w regulaminowym czasie gry mówi wiele, ale nie zdradza jednak też wszystkiego. Oglądając ten mecz z trybun ERGO ARENY miałem wrażenie, że niepotrzebnie na pierwszy plan starali się wysunąć sędziowie. 6 fauli technicznych, jeden dyskwalifikujący i aż 71 rzutów wolnych dla obu zespołów? To była przesada.
Obie drużyny wyszły na boisko z zamiarem stoczenia bitwy w meczu na szczycie. Sędziowie do niej nie dopuścili. 60 punktów zdobytych przez obie drużyny z linii rzutów wolnych miało duży wpływ na wysoki wynik końcowy.
Co jeszcze zapamiętam z tego meczu? Głównie trzy rzeczy, wszystkie związane z Anwilem.
Po pierwsze – Kamila Łączyńskiego z pierwszej połowy. Dyrygował zespołem jak za starych, dobrych czasów. Był agresywny, nie bał się brać na siebie rzutów, fanie sięto oglądało. Szkoda że po przerwie – też trochę swoim starym zwyczajem – dał się ponieść emocjom i musiał tak szybko opuścić boisko.
Po drugie – choć najwięcej punktów dla Anwilu zdobył Michał Michalak, mi najbardziej zaimponował duet DJ Funderburk – Justin Turner. Obaj pięknie odnajdywali się zaimprowizowanej koszykówce zaproponowanej z konieczności przez trenera Ernaka. Funderburk zdobywał mnóstwo punktów, ale robił także wiele innych fajnych rzeczy na boisku. Turner? Pamiętam przedsezonowe opinie o nim, że to jeździec bez głowy. W piątek w Sopocie mimo braku dwóch podstawowych rozgrywających zespołu jej nie tracił.
Po trzecie, najważniejsze – piękną pracę Selcuka Ernaka zapamiętam z tego meczu najlepiej. Nie mówię tu tylko o tym, że turecki szkoleniowiec taktycznie ogarnął zespół, że miał gotowy plan B po tym, gdy parkiet musiał opuścić Łączyński. Mówię także o tym, czego w telewizji nie widać. Ernak świetnie buduje atmosferę na ławce. Za błędy gani każdego, bez względu na status w zespole. Za dobre zagrania chwali jeszcze bardziej. Profesjonalista przez wielkie „P”.
Po drugiej stronie, gdy w czwartej kwarcie goście uciekali Treflowi, przy jego ławce stał tym razem nieco zagubiony Żan Tabak. Chorwat co chwila odwracał się do asystentów, jakby chcąc zapytać „panowie i co teraz?”. Sam nie miał odpowiedzi na ruchy Ernaka.
Jeszcze jedno z tego meczu naprawdę warto podkreślić – świetną atmosferę na trybunach, stworzoną także przez ogromną rzeszę kibiców z Włocławka. Nieprzypadkowo momentami krzyczeli, że grają u siebie. Byłem w Sopocie także na czerwcowym meczu nr 7 finału playoff. Wówczas na trybunach było 10 a nie 4 tysiące widzów, lecz w piątek atmosfera była porównywalna.
Smak playoff w listopadzie? Świetnie się to oglądało.
AMW Arka Gdynia – Zastal Zielona Góra 83:92
Czasami po prostu tak jest, że niektórzy zawodnicy dla jednych trenerów grają lepiej, a gdy trafiają do drużyn innych – gorzej. Tak może być z Jakubem Garbaczem, który świetnie lub przynajmniej dobrze spisywał się w zespołach prowadzonych przez Igora Milicicia czy Przemysława Frasunkiewicza, a słabiej w tych Andrzeja Urbana, czy szczególnie ostatnio Artura Gronka.
Przed prezesem Arki Bartłomiejem Wołoszynem pierwsza poważna próba – najpewniej będzie musiał dokonać zmiany na stanowisku trenera. Czy da szansę duetowi Krzysztof Szubarga – Bartosz Sarzało? Ten pierwszy poprzednio w Arce nie przekonał wielu, w Bydgoszczy też się nie sprawdził. W Gdyni jest kryzys na całego, sam się nie skończy, trzeba będzie podejmować trudne decyzje. Zastal jeszcze dwa tygodnie wcześniej w Wałbrzychu ledwo uciułał 56 punktów. W Gdyni zdobył 92 i to mówi o defensywie Arki wszystko.
Efekt Waltera Hodge’a? Poniekąd na pewno. Nawet, jeśli Portorykańczyk gra wciąż stosunkowo niewiele, to drużynie bardzo pomaga. I na boisku, i poza nim. Cieszy też pierwszy naprawdę dobry mecz Michała Kołodzieja.
To był mecz dwóch trenerów walczących o zachowanie posady, przetrwać mógł tylko jeden.
Śląsk Wrocław – Start Lublin 87:77
Adam Waczyński potrzebuje jeszcze pewnie kilu meczów, by złapać rytm i przypomnieć sobie na czym polega koszykówka 5×5. Żadna to niespodzianka – nie jest łatwo wrócić na boisko po 18-miesięcznej przerwie. We Wrocławiu trzeba trochę cierpliwości, jeśli chodzi o tego zawodnika.
Nie wiem natomiast ile cierpliwości mają jeszcze szefowie Śląska do Reggie Lyncha. Jak zawodnik podkoszowy, walcząc o swoją pozycję w zespole, może wyjść na boisko i w ciągu sześciu minut dać trzy straty? Lynch dobrze wyglądał jedynie podczas turnieju o Superpuchar Polski. Od tego czasu jest cieniem samego siebie i nie rokuje. Z każdym kolejnym meczem gra coraz słabiej. Adrian Bogucki był skuteczny tylko wtedy, gdy przeciwko sobie miał Romana Szymańskiego, ogólnie też nie przekonuje. Miodrag Rajković często gra na pozycjach 4-5 Nunezem i Penavą. Trudno mu się dziwić – w starciu ze Startem to się sprawdziło. Na dłuższą metę bez dobrego środkowego Śląsk będzie się jednak sam prosił o kłopoty.
Start cierpi na syndrom krótkiej kołdry – trudno jest wygrać, gdy tylko pięciu zawodników punktuje, a u rywali do kosza trafia 10.
Jeszcze jedno spostrzeżenie – w końcu naprawdę dobrze wypadł Jeremy Senglin. Pomagał drużynie po obu stronach boiska, a na dodatek także w walce o zbiórki. Efekt rozdzielenia z Isaiahem Whiteheadem?
MKS Dąbrowa Górnicza – King Szczecin 88:92
Aleksander Dziewa zauważył, że w powodu kontuzji ze składu wypadł Andrzej Mazurczak i w Dąbrowie Górniczej wyszedł na boisko w trybie „to jest mój zespół i poprowadzę go do wygranej”. Fajnie oglądać go w tak agresywnej grze, gdy prosi o piłkę i bierze odpowiedzialność na siebie!
Souley Boum ma po sześciu kolejkach średnią ponad 25 punktów na mecz i nie zdziwi mnie, jeśli poniżej tego poziomu do końca sezonu nie zejdzie. Gra MKS jest zbudowana wokół niego i świetnie korzysta z jego umiejętności.
Jeśli prawdą jest, że Mazurczak wypadł z gry na 2-3 miesiące, Kinga mogą czekać kłopoty. Whitehead? Sportowo pomoże, ale Andy’ego nie zastąpi. Fajnie, że wymusza wiele przewinień rywali, ale gry drużyny organizował na porównywalnym poziomie nie będzie. Mógłby też nieco częściej trafiać rzuty wolne – 5/12 z Dąbrowy Górniczej chwały mu nie przynosi.
Kibice ze Szczecina mogą się cieszyć z jednego – ich drużyna ma w sobie gen „jesteśmy grupą weteranów, która dzięki doświadczeniu większość wyrównanych meczów będzie wygrywała”. King na początku sezonu nie imponuje, ale dwa naprawdę cenne zwycięstwa – wywalczone w Wałbrzychu i Dąbrowie Górniczej – na koncie ma.
Legia Warszawa – Spójnia Stargard 88:84
Ktoś na ławce trenerskiej Spójni w końcówce przysnął. Po tym, jak przy stanie 80:77 Wesley Gordon spudłował pierwszy rzut wolny do drużyny powinien, a wręcz musiał pójść sygnał „jeśli dojdzie do drugiego pudła, faulujemy!”. Chyba wszyscy dali się ponieść emocjom, których w głośnej tego wieczoru hali na Bemowie nie brakowało. Efektem była trójka Evansa, dogrywka i kolejna już porażka Spójni.
Gdyby Sebastian Kowalczyk był zdrowy i w tym momencie przebywał na boisku, mógłby do tego nie dopuścić.
Zaskakujące, że Evans nie miał w tym meczu żadnej asysty, a Damian Krużyński nagle spędził na boisku ponad 39 minut – więcej niż we wszystkich poprzednich meczach tego sezonu razem wziętych. Uraz Kowalczyka trochę tłumaczy, a Krużyński grał w niedzielę naprawdę dobrze, ale to pokazuje też, że hierarchia w zespole Spójni pozostaje nieułożona. Kacper Borowski jest jeszcze poza formą. Ta afera z Kingiem i wiele miesięcy przerwy mu sportowo nie pomogły.
Legia w tabeli ma wynik 4-2, niby w miarę OK. Swoją grą wciąż jednak nie przekonuje. W niedzielę wygrała fartownie.
1 komentarz
Fakt, obecnie para środkowych Śląska to dwie niemoty.