Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Michał Tomasik: Pojechaliście do Wrocławia na dwa pierwsze mecze półfinału playoff z wielkimi nadziejami, a wróciliście do Warszawy z niczym. Jakie myśli wam towarzyszyły, gdy po drugim starciu ze Śląskiem wsiadaliście do autokaru?
Grzegorz Kamiński: Ogromny niedosyt. Cel mieliśmy jasno określony: wrócić do domu przynajmniej z jednym zwycięstwem. Nie udało się i rozczarowanie jest naturalne. Ale nie ma o spuszczać głów i się załamywać. To jest playoff, tu się dzieją różne rzeczy. Pamiętam doskonale początek przygody Śląska z playoff rok temu. Wrócili po dwóch meczach do Wrocławia, przegrywając 0:2. Co było później wszyscy pamiętamy. Nie możemy się poddawać.
Materiału do przemyśleń macie mnóstwo. Co najbardziej was martwi?
Przede wszystkim musimy ograniczyć straty, mamy ich zbyt wiele. Pocieszające jest to, że teraz zagramy dwa razy we własnej hali, przez swoimi kibicami, oddając rzuty na dobrze sobie znane kosze. Te, które nie wpadały we Wrocławiu, powinny zacząć wpadać. Jesteśmy mocno zawiedzeni, to fakt. Ale tak naprawdę jeszcze bardziej jesteśmy dzięki temu uczuciu zdeterminowani. W Warszawie będziemy chcieli udowodnić, że te nasze zwycięstwa z kilku poprzednich miesięcy nie były dziełem przypadku.
Ty akurat mecz numer 2 rozpocząłeś bardzo dobrze – najpierw były trzy wykorzystane rzuty wolne, później dwie trafione trójki. Po chwili pojawiła się też szansa i dobra pozycja do oddania kolejnego rzutu z dystansu, ale się z niego niespodziewanie wycofałeś. Właściwie – dlaczego? Przecież jak mówi stare koszykarskie porzekadło – strzelec musi strzelać.
Fakt, pozycja była, można było strzelić, ale wolałem podać piłkę dalej. Z tego co pamiętam akurat tamta akcja i tak się zakończyła zdobyciem przez nas punktów. Trener cały czas wpaja nam do głowy, że jeśli mamy dobrą pozycję do oddania rzutu, to najlepiej, gdy wykonamy jeszcze jedno-dwa podania i znajdziemy kogoś na bardzo dobrej. Jeśli wszyscy się do tej taktyki dostosują, będziemy groźniejsi.
W telegraficznym skrócie – dlaczego polegliście dwa razy we Wrocławiu?
Śląsk zablokował nam Kyle’a Vinalesa, a bez niego nasz atak się po prostu dławi. Nikt inny nie brał ciężaru prowadzenia gry i zdobywania punktów na siebie, cały czas oglądaliśmy się na Kyle’a. Czekaliśmy aż on coś wymyśli. Tak być nie powinno. Jesteśmy zespołem, który ma zdecydowanie więcej broni w zanadrzu.
Śląsk świetnie ograniczył poczynania Vinalesa w obu meczach tej serii. Czy wy w swojej grze w drugim meczu względem pierwszego coś zmieniliście?
Nie, nic. Staraliśmy się grać tak samo, a Śląsk nas dobrze rozpracował. Ale naszym głównym problemem nie są założenia taktyczne naszego trenera. Istotniejszym jest to, że często jesteśmy trochę niecierpliwi i nie wykorzystujemy wszystkich atutów, tak jak to miało miejsce w poprzednich 2-3 miesiącach.
Na czym te atuty tak naprawdę polegały? W końcu wygraliście 12 z 13 poprzednich meczów.
Stawialiśmy na zespołowość i wówczas dobrze to wszystko wyglądało. Tak naprawdę, naprawdę dobrze. Tymczasem we Wrocławiu czekaliśmy z założonymi rękami na to, co nam stworzy Vinales. Ale jeśli wrócimy do swojej hali i zespołowej gry, w czwartek wygramy.
Ze Śląskiem przegraliście w tym sezonie wszystkie cztery mecze. W poprzednim finale – też cztery, przy zaledwie jednym zwycięstwie. Czy to nie jest tak, że ten rywal wkradł się już do waszej głowy?
Nie powiedziałbym. Moim zdaniem wciąż ważniejsze jest to, jak sami gramy – czy obrażamy się na siebie po nieudanych akcjach, czy szybko o nich zapominamy i walczymy na całego dalej. Śląsk gra w meczach przeciwko nam świetnie, to trzeba mu oddać. Ale prawdę powiedziawszy nie miałem nawet świadomości, że przegraliśmy z nim wszystkie mecze w tym sezonie.
Byłeś jednym z nielicznych graczy Legii, którzy we Wrocławiu nie mieli kłopotów ze skutecznością. Niedawno świętowałeś 23. urodziny, miałeś udaną końcówkę sezonu zasadniczego, w pierwszym meczu ze Śląskiem zagrałeś 13 minut, w drugim już 26. Czy czujesz się gotowy by odgrywać większą rolę, wejść w trakcie tej serii na większą, koszykarską scenę?
Jak najbardziej! W drugim meczu poczułem większe zaufanie od trenera Kamińskiego, bo grałem w tych najważniejszych minutach, gdy zaczynaliśmy już lekko gonić rywali. Odpowiadając wprost: tak, jestem gotowy, chcę więcej grać. Choć jest już końcówka sezonu, czuję duży głód koszykówki. Uważam, że mógłbym dać drużynie więcej. Czekam na taki przełomowy moment, gdy będę mógł jej pomóc także tymi umiejętnościami, o których posiadanie nie do końca podejrzewają mnie rywale.
Mówisz o swojej ewidentnie poprawionej w tym sezonie grze z piłką w ręku?
Między innymi. Jeszcze dwa lata temu nawet nie próbowałem akcji tego typu, byłem wówczas tylko takim stacjonarnym strzelcem. Obecnie czuję się dużo pewniej, rozpoczynając akcje na koźle. Jasne, nie zagram jako rozgrywający, nie będę Łukaszowi Koszarkowi zabierał piłki z rąk. Nie będę też wychodził przed szereg, zagram w takiej roli, jaką trener mi przyzna. Zawsze chcę robić wszystko jak najlepiej, a w koszykówce najlepiej jest po prostu zaufać kolegom z zespołu. Mam wrażenie, że pod tym względem mimo dwóch porażek we Wrocławiu jesteśmy w dobrej sytuacji. Wciąż sobie ufamy. Musimy zacząć tylko wykorzystywać wszystkie atuty, zrobić w Warszawie swoje i wrócić na piąty mecz do Wrocławia.
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>