Strona główna » Kacpa: Giannis ma rację – pokora nie wyklucza pewności siebie. Basket uczy życia!

Kacpa: Giannis ma rację – pokora nie wyklucza pewności siebie. Basket uczy życia!

0 komentarzy
O treningach indywidualnych i nieufności, z jaką traktują je trenerzy klubowi. O tym dlaczego młodzi koszykarze nie korzystają z największego przywileju. O ich coraz częstszych wyjazdach Polaków na mecze NBA i o tym, że sport to coś więcej niż „wygrywam – dobrze, przegrywam – źle. Michał Tomasik zapytał też Kacpra „Kacpę” Lachowicza o jego ambicje. – Chcę zmienić środowisko koszykarskie w Polsce!

Michał Tomasik: Latem organizujesz cykl obozów szkoleniowych dla dzieci Players Camp, ale na co dzień zajmujesz się także koszykarskimi treningami indywidualnymi. Ten segment w Europie wciąż wydaje się – przynajmniej w porównaniu z tym, co można zaobserwować w USA – raczkujący. Mam rację? 

Kacper „Kacpa” Lachowicz: Tak, jest raczkujący i wciąż niezrozumiały. Na dodatek pozostaje traktowany jako zagrożenie. Z jednego, jak się głębiej zastanowić właściwie zrozumiałego powodu – jest nieznany. W Polsce osób, które zajmują się prowadzeniem tego typu zajęć jest relatywnie mało, więc trenerzy, którzy pracują z koszykarzami czy koszykarkami w klubach, słysząc o tym, że oni decydują się również na treningi indywidualne, ujawniają swoje lęki. 

Przed czym? Przed stratą zaufania i autorytetu u swoich podopiecznych? 

Najpewniej. Nigdy tego nie rozumiem, bo przecież zawodnicy czy zawodniczki, decydując się na treningi indywidualne, chcą de facto ułatwić im pracę. Jeśli trenerzy klubowi będą oni mieli podczas treningów lepszych koszykarzy, łatwiej im będzie prowadzić zajęcia. Młodzi ludzie chcą się po rozwijać i szukają na to wszelkich możliwych to sposobów. Wbrew pozorom rzadko narzekają na trenerów klubowych. A jak już narzekają – prowadzę z nimi rozmowy i tłumaczę jak to wygląda z drugiej strony. 

Jak? 

Tak, że szacunek musi być. Młody sportowiec musi go mieć do trenera, bo w innym przypadku nie będzie dostawał szans gry, minut. Musimy uczyć nie tylko tego jak poprawnie wykonać dwutakt, ale także tego, że tylko rozmową, budowaniem relacji można w karierze sportowca czy po prostu w życiu do czegoś dojść. Samo negowanie wszystkiego dookoła, wieczne pretensje do otaczającego świata do niczego nie prowadzą. 

Nie zawsze zgadzam się z metodami pracy czy celami nakreślanymi przez trenerów klubowych, ale zawsze dbam o to, by budować ich autorytet u podopiecznych, którzy do mnie trafiają. 

W drugą stronę to tak nie działa? Nie czujesz szacunku do swojej pracy?

Najlepiej obrazuje to przypadek „mojej” – można chyba tak powiedzieć – flagowej koszykarki, Wiktorii Danych. Jest niezwykle zdolną, bo pracowitą dziewczyną, kluby się o nią biją. Mówię o tych zagranicznych. Mnóstwo osób zadaje sobie pytanie jak to się stało, że tak mocno dominuje, nie tylko w swoim roczniku, ale także w rywalizacji z dziewczętami o dwa lata starszymi od niej. Gdy jej rodzice, pytani o źródło sukcesu wskazują na treningi ze mną, notorycznie słyszą niedowierzanie. 

Ludzie widzą efekty naszej pracy jak na dłoni, słyszą o nich od najbardziej zaufanych osób z obozu Wiktorii. To przecież najprostsze wytłumaczenie, ale i tak nie są w stanie w nie uwierzyć. „Cooo, z nim?” – słychać głosy zwątpienia. 

To jednostkowy problem? Może chodzi tylko o ciebie?

Nie, Andrzej Pluta czy Marek Mańkowski, ludzie którzy też pracują z koszykarzami indywidualnie i którym bardzo kibicuję, przechodzą mniej więcej przez to samo. Ich robota wykonywana z zawodnikiem czy zawodniczką na płaszczyźnie indywidualnej, sprecyzowanej, w której jest czas na ocenę potrzeb, postawienie diagnozy i wprowadzenie precyzyjnego treningu bywa negowany na zasadzie „bo tak”. To klasyczne odrzucenie poprzez nieznajomość tematu. 

Podejrzewam, że znam twoją odpowiedź na to oklepane pytanie, ale i tak je zadam – w sporcie ważniejszy jest talent czy praca?

Bez dwóch zdań talent – do pracy. Na szczęście to nie jest talent, który nabywamy, tylko taki, na który sami możemy się zdecydować. Oczywiście, w koszykówce warunki fizyczne są ważne, nawet bardzo, bo bez nich pewnego poziomu nie przeskoczysz. Choć chociażby przykład Jakuba Schenka, który przecież jest obecnie jedną z gwiazd PLK, był MVP ostatniego finału playoff pokazuje, że jak się bardzo-bardzo chce, to można. Bez ogromu pracy nad talentem, a także stroną mentalną ciężko jednak o sukces. 

Sam grałeś w kosza. Jakie doświadczenia z tego czasu pamiętasz?

Głównie to jak bardzo nieświadomy byłem, jeśli chodzi o nastawianie mentalne. Byłem koszykarzem, który na treningach zapieprzał jak mógł, a podczas meczów najczęściej coś nie wychodziło. 

W obecnych czasach młodzi koszykarze mają więcej świadomości w tym temacie, ale często jest ona dość zdawkowa, wyrywkowa. Trudno zresztą żeby było inaczej, skoro często pochodzi z rolek w social mediach. W takich czasach żyjemy, nie ma się na nie co obrażać. Trzeba się dostosować. Czasami specjalnie przeglądam komentarze młodych ludzi w sieci, by wiedzieć, o czym i jak myślą. 

Jakie wnioski? 

Odnoszę wrażenie, że obecne młode pokolenie częściej od poprzednich dopuszcza do siebie myśli typu „czuję się tak, a nie inaczej i, cholera, mam do tego prawo”. Świetnie! 

Ale jak słyszę czy czytam uwagę typu „ja nie lubię tego ćwiczenia i mówię o tym wprost, bo przecież inaczej nie byłbym szczery sam ze sobą” – to wiem, że mamy sporo pracy do wykonania. Młodzi ludzie rzadko mają świadomość, że oprócz prawa do posiadania własnych odczuć, mają też przywilej pracy nad nimi, wykorzystywania jako paliwa do działań. 

Przecież w życiu jest jak w treningu sportowym – czasami robimy małe, nieszczególnie fajne, momentami wręcz nużące ćwiczenia, by zwiększyć wydajność ogólną. Ich suma jest składową ostatecznego sukcesu. Żeby była jasność – nie chodzi tu tylko o same fizyczne ćwiczenia, o pot wylany w trakcie. Nie mniej ważne jest hartowanie charakteru. Przede wszystkim właśnie w kontekście reagowania na trudności. Wygrywa się łatwo, gdy mecz układa się dobrze. Prawdziwą sztuką jest wrócić do gry, gdy nagle masz 15 punktów straty. I takie zwycięstwa pamięta się najlepiej!

Tylko czy można tego uczyć podczas treningów indywidualnych? 

Można uczyć najważniejszego – automatyzmu reagowania na trudności, bo one zawsze będą się nam przytrafiać. I w koszykówce, i w życiu. Godzenie się z tym, że występują, a także zaprzyjaźnianie się z porażkami – które też są nieuniknione – to najważniejsza część pracy, którą powinniśmy wykonywać, pracując z młodymi sportowcami. 

Jeśli zrobiłeś wszystko, aby wygrać – podczas treningu fizycznego, czy też podczas przygotowań mentalnych – ale ostatecznie przegrywasz, gdyż rywal okazuje się tego dnia lepszy, nic się nie dzieje. Jest OK! Świadomość, że zrobiłeś wszystko, aby wygrać, ale tym razem się nie udało powinna cię uspokajać, paradoksalnie zapewniać spokój. Z tego typu mechanizmami mało kto się rodzi. Niemal każdy może je jednak wypracować. 

Obozy dla młodzieży Players Camp latem tego roku zorganizujecie już po raz ósmy. Jak dużą ich część poświęcacie na pracę nad strefą mentalną?

Ogromną! Pracując w grupie wszystkie mechanizmy, o których mówiłem przed chwilą jesteśmy w stanie prezentować na żywym organiźmie. Naturalną sprawą jest to, że sportowcy bardziej utalentowani – nie wszyscy, ale większość – na początku swojej przygody ze sportem, gdy od natury dostają więcej talentu, mają go nieco mniej do pracy. Przecież wszystko przychodzi im łatwiej. Praca w grupie różnorodnej jeśli chodzi o skalę talentu, a także doświadczenia jest szalenie owocna. Wbrew pozorom nie tylko ci mniej zaawansowani mogą korzystać ze wspólnych treningów z tymi, którzy już mają więcej umiejętności. To działa także w drugą stronę. 

Jak? 

Fantastycznym elementem naszych zajęć jest też to, że dzieci same mogą uczyć dzieci. Często żartujemy sobie, że dzieci przyjeżdżając na nasz obóz otrzymują gratis kurs trenerski. Oczywiście, w dużym uproszczeniu – ale opuszczając go mają w zeszytach naprawdę zapisane sporo wiedzy, po powrocie do domów mają podstawy ku temu, by szkolić kolegów z podwórka, czy koleżanki z klasy. Ta praca i świadomość daje nam dużo satysfakcji, a obserwowanie tego samonapędzającego się procesu, gdy dzieci zaczynają uczyć dzieci – nawet takich podstawowych rzeczy, takich jak „gdy coś ci nie wychodzi, postaraj się to zrobić wolniej” to naprawdę fantastyczna sprawa. Zyskują na tym wszyscy. 

Wiemy, że 12-latek, który wraca z naszego obozu może uczyć podstaw koszykówki 8-latka, a przecież polska koszykówka może się rozwijać tylko dzięki jej upowszechnianiu wśród dzieci.

Organizujecie Players Camp już od ośmiu lat. Jak mocno w tym czasie zmienili się ich uczestnicy? 

Diametralnie! Jestem przekonany, że różnica wynika przede wszystkim z tego, iż w ostatnich latach bogacimy się jako społeczeństwo. Mam wrażenie, że bardzo mocno. Przecież 8 lat temu wylot do USA na mecze NBA dla dziecka z Polski to był totalny kosmos, luksus zarezerwowany dla nielicznych. Obecnie – już niekoniecznie, sam organizujesz takie wyprawy, więc wiesz to doskonale. 

To gigantyczna różnica. Dla obecnych młodych ludzi świat otaczający Polskę staje się dużo mniejszy. Gdy jako nastolatek odwiedzisz USA, gdy w takim wieku pójdziesz na mecz NBA, koszykówkę zawsze będziesz już postrzegał inaczej. 8 lat temu szansą na taki wyjazd był głównie udział w campie organizowanym przez Marcina Gortata. Zdobywali go tylko nieliczni, najwybitniejsi. Teraz to może jeszcze nie norma, ale jednak – codzienność. Młodzi ludzie w Polsce stają się coraz pewniejsi siebie. I to jest znakomita wiadomość!

Słyszałem, że podczas swoich obozów szkolicie nie tylko ich uczestników, czyli dzieci, ale również ich rodziców. Na czym to polega?

Organizujemy mikroszkolenie dla rodziców na koniec każdego obozu, gdy przejeżdżają odebrać dzieci. Staramy się przekazywać konkretne wskazówki. Mniej, jeśli chodzi o sam trening, bardziej – rozmawiamy o strefie mentalnej. 

Przez lata zwykło się mówić, że większe szanse na sukces w sporcie mają dzieci z biedniejszych domów. Statystyka tutaj nie kłamie, to prawda, ale nie ma niczego złego w tym, że jako młody sportowiec wychowujesz się w domu, w którym niczego ci nie brakuje i poznawać cały świat od małego. 

Kluczem jest to jaką, jako rodzice, nadajemy narrację. Jeśli dziecko po prostu chce nowe buty Kobego i już dzień po ich premierze je za każdym razem, gdy tylko o to poprosi po prostu dostaje – nie uczymy go ani wartości pieniądza, ani wyrzeczeń, które powinny pojawiać się na drodze, prowadzącej do celu. Warto o tym pamiętać, bo idąc na skróty skazujemy dzieci na to, że później przy pierwszej lepszej przeszkodzie będą chciały się z drogi prowadzącej do sukcesu wycofać. 

Młodzi ludzie mają problemy z zachowaniem koncentracji?

Oczywiście, potrafią ją bez problemu utrzymać pewnie przez 5 minut. Później zaczynają się schody. 

Ale to nie ich wina, trudno im się dziwić. Nie chcę teraz wyjść na starego dziada i opowiadać historie typu „a kiedyś to było”, sugerując, że było lepiej. Nie było lepiej! Ale było inaczej. Jak za młodu chciałem się dowiedzieć czegoś o swoim idolu Allenie Iversonie, musiałem latać od kiosku do kiosku, by kupić „Magic Basketball”. Jak go nie było, musiałem poprosić panią z kiosku o odłożenie następnego numeru. I dodać magiczne słowo „uprzejmie proszę, pani Bożenko”. 

To był wysiłek. Dzisiaj dzieci wychowują się w – nie boję się używać tego słowa – luksusie. Mają wszystko pod palcem, dotykając ekranu smartfona czy tabletu. 

Ale tego nie zmienimy, nawet gdybyśmy chcieli.

Oczywiście! Problem polega nie na dostępności do nowych technologii i mediów, tylko na tym, że my swoje dzieci bardzo rzadko uczymy sposobu ich wykorzystywania. A przede wszystkim – umiejętności sprawdzania źródeł, z których czerpią informacje. 

Internet jest zalany tysiącami filmików szkoleniowych dotyczących koszykówki. Większość jest wątpliwej jakości. To faktyczny problem. 

W trakcie Players Camp staramy się trochę zawracać bieg rzeki kijem. Ale uważamy, że warto! Każdy uczestnik otrzymuje od nas fizyczny zeszyt i w trakcie każdego dnia zapisuje w nim wskazówki. One mogą być dla nich cenne, a sam akt zapisywania, notowania, też uważamy za pomocny. Podobnie jak prawdziwe, obozowe warunki. 

Śpicie w namiotach? 

Aż tak to nie, ale w trakcie obozów w Przywidzu wszyscy uczestnicy są zakwaterowani w salach lekcyjnych w szkole. Dla niektórych to szok. Po drugiej stronie ulicy stoi czterogwiazdkowy hotel. Moglibyśmy równie dobrze zarezerwować tam nocleg. Tylko wówczas nie mielibyśmy tylu trenerów, opiekunów, szkoleń, zajęć z psychologiem warsztatów zdrowego żywienia i wszystkich innych rzeczy dookoła. 

Na koniec trzeba sobie zadać pytanie – czy to jest tego warte? Z jakim celem jedziesz na obóz sportowy? Każdemu, nie tylko rodzicom młodych sportowców, polecam lekturę książki Rasmusa Ankersena „Kopalnie talentów”. Genialnie opisał kuźnie talentów w ośmiu miejscach świata. 

Dwa podstawowe wnioski? Im wcześniej przepracujesz pierwszych 10 tysięcy godzin na treningu, tym lepiej. Im gorzej będziesz miał podczas tych treningów – tym lepiej! Na koniec dnia, nie tylko w sporcie, najważniejsze jest pokonanie siebie, własnych słabości, ograniczeń. Sport to jest coś więcej niż powiedzenie sobie „wygrywam – dobrze, przegrywam – źle”. 

Nie dalej jak wczoraj przykład tego dał Giannis Antetokounmpo. Jeden z najlepszych koszykarzy świata po porażce w playoff na podstawie zachowanie ojca jednego ze swoich rywali dał piękny wykład na temat roli pokory w sporcie i życiu. Słyszałeś? 

Tak, znakomite! Giannis z tą drogą od afrykańskiego uchodźcy, nastoletniego sprzedawcy drobiazgów na ulicach Aten aż do zdobywcy nagrody MVP i mistrza NBA jest idealnym odwzorowaniem tego, o czym mówimy. Oby więcej tego typu ludzi było na sportowym świeczniku. 

Jeśli umiesz zasuwać mimo trudności, dyskomfortu, tym bardziej po odniesieniu sukcesu będziesz potrafił go docenić i pokazać drogę innym, kolejnym pokoleniom. Chodzi przecież także o umiejętność zdefiniowania swojego talentu. I o jego zaakceptowanie. To nie zawsze musi być talent do gry w koszykówkę!

Co mogę dać swojej drużynie, jeśli mam już świadomość, że nie jestem lub nie będę jej liderem?

Dokładnie. Ale także – co mogę z tego wynieść dla siebie. Jasne, właściwie każdy rozpoczynając treningi kosza chciałby zostać w przyszłości zawodowym koszykarzem i być podziwiany przez kibiców. My uczestników naszych obozów uczymy jednak, że koszykówka może być też świetną przygodą i być może także sposobem na życie nawet wówczas, gdy wielki sukces sportowy stanie się nieosiągalny. Przykłady? Mamy je ze sobą, na każdym z obozów. Bywa na nich choćby Wojciech Figurski. Nie został koszykarzem, ale jest genialnym fotoreporterem sportowym. Natalia Sakaluk sama grała nawet w ekstraklasie koszykarek. Obecnie jest fizjoterapeutką mistrzów Polski. 

Mój przykład też o czymś mówi. Jako koszykarz nie osiągnąłem sukcesu, ale moje życie kręci się od lat wokół koszykówki. Umiejętność identyfikacji swojego talentu jest nieprawdopodobnie ważna. Warto ją kształtować od małego. Wszyscy chcą wygrywać, ale mało kto chce się przygotowywać do wygrywania. Często podkreślam rolę rodziców, ale mam wrażenie, że my jako społeczeństwo nie jesteśmy jeszcze do tego gotowi.

Dlaczego? 

Zbyt często potrafimy się zafiksować na myśli „tylko mój syn ma wygrać, tak bardzo mi na tym zależy”, albo „chcę by zespół mojej córki wygrał, bo będzie uśmiechnięta”. Zapominamy, że po drugiej stronie są tacy sami ludzie, dzieci, emocje! 

Naszą misją jest nie tylko to, by uczestników naszych obozów nauczyć lepszej gry w kosza, ale także by opuszczali je, mając większy wgląd w cały obrazek. Przecież oni też za chwilę będą dorośli i będą wychowywać swoje dzieci. Sukces to efekt wielu relacji – także ze swoimi trenerami, z sędziami, z rywalami. A także wielu małych drobiazgów, o których nie można zapominać. 

Przykłady? 

Żeby dobrze zawiązać buty przed treningiem, żeby włożyć koszulkę do spodenek, żeby podnieść papierek, który leży na podłodze obok boiska i nie pytać kto go zgubił, tylko wyrzucić do kosza. Albo – żeby nie sięgać po kolejną butelkę wody, jeśli nie opróżniłeś poprzedniej. No i żeby po niecelnym rzucie chcieć dopaść piłki i ją dobić. 

Na obozy trafiają do was zapewne dzieci o bardzo zróżnicowanych umiejętnościach. Jak sobie z tym radzicie? 

Przy standardowym, 50-osobowym obozie dzielimy grupę na dwie części, a później – już w ich ramach – skalujemy poziom ćwiczeń. Jedne dzieci szlifują prosty dwutakt. Inne w tym samym czasie wykonując go, muszą objąć piłkę oburącz. Następny poziom? Zrobić ten chwyt względem decyzji stającego na drodze obrońcy. Kolejny – ze względu na zachowanie obrońcy oddać inny typ rzutu. 

Poza tym nie zapominajmy o jednym – trenerzy, a czasami także zawodowi koszykarze, który także czasami uczestnicą w obozach, też się mogą uczyć od dzieci. Nawet tych na początku koszykarskiej drogi. Z jednego powodu – dzieci nie widzą barier. My, dorośli, czasami sami je sobie stwarzamy. Tymczasem budowanie pewności siebie u dzieci to także efekt tego, by zachęcić je do zadawania pytań i wyrażania własnych opinii. Jeśli dziecko jest słuchane – w tym przypadku przez trenera, czy koszykarza – to później zupełnie inaczej zaczyna postrzegać siebie. To jest też recepta na sukces – pokora, o której wspominał Giannis w połączeniu z pewnością, która przecież też go od lat charakteryzuje. 

Dochowaliście się już swoich dawnych uczestników, którzy teraz wracają na obozy w roli trenerów, opiekunów?

Oczywiście i to dla mnie jeden z większych powodów do radości. Wiktoria Giza, która w przeszłości była przez mnie prowadzona indywidualnie i bywała uczestniczką naszych obozów sama została trenerką i ostatnio w roli asystentki świętowała zdobycie mistrzostwa Polski w kategorii U13. Świetna sprawa. Mam hopla na punkcie wynajdywania takich osób, bo wiem, że jest ich niewiele. Świetnym przykładem jest Igor Półtorak, który zaczynał swoją pracę trenera u nas. Jest niesamowicie energetycznym gościem. Jak trzeba poprowadzić trening na plaży, robi to 100 razy lepiej ode mnie, choć to przecież ja w środowisku mam opinię trenera-showmena. 

Ona ci przeszkadza?

Nie, kompletnie się tym nie przejmuję. Ludzie starają się szufladkować innych. To dość naturalne. Zostałem dawno temu wrzucony przez wielu do szuflady z napisem „trener dla dzieci” albo „bardziej showmen niż trener”. Nikogo nie będę przekonywał, że jest inaczej, bo o mojej pracy świadczą postępy, które przez te wszystkie lata zrobili ci wszyscy koszykarze i koszykarki. Dzięki nim nie mam żadnych kompleksów. Tak naprawdę ich mieć nie mogę. Uczestniczę w wielu szkoleniach, mam kontakty z trenerami pracującymi w NBA czy WNBA, a gdy osoby z USA odwiedzają nasze obozy są pod wrażeniem tego, jak holistycznie podchodzimy do pracy z dzieciakami. 

W takich momentach dziękuję opatrzności, że kiedyś – nazwijmy to wprost – zostałem wypluty przez klubowej system koszykówki. Mogłem dzięki temu odnaleźć w koszykówce swoją drogę. 

Na czym polegało to wyplucie? 

Zostałem zwolniony ze swojego macierzystego klubu, czyli Wisły Kraków. W zasadzie –  nie przedłużono ze mną kontraktu, ale mniejsza już o okoliczności, nie chcę do tego wracać. Bardzo cieszę się, że poszedłem swoją, własną ścieżką, pewnie poniekąd dzięki tamtym wydarzeniom nie zostałem trenerem klubowym. 

Dzięki temu mogę pracować ze swoimi podopiecznymi bez presji wyniku. Mogę jednego dnia obejrzeć mecz w kategorii U12, a po chwili mecz NBA i wyciągając z obu wnioski, przełożyć je na nowe ćwiczenie przed kolejnym treningiem. Uwielbiam takie analizy, przykładanie uwagi do najmniejszych szczegółów. To wciąż mnie strasznie jara. 

Przecież ja jako trener też nie jestem już produktem skończonym. Sam długo opierałem się temu, by ćwiczyć „load step”, ale gdy byłem już pewien, że wszyscy najlepsi tego uczą i przynosi to efekty, musiałem zmienić metody. Proste, ale banalne. Mam świadomość tego, że wciąż się rozwijam, ale również – że nie ma zawodnika, który na treningach ze mną by nie skorzystał. Fajne uczucie. 

Czy LeBron James jest produktem skończonym?

Nie, wciąż się uczy i rozwija. Świetny przykład, bo choć przecież ma już ponad 40 lat i gra w kosza od „zawsze”, to do każdego kolejnego sezonu przystępuje z czymś nowym. 

Giannis też jest świetnym przykładem. Pewnych ograniczeń pewnie nigdy nie pokona i nie będzie rzucał jak Curry, ani nawet LeBron, ale z tą swoją nieprawdopodobną pokorą wciąż mozolnie pracuje nad innymi udoskonaleniami. I staje się coraz lepszy!  

Skoro nad opinią o koszykarskim showmenie przechodzisz do porządku dziennego, to może jest inny mit dotyczący twojej osoby, z którym chciałbyś się rozprawić? 

Tak, jeden – że jestem tylko i włącznie trenerem koszykówki. Nie. I nie chodzi tylko o to, że ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak koszykówka jest szeroka i nie poważają strony mentalnej uprawiania sportu. 

Piję do tego, że pokazałem już wielokrotnie, że wartości których uczę przez koszykówkę, potrafię przekazywać również w innych dyscyplinach sportu. Pracowałem już także między innymi dla piłkarskiej ekstraklasy w szkoleniach z cyklu „Ekstra talent” czy „Akademia Klasa Ekstra”, gdzie przekazywałem wiedzę z zakresu budowy drużyny. Pomagałem także sportowcom ze sportów walki. Koszykówka zawsze będzie dla mnie najważniejsza, ale nie zamykam się tylko na nią. 

Gdzie kończą się twoje ambicje? 

Tam, gdzie dzieci dopingują siebie nawzajem i przybijają ze sobą piątki po nieudanych akcjach. Takie środowisko chcę zbudować! 

Chciałbym, żeby tacy w polskiej koszykówce byli nie tylko młodzi i starsi koszykarze, ale także trenerzy i rodzice dzieci. Mógłbym podawać dziesiątki przykładów, gdy dzieciaki wracając z naszych obozów do klubów i zaczynają bić brawo, a inne patrzą się na nie z podejrzeniem. 

Zderzają się ze ścianą wyśmiewania naszych metod, ale wiemy, że one działają, że później te same dzieci, które wcześniej zdobywały 2 punkty na mecz, zdobywają ich 20 i nikt się już nie śmieje. 

Zdarza się, że rodzice wysyłają na nasze obozy dzieci, nawet jeśli już żegnają się z myślami o tym, że będą one w przyszłości zawodowymi koszykarzami. „Wysyłam go z wami, by podładował mentalne baterie” – słyszymy. I super!

No dobrze, ale wróćmy jeszcze do twoich ambicji – jak daleko tak naprawdę sięgają?

Chcę zmienić środowisko koszykarskie w Polsce! Ja nie mam żadnych medali ani odznaczeń, ale wystarczają mi sukcesy moich podopiecznych. Anna Makurat właśnie rozpoczęła obóz przygotowawczy do sezonu WNBA z Phoenix Mercury. Po wielu wspólnych treningach walczy o spełnienie swoich marzeń, to mówi samo za siebie. 

Żebym został dobrze zrozumiany – nie chcę zmieniać środowiska koszykarskiego w kontrze do niego. Kompletnie nie o to mi chodzi. Chcę tylko namawiać do współpracy, do uwolnienia potencjału, bo mam wrażenie, że wiele osób pracujących przy polskim baskecie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ogromny on jest. Jesteśmy wielkim, coraz bogatszym krajem z utalentowanymi dziećmi. 

Trzeba im tylko pozwolić cieszyć się grą, jednocześnie ucząc podstaw i reguł. W tym tej chyba najważniejszej – zwycięstwo, szczególnie na wczesnym etapie kariery, nie jest najważniejsze. 

Jeśli zbudujemy większą koszykarską piramidę dzieci, które będą kochały grać w koszykówkę ze względu na to, że czują się akceptowalne w grupie i potrzebne, to także szczyt tej piramidy będzie się z czasem zwiększał.  

Półfinał EuroBasketu sprzed trzech lat – swoją drogą gigantyczny sukces naszej kadry, którego nigdy nie zapomnimy – sytuacji koszykówki w Polsce nie odmienił. Droga na skróty nie istnieje. Trzeba pracować. 


Kolejnych pięć edycji obozów Players Camp będzie miało miejsce w lipcu i sierpniu. Zapisy trwają – skorzystaj z hasła SUPERBASKET i zdobądź dodatkowy rabat!

Wszystkie szczegóły znajdziesz TUTAJ.

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet