Strona główna » Jacek Jakubowski: Rów mariański w polskiej koszykówce trzeba zasypać!

Jacek Jakubowski: Rów mariański w polskiej koszykówce trzeba zasypać!

3 komentarze
– Zainteresowanie dzieci koszykówką tracimy na bardzo wczesnym etapie. Obserwowałem ten proces z bliska, serce mi krwawiło, gdy moja 8-letnia córka porzuciła koszykówkę na rzecz siatkówki. Nic z tym nie mogłem zrobić. Musimy dokonać zmian – mówi w rozmowie z Michałem Tomasikiem kandydujący po raz drugi na stanowisko prezesa PZKosz Jacek Jakubowski.

Michał Tomasik: Czy Marcin Gortat wciąż popiera pańską kandydaturę przed zaplanowanymi na 21 października wyborami nowego prezesa PZKosz?

Jacek Jakubowski: Marcin Gortat zadeklarował w wywiadach chęć współpracy z PZKosz, kiedy wygram wybory i będę Prezesem związku. I w tej kwestii nic się nie zmieniło.

Pytam, bo kilka dni po tym, gdy w głośnym wywiadzie Gortat poparł pana przed nadchodzącymi wyborami, na scenie pojawił się nowy kandydat – Filip Kenig. To były współpracownik Marcina, którego kandydaturę były gracz NBA – sądząc choćby po jego wpisach w mediach społecznościowych – też popiera. 

Trudno się temu dziwić, przecież obu łączy wspólna przeszłość. Łączy ich także, przynajmniej w niektórych elementach, punkt widzenia na to, w którym kierunku polska koszykówka powinna zmierzać. 

Zresztą, przypomnimy sobie co Marcin mówił we wspomnianym przez pana wywiadzie. To nie był przekaz „w nadchodzących wyborach popieram tylko i wyłącznie Jacka Jakubowskiego”. Marcin dał w nim znać, że gdybym to ja wygrał wybory, on chętnie będzie z prowadzonym przeze mnie związkiem współpracował. Wiem, że Gortat chciałby pomóc polskiej koszykówce i bardzo to doceniam. 

Wygra pan te wybory? 

Pewności nie mam, ale mam w sobie wiarę, że tak się stanie. Od kilkunastu dni jeżdżę po Polsce, spotykam się oraz rozmawiam z delegatami, którzy 21 października będą podejmowali decyzję. Mam wrażenie, że wielu z nich jest gotowych na zmiany. Używając języka zaczerpniętego z polityki – w okręgowych związkach koszykówki czuć nadchodzącą odwilż. Już sam fakt, że delegaci chcą się spotykać, nie tylko ze mną, ale także z FIlipem Kenigiem, dyskutując o problemach polskiego basketu świadczy o przełomie. Sześć lat temu, przed poprzednimi wyborami, tego nie było. A dwa lata temu urzędujący prezes nie miał nawet kontrkandydata. 

Pan był nim dla Radosława Piesiewicza w wyborach prezesa PZKosz w 2018 roku. Pana oponent głosowanie wygrał 63:27, choć po koszykarskim środowisku krążą legendy o tym, że losy wyborów rozstrzygnęły się dopiero w trakcie nocy poprzedzającej głosowanie, gdy jeden z okręgów na którego poparcie pan liczył zdecydował się poprzeć rywala, ciągnąc za sobą inne. To prawda?

Tak było, ale nie chciałbym teraz wracać do przeszłości. Faktem jest, że w wieczór poprzedzający wybory z 2018 roku miałem jeszcze pewne  szanse. Rano w dniu wyborów doszły do mnie informacje, że sprawa została przesądzona, więc wyniki końcowe mnie już nie dziwiły. Takie to już reguły wyborów prezesa stowarzyszenia, jakim jest PZKosz.

Tym razem Radosław Piesiewicz w wyborach nie startuje, ale zdaniem większości bacznych obserwatorów koszykarskiej sceny politycznej zdecydowanym faworytem jest Grzegorz Bachański. Zdaniem Marcina Gortata powinien on zniknąć z polskiego basketu razem z byłymi prezesami PZKosz Piesiewiczem i Markiem Pałusem, a także obecnym prezesem PLK Łukaszem Koszarkiem. Ma pan na ten temat podobne zdanie?

Ostatecznie to koszykarskie środowisko powinno wskazywać i zapewne w wyborach wskaże, kto powinien budować polską koszykówkę.   

Jednego jestem jednak pewien – Grzegorz Bachański, także ze względu na fakt, że jest skarbnikiem FIBA, może pomagać polskiej koszykówce. To naprawdę poważna funkcja. Skoro Grzegorz Bachański wywalczył w światowej federacji – z pomocą PZKosz przecież – ważną pozycję, trzeba z niej korzystać. Trzeba także kreować i wspierać kolejne osoby, które mogą podążyć podobną  ścieżką, choćby takie, jak pnący się po szczeblach kariery międzynarodowej w FIBA Adam Greczyło.

Z Grzegorzem Bachańskim w przeszłości współpracował pan bardzo blisko – w latach 2010-15 on był prezesem PZKosz, a pan sekretarzem związku, a także prezesem PLK. Jak pan wspomina tamten okres?

Jednego dnia umawialiśmy się na coś, a następnego Grzegorz zmieniał zdanie, ewentualnie udawał, że źle się zrozumieliśmy. Tak było w wielu kluczowych kwestiach. Od czasu naszego rozstania minęło ponad 9 lat. Nie ma sensu roztrząsać teraz szczegółów. W dużym skrócie… odnosiłem wówczas wrażenie, że jemu zależało głównie na utrzymywaniu status quo. Proszę pamiętać o jednym – ja byłem prezesem PLK, której głównym udziałowcem był i wciąż pozostaje PZKosz, decydujący głos nie należał do mnie. Dlatego też szybko zrozumiałem, że to PZKosz decyduje jak ma wyglądać koszykówka w Polsce, jej postrzeganie, identyfikacja i kierunki działania. 

Czy PZKosz powinien być właścicielem PLK?

Mniejszościowym. Na takich samych zasadach, jak każdy inny klub. Kluby powinny odzyskać podmiotowość w lidze, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Według mnie wzorcowy jest tu model z piłkarskiej Ekstraklasy. Zasady szczegółowe i tak określa umowa na prowadzenie rozgrywek, która musi być zatwierdzona przez właściwego ministra sportu. Związek i tak musi zatwierdzić regulaminy rozgrywek, wyznaczać sędziów oraz komisarzy. Prowadzić arbitraż dyscyplinarny, a także licencyjny przez niezależną komisję licencji klubowych. Wybór Prezesa Rady Nadzorczej i prowadzenie rozgrywek, zarządzanie biznesowe, podział środków to powinno być całkowicie w gestii decyzyjnej wszystkich klubów.  

Do Filipa Keniga w tych wyborach przylgnął pseudonim „nieskalany”, bo jako jedyny kandydat nie był jeszcze członkiem struktur polskiej koszykówki. Pan czuje się dawną współpracą z PZKosz, PLK czy Grzegorzem Bachańskim skalany?

Nie, ale czuję się nią – mimo upływu lat, które minęły – głęboko rozczarowany. Także dlatego startuję w tych wyborach, by udowodnić, że można inaczej. Rzetelniej, transparentnie, konsekwentnie. Nasze wizje tego jak powinna się rozwijać polska koszykówka różnią się w stylu zarządzania. Ale odnosząc się do pytania o to kto tu jest skalany, a kto nie… Szanuję wizję Filipa Keniga i energię, z którą prowadzi swoją kampanię. Mam jednak też świadomość, że ten argument kto pracował a kto nie w strukturach polskiej koszykówki ma dwie strony. Niewiele osób na to zwraca uwagę. 

PZKosz to nie jest firma podlegająca kodeksowi spółek handlowych tylko stowarzyszenie. Aby nim odpowiednio kierować, trzeba mieć dużą wiedzę w zakresie specyfiki środowiska, znać wiele zależności, sprawa nie jest zero-jedynkowa jak często bywa w biznesie podlegającym zasadom rynkowym. Mam tego świadomość, bo po latach pracy w koszykówce przeniosłem się do prywatnego biznesu, a wcześniej, przed pracą w PLK i PZKosz, pracowałem w jednym z najlepszych w kraju klubów – Prokomie Trefl Sopot. 

Dzięki tym wszystkim doświadczeniom potrafię na koszykówkę spojrzeć kompleksowo. Znam punkt widzenia klubów. Wiem na czym polega specyfika pracy w związku. Mam też  świadomość jakie cele mają sponsorzy i czego oczekują, bo sam przez ostatnie lata w tej roli występowałem, mając jako sponsor umowy reklamowe z klubami z różnych dyscyplin.

Jakie z pana perspektywy są największe problemy polskiej koszykówki?

Widzę dwa. 

Pierwszy, absolutnie podstawowy to brak masowości. Nie da się wyszkolić dużej liczby dobrych koszykarek i koszykarzy, gdy dzieci uprawiające dyscyplinę tracą nią zainteresowanie już na bardzo wczesnym etapie. Obserwowałem ten proces z bliska, gdy zabawę z koszykówkę rozpoczęła moja córka. Przygodę zakończyła już mając 8 lat. Przez pewien czas obserwowałem ten postępujący proces. Moje serce krwawiło, ale porzuciła koszykówkę na rzecz siatkówki. Nic z tym nie mogłem zrobić. 

Dlaczego?

Nie ma tu sensu rozmawiać o jednostkowym przypadku i relacji rodzic – dziecko, ale z punktu widzenia interesu koszykówki stało się dla mnie jasne, że sami jesteśmy sobie winni. Nie likwidujemy w wystarczającym stopniu barier, które na tak wczesnym etapie rozwoju hamują dzieciaki i zniechęcają do gry w kosza. Za duże piłki, za wysokie kosze – to wszystko ma kolosalne znaczenie. Brak zainteresowania trenera, jeśli dziecko zacznie nagle nie pojawiać się na zajęciach. Jego kontakt z rodzicami. To jak się okazuje szalenie istotne elementy, mające wpływ na decyzje dzieci. Musimy to zmienić, jeśli chcemy, by koszykówka faktycznie stała się w naszym kraju masowa. 

Mówił pan o dwóch najważniejszych problemach. Ten drugi to…

Brak transparentności finansowej. Widzimy jak sukcesywnie sponsorzy wycofują się z finansowania PZKosz. Trudno dziś znaleźć wiedzę na temat szczegółowych wydatków związku w pozycji usługi obce. To rodzi wiele domysłów i niepotrzebnych spekulacji. Zupełnie niepotrzebnie.

Obecna polska koszykówka ma to szanse, by pozyskiwać nowych sponsorów?

Ma, lecz bez transparentności nikt poważny nie powierzy jej swoich pieniędzy. Tego, by wszystkie środki były wydawane przejrzyście, nauczyłem się jeszcze od Kazimierza Wierzbickiego, pracując w Prokomie Treflu. 

Pamiętam też jedną z sytuacji z czasów, gdy byłem prezesem PLK. Ktoś w środowisku rzucił pomówienie, że środki, które otrzymywaliśmy wówczas od będącego sponsorem tytularnym Tauronu są wydawane w niejasny sposób. Momentalnie udostępniłem szczegółowy raport finansowy na ten temat i zaprosiłem przedstawicieli sponsora, by się z nim zapoznali. Następnie poprosiłem Przewodniczącego Rady Nadzorczej, aby wystosował zaproszenie dla przedstawiciela sponsora na każde spotkanie Rady Nadzorczej PLK.  Wszelkie dalsze spekulacje zostały ucięte w zarodku. To powinna być norma. Nie tylko wówczas, gdy wydajemy środki przekazywane ze spółek skarbu państwa. 

Czy jest pan po ostatnich sześciu latach rządów Radosława Piesiewicza w stanie powiedzieć o nim coś dobrego?

Jednego nikt mu nigdy nie odbierze – sprowadził do koszykówki dużo pieniędzy. Powiedzmy to sobie szczerze, to może być sytuacja trudna do powtórzenia w dającej się przewidzieć przyszłości. Ani pod względem możliwości politycznych kolejnego prezesa PZKosz, ani chęci spółek skarbu państwa do wydawania pieniędzy. Piesiewicz wykorzystał swoją pozycję polityczną bardzo dobrze, znacząco zwiększając budżet PZKosz. Gorzej, że większość z tych pieniędzy nie została – w moim mniemaniu – wydana na rozwój polskiej koszykówki. A jeśli już została wydana, to w dużej mierze niewłaściwie. Na dół piramidy szkoleniowej właściwie nie dotarła, a to przecież tam leży przyszłość naszej dyscypliny sportu. 

Kto powinien za nią odpowiadać pod względem lokalnym?

Regionalni skauci koszykarscy współpracujący z okręgowymi związkami koszykówki, działający w oparciu o wspólny system przygotowany przez PZKosz. Nie trzeba też wymyślać na nowo koła, podobny system funkcjonuje już od lat w siatkówce i działa. Wiem jak go przenieść na koszykówkę, ale zdaję sobie też sprawę z tego, że to ogromne wyzwanie dla całego środowiska. Ono jest obecnie bardzo mocno podzielone. Musimy z tym skończyć, to do niczego nie prowadzi. 

Jako koszykówka musimy zacząć mówić jednym głosem i wykorzystywać wszystkie zasoby. Z Marcinem Gortatem włącznie. Przecież to wizerunkowy kryminał, by najbardziej rozpoznawalny polski koszykarz XXI wieku pozostawał skłócony z koszykarską federacją. Jeśli wspólnie nie zaczniemy pchać wózka z napisem „polska koszykówka” – daleko on nie zajedzie. 

Z podziałami trzeba skończyć raz na zawsze, a rów mariański, który powstał w ostatnich latach zasypać. W polskiej siatkówce też są dwa obozy, które na wiele spraw mają różne wizje. To normalne, przecież wszyscy patrzymy na świat nieco inaczej. Ostatecznie jednak, gdy przychodzi co do czego, obie strony w siatkówce współdziałają, jeśli chodzi o interes całej dyscypliny sportu. W koszykówce tego brakuje. 

Filip Kenig twierdzi, że jeśli zostanie prezesem PZKosz będzie się w stanie poświęcić nowej funkcji bez reszty, co już ustalił ze swoimi partnerami biznesowymi. Pan na co dzień jest obecnie prezesem zarządu jednej z firm bukmacherskich, działających na polskim rynku. Co się stanie, jeśli 21 października wygra pan wybory?

Nie będzie żadnego konfliktu interesów, rozmawiałem już na ten temat z prawnikami. Spółka, którą zarządzam, jest już po kilku latach działalności praktycznie samowystarczalna. Zresztą – podobną organizację chciałbym wprowadzić do PZKosz. Prezes powinien nakreślać kierunki, budować wokół siebie merytoryczny zespół, a następnie jego pracę nadzorować. Nie powinien sam zajmować się wszystkim, pracując po godzinach. Taka jest moja wizja zarządzania. Po pierwsze nie przeszkadzać i nie zwalniać z odpowiedzialności ludzi działających w federacji.

Co to zmieni w pana życiu, jeśli 21 października po raz drugi przegra pan wybory na prezesa PZKosz? 

Byłby takim scenariuszem rozczarowany, bo wierzę, że wygram, ale – nie załamię się przecież. Jestem już zbyt doświadczonym człowiekiem, by się takimi historiami przejmować. Chciałbym swoją wiedzą i doświadczeniem pomagać polskiej koszykówce, ale jeśli delegaci postawią na inne rozwiązania, trudno. W życiu mam co robić, nudził się nie będę.

Po środowisku koszykarskim krąży plotka, że w dwójki kandydatów Grzegorz Bachański – Łukasz Koszarek ostatecznie do wyborów stanie tylko jeden, podobnie jak z duetu Jacek Jakubowski – Filip Kenig. To możliwe?

Nie mam pojęcia. Szanuję swoich kontrkandydatów i prowadzone przez nich kampanie, w związku z czym z żadnym z nich jeszcze w ich trakcie nie rozmawiałem. Z Filipem Kenigiem również. 

Ma pan zamiar z nim porozmawiać jeszcze przed rozpoczęciem wyborów?

Tak. Przecież – jak już mówiłem – wychodzą z założenia, że środowisko koszykarskie trzeba jednoczyć, a nie dzielić, więc naturalne jest, że trzeba ze sobą rozmawiać. Z pomysłów i energii Filipa Keniga polska koszykówka też może, a nawet powinna chcieć korzystać. 

Ale scenariusza, w którym rezygnuje pan w ostatniej chwili ze startu w wyborach, prosząc wspierających pana delegatów o oddanie głosów na Filipa Keniga, pan wyklucza?

Tak. Jestem poważnym człowiekiem i podczas spotkań z delegatami przedstawiam im poważną wizję wpływania na rozwój koszykówki. Skoro już wystartowałem w tym wyścigu, będę walczył do końca! 


Wywiad z Filipem Kenigiem: Już się nie zatrzymam! Koszykarska lawina w końcu ruszy

3 komentarze

Szymon 13 października 2024 - 10:30 - 10:30

tow. gortat za nim stoi, czyli wiadomo nie wybierać.

Odpowiedz
Kowal 13 października 2024 - 18:02 - 18:02

Czy ktoś może podać jeden argument za wyborem Bachańskiego?

Odpowiedz
Marek 13 października 2024 - 21:49 - 21:49

Oczywiście, argument kluczowy dla wszystkich działaczy: nic się nie zmieni, będzie po staremu…

Odpowiedz

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet