Michał Tomasik: Lubisz dostawać najtrudniejsze pytania na początek?
Geoffrey Groselle: Pewnie, śmiało.
Rozmawiamy po wygranym przez Legię sparingu z Anwilem, w którym miałeś ogromne problemy, by trafić do kosza z linii rzutów wolnych . Spudłowałeś cztery z pięciu prób, choć tak naprawdę – dzięki powtórkom zarządzanym przez sędziów – niecelnych rzutów oddałeś więcej. Co się stało?
Sam chciałbym wiedzieć. Faktycznie nie szło mi wybitnie. Co mogę powiedzieć na usprawiedliwienie? Niewiele. Oprócz tego, że ciężko pracuję nad poprawą tego elementu gry. Na treningach trafiam! Przyjdą mecze o stawkę i też będę trafiał.
Szykujesz się do drugiego sezonu na polskich parkietach. Jakie masz oczekiwania po tym, jak pierwszy zakończyłeś, zdobywając tytuł MVP?
Moje oczekiwania i ambicje rozpoczynają się i kończą na zwycięstwach zespołu. Mamy jasno wytyczone cele: wyjść z grupy Ligi Mistrzów, a na polskich boiskach, co tu dużo ukrywać – walczymy o mistrzostwo. Celem jest złoty medal. Znam smak finałowej porażki, bo przegrałem walkę o złoto, gdy grałem po raz ostatni w Polsce. Legia przegrała ostatni finał PLK. Tworzymy małżeństwo idealne: i ja, i mój nowy klub mamy pewien biznes do skończenia. Czujemy głód złota.
Doskonale pamiętamy jak fatalnie smakuje porażka w finale play-off. Zrobimy wszystko, by tym razem na koniec sezonu czuć jedynie smak szampana.
Po kilku pierwszych meczach sparingowych zyskałeś już pewność, że macie zespół gotowy do wykonania tego zadania?
Bez przesady, to tylko mecze towarzyskie. One nie są szczególnie miarodajne, jeśli chodzi o ocenę sumy talentu zgromadzonego w zespole. Ale jestem optymistą. Kluczowa dla nas jest nauka zasad gry w defensywie i poznawanie nawyków nowych kolegów z zespołu. Zagraliśmy dotychczas trzy mecze. Gdybyś obejrzał wideo ze wszystkich, byłbyś pod wrażeniem tego, jak duży postęp już zrobiliśmy. A do rozpoczęcia sezonu mamy jeszcze kilka tygodni. Będziemy gotowi.
Mimo słabszego sezonu w lidze włoskiej w czerwcu o twój podpis na kontrakcie walczyły wszystkie czołowe drużyny naszej ligi: oprócz Legii także broniący tytułu Śląsk i Trefl Sopot, prowadzony przez twojego byłego trenera z czasów gry w Zielonej Górze. To musi być miłe uczucie, gdy jest się tak rozchwytywanym koszykarzem?
Tak, bez wątpienia. Ale zdaję sobie sprawę, że swoją rolę odegrała też procedura uzyskania przeze mnie polskiego obywatelstwa, która została uruchomiona już wcześniej. Paszportu jeszcze fizycznie nie otrzymałem, lecz niebawem powinno się to stać faktem. Nie sądzę, by Legia miała zamiar pozyskać kolejnego obcokrajowca. Ale na pewno sama możliwość wykonania takiego ruchu daje jej niesamowitą przewagę.
A od jak dawna Żan Tabak, z którym pracowałeś w Zielonej Górze, namawiał cię na podpisanie kontraktu z Treflem Sopot?
Żan to facet, którego uwielbiam, wiedział o moich planach dużo wcześniej. Mówiłem mu, że chcę znaleźć klub, który będzie grał w Eurocup lub BCL. Gdy stało się jasne, że jego Trefl się do tych rozgrywek nie załapie, musiał się spodziewać, że wybiorę inną ofertę. Tabak to mój prawdziwy mentor. Dzięki niemu swoją karierę wyniosłem na nowy, wyższy poziom. Rozmawiam z nim regularnie. Szczególnie gdy mam kłopoty i potrzebuję porady.
To w poprzednim sezonie musieliście kontaktować się faktycznie regularnie. Twój sezon w barwach Fortitudo nie ułożył się najlepiej, łagodnie mówiąc. Błyskawiczne zwolnienie trenera, który sprowadził cię do Bolonii, było decydujące?
Na pewno sytuacja w której już początku sezonu zespół przejmuje nowy trener nigdy nie jest łatwa. Ani dla tego trenera, ani dla zawodników, których zastaje w składzie. Tak było też w naszym przypadku. Nie chcę jednak za wszystko obwiniać trenera, bo w tym klubie niezbyt dobrze funkcjonowało wiele spraw. Ale wolałbym już do nich nie wracać. Było, minęło.
Nie jest wielką tajemnicą, że Legia próbowała cię sprowadzić jeszcze w trakcie poprzedniego sezonu. Dlaczego się nie udało? Przecież chciałeś się wyrwać z Bolonii.
Racja, chciałem i to nawet bardzo. Niestety, moja sytuacja we włoskim klubie była bardzo skomplikowana i nie wszystko zależało ode mnie. Zimą byłem wyjątkowo bliski odejścia, ale dosłownie w ostatniej minucie szefowie Fortitudo powiedzieli mi twardo: „zostajesz”. Więc zostałem.
Gdybyś wówczas wzmocnił Legią, losy finału PLK mogły potoczyć się inaczej – to właśnie w walce pod koszami Śląsk najmocniej zdominował Legię.
Słyszałem tego typu opinie, ale takie gdybania nie mają sensu.
Oglądałeś może któryś z meczów finału polskiej ligi?
Nie, on odbywał się w maju, a ja już wówczas byłem pochłonięty przygotowaniami do własnego ślubu.
Był miesiąc miodowy?
Nie, zabrakło czasu. Ślub odbył się dopiero pod koniec lipca, więc musiałem jak najszybciej wracać do sali treningowej. Nie mogłem zawieść trenera Kamińskiego i pojawić się w Polsce z zaległościami treningowymi. Z żoną podróż poślubną planujemy dopiero po zakończeniu kolejnego sezonu.
A propos trenera Legii – on w przeciwieństwie do Żana Tabaka nie ma za sobą kariery zawodniczej na wysokim poziomie. Robi ci to jakąś różnicę?
Absolutnie żadnej, bo wiem, że to świetny trener z wieloma osiągnięciami. Już po kilkunastu dniach wspólnych treningów zauważyłem, że dopasowuje pomysły taktyczne tak, by jak najlepiej wykorzystać najsilniejsze strony zawodników. Jestem pod wrażeniem. Wygląda na to, że stworzy z nas świetny zespół.
Wracając do tematu polskiego paszportu – faktycznie chcesz grać w polskiej reprezentacji czy paszport ma ci przede wszystkim ułatwić karierę klubową?
Pewnie, że chciałbym grać w reprezentacji Polski. Ale nie wszystko zależy ode mnie. Po pierwsze – muszę mieć polski paszport. Póki co jeszcze go nie mam. Po drugie – trener reprezentacji musi mnie widzieć w składzie. Ja jestem gotów pomóc.
A jak kojarzy ci się poprzedni występ w barwach narodowych? Trzy lata temu podczas igrzysk panamerykańskich reprezentacja USA z tobą w roli kapitana przegrała półfinał z Argentyną niemal 40 punktami. Jak to wspominasz?
Szczerze powiedziawszy – fantastycznie! Wystawiliśmy wówczas do gry wyjątkowo młody zespół. Mając 26 lat, byłem jego najstarszym graczem. Większość składu stanowili 18-, 19-latkowie. Niektórzy od tego czasu się bardzo rozwinęli, taki David Duke jr. grał w poprzednim sezonie w Brooklyn Nets, inni w Eurolidze. Ale trzy lata temu to były jedynie dzieciaki, a w składzie Argentyny znaleźli się m.in. Luis Scola i Facundo Campazzo, a także inni graczy z Euroligi. Nie mieliśmy żadnych szans.
Żadnych! Prawda jest taka, nasi zawodnicy obwodowi mieli problemy, żeby przekroczyć z piłką połowę boiska. Jako zawodnik podkoszowy w takiej sytuacji naprawdę nie mogłem zbyt wiele zrobić. Ale sam fakt gry w amerykańskich barwach będę pamiętał do końca życia, podobnie jak moment, w którym stawaliśmy na podium, by odebrać brązowe medale.
Amerykańską koszulkę reprezentacyjną zachowałem, ale mam nadzieję że kiedyś założę też polską. W waszym kraju czuję się naprawdę fantastycznie. Jeśli tylko będę mógł pomóc waszej reprezentacji – chętnie pomogę.
W niedawnym meczu eliminacyjnym z Chorwacją na Torwarze twoje centymetry i kilogramy mogłyby faktycznie być przydatne. W kluczowych momentach nasi podkoszowi gracze nie potrafili powstrzymać zbudowanego jak tur Ivicy Zubaca. Widziałeś to spotkanie?
Tak, było świetne! Może i mógłbym pomóc, ale nie zapominajmy też o jednym: Zubac to nie jest przypadkowy gość, tylko zawodnik pierwszej piątki drużyny NBA. I to takiej z ambicjami walki o mistrzostwo. Podczas tego meczu faktycznie zdominował walkę pod koszami. Ale to nie jest żadna ujma dla polskich koszykarzy. Zresztą Chorwaci mają naprawdę świetny zespół, a wasz walczył z nim jak równy z równym. Byliście naprawdę blisko zwycięstwa. Mam nadzieję, że podczas EuroBaksetu Polska będzie już wygrywać, bo to jest teraz najważniejsze.
Rozmawiał: Michał Tomasik