Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Po zakończeniu środkowego meczu w Szczecinie trener Anwilu nie kryje rozczarowania faktem przedwczesnego zakończenia sezonu, ale jednocześnie też – podkreślając zasłużone zwycięstwo Kinga – przypomina, że jego zespół też odniósł w tym sezonie wielki sukces, rozgrywając „dwa sezony w jednym”.
Przemysław Frasunkiewicz odkreśla też wielkie wsparcie, jakie zespół otrzymał w tym sezonie od kibiców, sponsorów, a on sam – od prezesa klubu.
Oddajmy głos trenerowi Anwilu:
– Daję sobie za to rękę uciąć – wszyscy gracze i pracownicy klubu dali z siebie w tym sezonie wszystko. Gdy po meczu nr 5 w Szczecinie wszedłem do szatni, i gratulowałem zawodnikom świetnego sezonu, widziałem rozczarowanie w ich oczach. Oni nie bardzo mogli się już ruszyć, ale wciąż wierzyli w to, że moglibyśmy być na tyle zachłanni, żeby także w polskiej lidze namieszać jeszcze mocniej.
– Cztery pierwsze mecze tej serii kończyły się tak, że decydujące dla ich losów okazywały się pojedyncze akcje. Ale ostatecznie King był od nas po prostu lepszy. Nie możemy zwalać winy na sędziów czy złą pogodę. W decydującym meczu rywale byli agresywniejsi, a nam przydarzyła się fatalna pierwsza połowa. Gdy popełnia się 14 strat w ciągu pierwszych 20 minut na wyjeździe, niemożliwe jest, aby wygrać mecz z tak atletycznym zespołem, jakim jest King.
– Już od jakiegoś czasu jechaliśmy na oparach. Oczywiście, wszyscy gracze, którzy wchodzili na boisko dawali z siebie wszystko, ale widać było opóźnione reakcję, czy też to, że zawodnicy atakując tablicę skakali na pięć centymetrów a nie na 50. Po prostu – byliśmy słabsi. Zagraliśmy właściwie dwa sezony w trakcie jednego i gdzieś ta historia musiała się skończyć.
– Broń Boże nie twierdzę, że gdybyśmy nie grali w FIBA Europe Cup, to byśmy pokonali Kinga, bo to byłaby całkiem inna seria. Sukces w pucharze kosztował nas jednak dużo emocji i sił. W piątym meczu nie byliśmy sobą, nie wszyscy gracze sprostali psychicznie. W tego typu momentach głowa odgrywa ogromną rolę, ale jeżeli „nogi nie podają”, to i ona inaczej funkcjonuje.
– Często jest tak, że piękne historie sportowe kryją mnóstwo zakamarków. W naszej też były takie przypadki losowe – kontuzja Janariego Joesaara, wymiana Josha Bostica, trzęsienie ziemi w Turcji, po którym rewanż z Gaziantep zagraliśmy w innej hali. Nie wszystkie tego typu sytuacje wszyscy widzą. Teraz mogę powiedzieć, że Michał Nowakowski przez miesiąc grał tym sezonie ze złamanymi żebrami. I bił się pod koszem, jakby nigdy nic. Gdy on wyzdrowiał, to Luke Petrasek złamał żebra.
– Czy czuję się zwycięzcą po tym sezonie? Nie, ale nie czuję się też przegrany. Powiem tak – jestem dumny ze swoich zawodników, z każdego z nich, bo pokazali wszystko co najważniejsze w koszykówce. Czuję dumę z tego, że byłem częścią tej drużyny i czuję się dumny z naszych kibiców, którzy wspierali nas także w trudnych momentach sezonu. Mogliśmy też zawsze liczyć na wsparcie wiernych sponsorów, z których niektórzy wspierają klub już od 20-30 lat.
– Ktoś mi może zarzucić wazeliniarstwo, ale kto mnie zna, to wie, że mówię to co myślę i później żyję z tego konsekwencjami. Nasz prezes Łukasz Pszczółkowski – mimo że to był jego pierwszy sezon na tym wymagającym stanowisku – wytrzymał w kilku kluczowych momentach presję i podpowiedział mi kilka rzeczy. Zasłużył na gratulacje, bo debiutując w swojej roli osiągnął z klubem duży sukces na arenie międzynarodowej.
– Grałem przez kilka lat w koszykówkę, byłem w paru miejscach, widziałem parę rzeczy, mam przyjaciół, którzy pracują w koszykówce za granicą i w Polsce. Wiem jak to wygląda gdzie indziej. W związku z tym wiem też, że Anwil to jest coś.
– Teraz mamy czas na odpoczynek i zastanowienie się nad kolejnym sezonem. Nie wiem czy faktycznie wystąpimy w eliminacjach do Ligi Mistrzów FIBA, bo raz pojawiają się informacje, że tak będzie, a po chwili wypływają inne. Ale na pewno mamy zagwarantowaną co najmniej grę w fazie grupowej FIBA Europe Cup. To ważne, bo spójrzmy na poprzedni sezon, gdy Czarni Słupsk w PLK zajęli wysokie, czwarte miejsce, a przez eliminacje tych rozgrywek nie udało im się przebrnąć.
– Już teraz zauważam całkiem inne zainteresowanie agentów koszykarzy, nagle dostaję od nich wiele propozycji. Rok temu tego nie było. Prezes klubu poukładał wszystkie sprawy finansowe, zawodnicy nie mają żadnych zaległości w wypłatach i agenci też o tym wiedzą. Jest duży optymizm, jeśli chodzi o perspektywy klubu. Wszystko idzie w dobrym, stabilnym kierunku.
– Nie znam swojej przyszłości, bo nikt jej nie zna. Musiałbym poprosić o pomoc jakąś wróżkę, ale wróżbitę Macieja. Teraz jest czas na odpoczynek i refleksję. Słyszałem dziwne głosy, że we Włocławku źle się pracuje, bo jest presja. To nieprawda. Tu się świetnie pracuje, ze świetnymi ludźmi. Nie można żądać niczego więcej.
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
1 komentarz
Franz na następny sezon, będzie dobrze, będzie bardzo dobrze… Pozdrawiam