LeBron, Curry, Giannis i Sochan na żywo! Leć na mecze NBA do Los Angeles i San Antonio >>
50:25 – taki wynik był na tablicy po 15 minutach sobotnich derbów Warszawy. Jeśli ktokolwiek założyłby się przed tym meczem, że tak to właśnie będzie wyglądało, zgarnąłby na pewno dużą sumkę – Legia była przecież zdecydowanym faworytem. Dzikom wychodziło absolutnie wszystko – w pierwszej połowie trafiali 62% rzutów z gry, 67% za 3, do tego mieli wielką przewagę w zbiórkach.
Legia była obijana bezlitośnie, głównie po wjazdach do kosza, po których punktowali praktycznie wszyscy koszykarze gospodarzy – nawet Alan Czujkowski czy Mateusz Bartosz, których z tego typu akcjami raczej przecież nie kojarzymy. Wojskowi bronili 1 na 1 bardzo źle, leniwie wręcz, trochę niedowierzając, że rywale mogą być tak odważni. Głównym aktorem był oczywiście Dominic Green (świetny w ostatnich tygodniach), który po dwóch kwartach miał już na koncie 17 punktów (w sumie 28).
Nadzieją gości stał się jednak pod koniec drugiej kwarty Christian Vital. Amerykanin sam zdobył 19 punktów z 41 zespoły, a straty zmalały do „zaledwie” 17 oczek. Ten sam Vital jednak w drugiej połowie nie był już tak skuteczny, a jego mowa ciała była bardziej demotywująca dla reszty zespołu, niż pobudzająca i zagrzewająca do walki.
Gospodarze wrócili do dobrego grania, do mocnej obrony także, która pozwoliła kilkukrotnie zdobyć łatwe punkty z kontry Jednym z tych zawodników, który miał okazję popędzić na pusty kosz był Ade Sanni, który pokazał się w tym spotkaniu jako bardzo ciekawy i niebezpieczny dla obrony rywali łowca punktów. Amerykanin, dla którego był to drugi mecz w barwach Dzików, zdobył w sumie 15 punktów.
Legia w defensywie w tym meczu się nie popisała, tak delikatnie mówiąc. Po 3 kwartach na koncie Dzików było już 79 punktów i to głównie właśnie w obronie leżał największy problem zespołu prowadzonego przez trenera Wojciecha Kamińskiego. W ataku też nie szło, ale to przecież z obrony wojskowi są znani.
Ciśnienia w czwartej kwarcie nie utrzymała już ławka Legii. Protesty, jak pokazały powtórki, były niesłuszne, ale mimo to złość i frustracja została przelana na arbitrów. Kilka minut później z parkietu wyleciał trener Kamiński, który nie był w stanie już spokojnie podejść do tego spotkania.
Na parkiecie za to w ataku szarpnąć starali się Ray Cowels z Marcelem Ponitką. Ich starania początkowo zniwelowały nieco straty, ale do nawiązania kontaktu z Dzikami brakowało jeszcze wiele. Wtedy jednak ponownie bohatera w sobie obudził Vital, który na 3 minuty do końca doprowadził do sytuacji, w której Legia zbliżała się na 11 punktów.
Goście mogli zbliżyć się jeszcze bardziej, ale Michał Kolenda nie trafił w sytuacji sam na sam z koszem. Legia ostatnim tchem rzuciła się jeszcze w pogoń za rywalem, ale gospodarze wtrzymali próbę nerwów i nie dali zbliżyć się rywalom na mniej niż 7 punktów.
Dziki potwierdziły, kto w tym roku w Warszawie jest numerem 1 – to już drugie ich wygrane derby, tym razem 96:86.
LeBron, Curry, Giannis i Sochan na żywo! Leć na mecze NBA do Los Angeles i San Antonio >>