Przed poniedziałkowym meczem we Wrocławiu w Śląsk nie wierzyła już ani większość dziennikarzy, ani większość kibiców obserwujących PLK. 74 proc. z tych, którzy odpowiedzieli na nasze pytanie wskazywało Twarde Pierniki jako tę drużynę, która w środę rozpocznie walkę z Anwilem w ćwierćfinale.
Tym razem większość miała rację!
Wczesna pora rozpoczęcia meczu i fakt, że miał miejsce w trakcie tygodnia też miał na pewno swój wpływ, ale mnóstwo pustych miejsc na trybunach hali Orbita robiło w poniedziałek przygnębiające wrażenie. Jasno wskazywały na to, że nawet wierni fani WKS na koniec wyjątkowo nieudanego sezonu stracili wiarę w sukces swoich ulubieńców.
Pamiętacie, gdy przed meczem zastanawialiśmy się na temat relacji łączących nowego trenera Śląska Arisa Lykogiannisa i reprezentanta Polski Jakuba Nizioła? Ewidentnie nic tu się nie poprawiło. Grek w meczu o wszystko z usług koszykarza sprowadzanego w trakcie sezonu z ligi francuskiej po prostu nie skorzystał. Mimo słabszej postawy koszykarza w ostatnich meczach – nieco szokująca decyzja.
Jeśli Lykogiannis myślał, że wstrząśnie nią drużyną – swojego celu nie osiągnął. Jego podopieczni w meczu o wszystko pojawili się na boisku lekko śnięci. W ciągu pierwszych pięciu minut z niewielkim okładem pozwolili rywalom trafić 8 z 9 rzutów z gry i zdobyć 21 punktów.
Śląsk od początku postawił się więc w roli zespołu, który musiał gonić. Kilkakrotnie zbliżał się do rywali na kilka punktów, ale właściwie w żadnym momencie nie był bliski tego, by przejąć inicjatywę i zacząć dyktować warunki gry.
Dziwna była rotacja stosowana przez trenera WKS, a koszykarze z Wrocławia regularnie podejmowali też kuriozalne próby zdobywania punktów. Adam Waczyński wcielał się w rolę podkoszowego, próbując gry tyłem do kosza… Błażej Kulikowski podejmował próby gry z piłką z ręku w dwóch kolejnych akcjach… Marcel Ponitka – awaryjnie przywrócony już w trakcie meczu, gdy nie układał się dobrze do gry po 1.5-miesięcznej przerwie spowodowanej kontuzją nadgarstka rzucającej ręki, próbował zdobywać punkty z półdystansu…
To się nie mogło udać. Właściwie – od początku meczu można było odnieść wrażenie, że Śląsk nie był w stanie go wygrać. Wszystko co dobre w jego grze kończyło się na indywidualnych akcjach MaCio Teague’a (21 punktów, 8/12 z gry) i Jeremy’ego Senglina (16 punktów, 7/14). Gospodarze mógł co najwyżej liczyć na to, że to rywal popełni tak wiele błędów, że poda im rękę i zwycięstwo na tacy.
Nic z tego – Twarde Pierniki poza krótkim momentem na początku trzeciej kwarty były na prowadzeniu. Najlepszym graczem gości był w poniedziałek Viktor Gaddefors, który do 21 punktów dołożył 11 zbiórek i 5 asysty. Kilka kluczowych rzutów w ostatniej kwarcie trafił także Michael Ertel (17 punktów, 8 zbiórek). W tym te dwa najważniejsze, gdy w ostatniej minucie Śląsk – właśnie po prezencie od rywali: piłce zgubionej na połowie boiska – zbliżył się na 77:79. Ertel z zimną krwią wykończył kolejną akcję, kończąc sezon drużyny, która cztery poprzednie sezonu kończyła z medalem.
– Jestem bardzo dumny ze swojego zespołu. Nie poddawaliśmy się przez cały sezon, w pierwszym meczu play-in odrobiliśmy w starciu z dzikami 17 punktów straty, a dziś kontrolowaliśmy mecz właściwie przez cały czas – cieszył się przed kamerą Gaddefors, zapewniając, że w starciu z Anwilem jego zespół też tanio skóry nie sprzeda.
Oglądając radość Twardych Pierników chwilę później, trudno było wątpić w to, że ta drużyna uwierzyła, iż jest w stanie przenosić góry.
Pierwszy mecz ćwierćfinału z Anwilem już w środę o 17.30 we Włocławku.
Do zakończeniu meczu żaden z koszykarzy Śląska nie zdobył się na udzielenie pomeczowego wywiadu…