Po rozlosowaniu grup to właśnie w meczach z półfinalistami ubiegłorocznych rozgrywek Bundesligi upatrywano szans na zwycięstwa mistrzów Polski w walce o kolejną fazę Ligi Mistrzów. Przed tygodniem Heidelberg niespodziewanie pokonał jednak litewskie Rytas 92:83 i chociaż wciąż przegrywa w lidze niemieckiej (0-4), to środowe spotkanie zapowiadało się na duże wyzwanie dla podopiecznych Heiko Rannuli.
Łatwo oczywiście nie było, ale to koszykarze Legii przez większość spotkania kontrolowali wynik – kilkukrotnie ich przewaga sięgnęła 12 punktów. Pomimo pewnych wahań w trakcie meczu, mistrzowie Polski pewnie dowieźli końcową wygraną do ostatniej syreny, a gospodarzom ani razu nie udało się zmniejszyć straty do jednego posiadania.
Największym sukcesem warszawian było niewątpliwie zatrzymanie gospodarzy na zaledwie 67 zdobytych punktach – w dwóch poprzednich meczach Ligi Mistrzów zdobywali oni odpowiednio 83 i 92, w lidze niemieckiej także nie zeszli jeszcze poniżej 76. Zaledwie osiem punktów zdobył w ich szeregach DJ Horne, amerykański snajper Heidelbergu.
Legia miała również swoje atuty w ofensywie, a główną bronią był Ojars Silins. Łotewski skrzydłowy nie tylko zdobył 17 punktów i pięciokrotnie trafił za trzy punkty, ale dwie z tych trójek zanotował na zakończenie kwart – najpierw pierwszej, a następnie trzeciej.
Tradycyjnie w meczach Ligi Mistrzów aktywny był Jayvon Graves. Amerykanin zdobył 19 punktów, ale też trafił zaledwie 7 na 19 rzutów z gry i do tego tylko dwa z sześciu wolnych. Znacznie bardziej efektywny był Francuz Carl Ponsar, który do sześciu zbiórek dodał 13 punktów, z czego aż 11 zdobył w trzeciej kwarcie.
Pierwszą fazę rywalizacji grupowej Legia zakończyła zatem z bilansem 1-2. Druga rozpocznie się za dwa tygodnie – 5 listopada warszawski zespół zagra na wyjeździe z greckim Promitheasem, z którym przed tygodniem przegrał na Torwarze 64:68.