Szymon Woźnik: Z czym będzie się panu kojarzyło hasło „Skopje” od 16 sierpnia 2025 roku?
Z rajem. Dlaczego? Na ostatnim zgrupowaniu w Pruszkowie, tuż przed odlotem na ME, powiedzieliśmy chłopakom, że jedziemy do piekła. Byliśmy przygotowani na różne niespodzianki, takie jak np. złe jedzenie, słaby hotel, czy niekorzystne sędziowanie itd., ale jako zespół pojechaliśmy tam grać dobrą koszykówkę. Okazało się, że miejsce było świetne i wszystko zakończyło się sukcesem . Stąd ten „raj”.
Stwierdziliśmy wraz z całym sztabem szkoleniowym, że jeszcze kiedyś wrócimy do Skopje. Tym razem prywatnie. Miasto wydaje się bardzo ciekawe na trzydniowy city break.
Kontrowersyjne pytanie: Czy to jest sukces polskiej koszykówki?
Sukcesem jest to, że po prostu wygraliśmy turniej, który był dobrze obsadzony. Mogę to porównać do wygrania EuroCup, co jest trudne i daje awans do Euroligi, gdzie rywalizacja jest jeszcze bardziej wymagająca.
Zdaję sobie sprawę, że według rankingu zajęliśmy 17. miejsce w Europie, ale ranking nie oddaje rzeczywistej siły zespołów w danym roczniku. To sukces chłopaków, to sukces sztabu, ale czy jest to sukces polskiej koszykówki? Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć.
Na pewno fajnie jest wygrywać. Zwycięstwo w każdym turnieju buduje pewność siebie. Tego nie da się wypracować na treningach.
Jaki był najtrudniejszy moment w tym turnieju?
Pierwszy mecz z Bośnią i Hercegowiną. Wydaje mi się, że wyszliśmy do gry przemotywowani. Nie był to strach, ale spowodował pewien paraliż, któremu musieliśmy zaradzić. Odwróciliśmy sytuację dzięki dobrej obronie i spokojowi, bo pośpiech przy dwudziestopunktowej przewadze w pierwszej połowie nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Warto też wspomnieć o meczu z Cyprem, w którym graliśmy bardzo egoistycznie. Po nim odbyliśmy rozmowę, korzystając z materiału wideo. Powiedziałem wówczas chłopakom, że możemy wygrywać, ale styl jest równie ważny jak zwycięstwo – jeśli będzie egoizm, czeka nas duże rozczarowanie. Dwa pierwsze mecze sprawiły, że w głowach chłopaków pojawiły się dwie myśli: że potrafimy jako zespół wychodzić z trudnych sytuacji i egoistyczne podejście nie pomoże nam w tym turnieju.
Tak samo nieskazitelnie jak kadra u-16 fazę grupową przeszła kadra u-18, ale odpadła w ćwierćfinale. Jak się przygotować do tego typu meczów?
Przestrzegaliśmy chłopaków przed tym, dając im właśnie przykład kadry U-18. To była przestroga, z której postanowiliśmy wyciągnąć wnioski. Wieczorami zabieraliśmy im telefony, aby mogli się wyciszyć i odpocząć. Wygranie grupy było ważne, ale bez zwycięstwa w ćwierćfinale – okazałoby się zupełnie nieistotne. Mocno tonowaliśmy nastroje. Udało się nie wpaść w euforię podczas turnieju aż do końcowej syreny finału z Belgią. To było kluczowe.
Scouting – to słowo będzie mi się kojarzyć z prowadzoną przez pana kadrą U-16. Jak dużo wagi do niego przykładaliście?
Olbrzymia praca została wykonana przez trenerów Michała Mroza i Wojciecha Boblewskiego, którzy oprócz pracy merytorycznej musieli poradzić sobie także z kwestiami technicznymi, bo wcale nie jest łatwo pobrać wideo na hotelowym Wi-Fi (śmiech).
Zawsze przeprowadzaliśmy analizę pomeczową — co było dobre, a co wymagało poprawy — a także przygotowywaliśmy się do następnego meczu i konkretnego rywala. Muszę przyznać, że trochę się w tym pobawiliśmy, ponieważ chciałem zrealizować pewne założenia, które nosiłem w głowie od dłuższego czasu. Dla przykładu: podpuściliśmy Bubena z reprezentacji Czech, którego dobrze znam, do oddawania rzutów z dystansu. To była moja odpowiedzialność i sprawdziła się. W meczu z nami miał 1/10 w rzutach za trzy, choć przy każdym jego próbie serce delikatnie mi drżało (śmiech).
Rozmawiałem z wieloma osobami ze środowiska i większość zauważyła pański spokojny i wyważony coaching. Taki spokój przychodzi z wiekiem czy ostatnie lata pracy z naprawdę młodymi koszykarzami coś u trenera zmieniły?
To prawda, że spokój przychodzi z wiekiem, ale miałem też świadomość, że muszę go zachować. To był specyficzny turniej, pierwszy dla naszych chłopaków i niepotrzebne nerwy mogły wszystko zaprzepaścić. Oczywiście nie byłem spokojny przez cały czas. Bywały momenty, kiedy trzeba było wstrząsnąć zespołem — ale koniec końców panował u nas duży spokój, a chłopcy otrzymywali merytoryczne uwagi, które mogli wykorzystywać. To było naszą siłą. Także innym sztabom na mistrzostwach Europy podobał się sposób, w jaki prowadzony był polski zespół.
Bardzo ciekawi mnie temat zejścia trenera w dół piramidy szkoleniowej WKK. Czym było spowodowane? Perspektywa pracy z kadrą U-16 miała na to wpływ?
Wyszło to w sposób naturalny i akurat zbiegło się w czasie z moją nominacją na trenera kadry. U-16 Najważniejsza dla jednak dla mnie rozmowa z samym sobą, która przyniosła mi wniosek, że dziś jako trener najwięcej mogę dać zawodnikom z kategorii U-13, U-15 oraz U-16. Wydaje mi się, że potrafię „sprzedać” pewne wartości i wychować zawodników w taki sposób, aby rozwijali się zgodnie z dobrymi wzorcami. W przyszłym sezonie również będę prowadził zespół WKK w kategorii U-13.
Jak ważna była dla pana i całej naszej kadry obecność w Skopje Jerzego Szambelana?
Bardzo! Trener Jerzy Szambelan to „Mistrz Yoda” polskiej koszykówki. W Polsce powinniśmy dbać o takich mentorów. Jurek jest moim przyjacielem i bardzo zależało mi na tym, aby z nami był. Przy okazji – w tym miejscu chciałbym podziękować PZKosz. za umożliwienie tego. Widać było, że chłopcy szanują go i słuchają rad oraz podpowiedzi. Trener Szambelan aktywnie uczestniczył w odprawach, robiąc to z klasą, którą mają tylko doświadczeni i spełnieni ludzie. Znamy się na tyle długo, że wypracowaliśmy system współpracy, w którym każdy z nas czuje się komfortowo.
Muszę się przyznać, że osobiście nie uważałem rocznika 2009 za wyjątkowo utalentowany. Prawdopodobnie także dlatego, że brakowało mi w nim tak wyraźnej postaci jaką jest choćby Gabriel Sularski w roczniku 2008. Może właśnie tkwiła siła?
Znamy twój punkt widzenia, gdyż jedna z wypowiedzi o braku strzelców w naszych szeregach okazała się dla chłopaków motywująca – chcieli ci w tym turnieju coś udowodnić (śmiech). Dokonaliśmy tego sukcesu w ciszy, bez zbędnych ozdobników. Uważam, że w taki sposób należy funkcjonować.
Zimą byłem na mocno obsadzonym turnieju w Berlinie i miałem okazję rozmawiać tam z koordynatorami Alby Berlin oraz Ludwigsburga. Koordynator Alby powiedział mi bardzo ciekawą rzecz – oni unikają „hype’owania” zawodników aż do 18. roku życia, ponieważ według nich przyniosło to wiele szkód. Coś w tym jest, bo wielu chłopaków w trudnych momentach nie potrafi udźwignąć ciężaru oczekiwań.
Naszą siłą było to, że w zespole nie było gwiazd, choć przecież każdy z tych chłopaków jest gwiazdą swojej drużyny klubowej. Gwiazdą miał być zespół. Jeśli gwiazdą jest zespół, to podczas meczu zawsze pojawi się zawodnik, który zabłyśnie i pokaże skalę swojego talentu. Jestem zadowolony, że zawodnicy zaakceptowali swoje role. Nasza pierwsza piątka często się zmieniała, żeby każdy zawodnik czuł się ważny. Chciałbym podziękować chłopakom za to, że właśnie z zespołu uczynili prawdziwą gwiazdę.
Będzie pan w uczestniczył w programie International Coaching Apprenticeship in Basketball – może pan o nim powiedzieć coś więcej?
Dostałem od PZKosz informację, że mam swoją aplikację do tego programu, ponieważ co roku jest okazja, aby się do niego dostać. W programie uczestniczy tylko 16 trenerów z całego świata, więc śmiałem się w federacji, że znając swoje szczęście, może mi się uda. I udało się – zostałem pierwszym Polakiem w historii tego programu.
Od czerwca jestem uczestnikiem szkolenia, póki co w trybie online. To wspaniałe zajęcia, które co jakiś czas kończą się sprawdzianami, więc muszę być ciągle przygotowany.
Nawet podczas ME musiałem zarwać kilka nocy!
Chcę po zakończeniu programu złożyć sprawozdanie w federacji, by inni mogli z tego czerpać.
Wspomnę o jednej sytuacji, której się nauczyłem podczas kursu. Na jednych zajęciach omawiano rolę muzyki podczas treningu. Oczywiście tylko w określonych momentach – na przykład podczas rzutówki. Wprowadziliśmy to na kadrze. Inne zespoły, widząc nas idących na trening z głośnikiem, mówiły, że widać u nas świetną atmosferę. Może coś w tym jest. Na pewno muzyka była elementem budowy naszej atmosfery.
W październiku w ramach programu lecę na miesiąc do Stanów Zjednoczonych. Założeniem tego jest nie tylko czerpanie wiedzy szkoleniowej, ale także poznanie organizacji i zaplecza klubów. W trakcie tego miesiąca zwiedzimy siedem topowych uniwersytetów w USA. Będziemy też mieli zajęcia z przedstawicielami klubów NBA. Mam nadzieję, że zaprezentuję Polskę tak dobrze, że od kolejnego programu co roku będzie uczestniczył w nim jakiś Polak (śmiech).
Czy Tomasz Niedbalski już na dobre zamyka się na pracę z seniorami?
Nie, ale doszedłem do wniosku, że praca z młodzieżą sprawia mi ogromną frajdę. Robię to, co lubię i na razie niech tak zostanie. Co będzie dalej? Zobaczymy.
Dlaczego w ostatnich latach – aż od 2017 roku – nie pracował pan dla PZKosz?
To była moja decyzja. Tegoroczny zespół U-16 traktowałem jako mój osobisty „redemption team” po tym, co wydarzyło się w 2017 roku. Wtedy z kadrą U-20 na Mistrzostwach Europy dywizji B zajęliśmy piąte miejsce, choć jestem przekonany, że gdyby nie nieszczęsny mecz z Armenią, awansowalibyśmy do dywizji A.
Wygraliśmy w grupie z zespołami spadkowiczów z dywizji A (Belgia i Finlandia). Na szczęście Finowie nie mieli wtedy Markkanena (śmiech), choć kilku graczy z tamtego składu gra dziś w ich seniorskiej reprezentacji. Przed ostatnim meczem fazy grupowej z Armenią mieliśmy już zapewnione pierwsze miejsce. Mimo prowadzenia 18:0 przegraliśmy ten mecz i do dziś nie wiem, co się tam stało. Wciąż nie mogę przetrawić tej porażki.
Ta porażka wyrządziła wiele złego w zespole, co zakończyło się przegraną w ćwierćfinale z Wielką Brytanią. Długo dochodziłem do siebie po tych mistrzostwach, bo mieliśmy wszystko — i atmosferę, i skład — aby awansować. Nie ukrywam, że to była dla mnie dobra lekcja, bo mecz z Armenią potraktowałem zbyt lekko, myśląc o ćwierćfinale. Niby byłem doświadczonym trenerem,. Popełniłem błąd, brak pokory został ukarany.
Ale tamta historia nie była motywem przewodnim w pracy z kadrą U-16. Chłopakom wspomniałem o niej tylko raz. Dla mnie najważniejszy był ten turniej. Dziękuję zawodnikom i sztabowi, że częściowo udało się zmazać tę plamę. Wpomnienie porażki z Armenią i tak pozostanie już ze mną na zawsze.
Co by pan powiedział na ofertę prowadzenia kadry u-18 w przyszłym roku lub za dwa lata?
Uważam, że muszę sobie zrobić przerwę od reprezentacyjnej koszykówki. Już zaplanowałem, że jeśli ME U-16 odbędą się za rok w fajnym miejscu, pojadę na nie jako kibic, łącząc je z wakacjami. Moim zdaniem kadrę U-18 powinien prowadzić bardzo doświadczony trener młodzieżowy, który pracuje lub pracował z zespołem pierwszoligowym albo ekstraklasowym i ma doświadczenie pracy z młodzieżą.
Każda kategoria wiekowa ma inne wymagania i trenerzy powinni się w nich specjalizować, a nie „skakać” pomiędzy kategoriami. Specjalizacja polegałaby na tworzeniu wspólnej grupy roboczej, wzajemnej komunikacji, czerpaniu z doświadczeń i przede wszystkim – ciągłym rozwoju.
Na koniec chciałbym jeszcze raz podkreślić wkład całego sztabu w sukces. Chciałbym podziękować kilku osobom. Michałowi Mrozowi – za spokój i merytoryczne uwagi. Wojciechowi Boblewskiego – za energię i skauting. Bartoszowi Łukomskiemu za świetne przygotowanie motoryczne zespołu oraz za skauting zespołów. Zuzannie Bestry za pełną pasji fachową opiekę fizjoterapeutyczną. Michalinie Błaszczyk za znakomite mentalne przygotowanie chłopaków do walki. No i Jerzemu Szambelanowi. Jemu dziękuję za wszystko.