Szymon Woźnik: Dwa lata temu pana kadra U-18 spadła do dywizji B, teraz czeka ją – znów pod pana wodzą – walka o powrót do elity. Wspomnienia tamtego niepowodzenia wciąż w panu siedzą?
Wojciech Bychawski: Tak, ogromnie mnie to dotknęło! Biorąc pod uwagę moją pracę z kadrami młodzieżowymi – to przecież jedyna rzecz, która naprawdę mi się nie udała. Wielokrotnie opowiadałem już o okolicznościach, w jakich rozgrywany był ten turniej, czyli o kontuzjach, brakach w składzie i innych problemach. Nie ma sensu do tego wracać i odgrzewać tych spraw na nowo. Tym bardziej nie zamierzam wracać do kwestii miejsca, w którym wówczas spaliśmy, czy problemów z wyżywieniem. To były sytuacje bezprecedensowe.
Ale i tak – tamten spadek wciąż bardzo we mnie siedzi i nie ukrywam, że podchodzę do sprawy ambicjonalnie. Chciałem mieć szansę na rehabilitację, zdając sobie sprawę, jak trudne są mistrzostwa Europy dywizji B i jak ciężkie czeka nas zadanie.
Jakie wnioski zostały wyciągnięte?
Przede wszystkim starałem się zadbać o to, aby mieć dostęp do praktycznie wszystkich zawodników, z których mogłem i chciałem skorzystać. Niestety, z różnych powodów – głównie zdrowotnych – nie udało się zabrać Miłosza Majewskiego, jednak reszta drużyny w większości była do naszej dyspozycji. Mówię „w większości”, bo z perspektywy czasu mam swoje spostrzeżenia. To jedna kwestia.
Drugą jest przygotowanie fizyczne. Dwa lata temu nie przygotowaliśmy się tak, jak należy, co wynikało z różnych przyczyn. Był to pierwszy sezon mojej pracy z kadrami bez Piotra Bieli, który zawsze był ze mną i odpowiadał za specyficzny, bardzo intensywny trening fizyczny. Moim zdaniem w dużej mierze miało to wpływ na to, co wydarzyło się w Serbii.
Chcę jednak podkreślić, że trener przygotowania fizycznego, który był z nami wtedy na turnieju, dał z siebie wszystko, a ostateczną odpowiedzialność za przygotowanie ponoszę jako trener główny ja. Obawiałem się wtedy, z uwagi na problemy zdrowotne zawodników, że zbyt mocna praca mogłaby im zaszkodzić, co okazało się błędem.
Trzeci aspekt to odejście nieco od mojej filozofii pracy z zespołem. Poszliśmy wówczas trochę w stronę koszykówki seniorskiej, co z perspektywy czasu uważam za błąd.
W ciągu minionych dwóch lat, prowadził pan zespół w PLK – Arkę i bronił się przed spadkiem z Bank Pekao 1 ligi z Resovią. Czy dzisiaj jest pan innym trenerem? Zmieniło się coś w pana filozofii gry?
Zdecydowanie tak! Rok pracy w PLK nauczył mnie bardzo wiele, zarówno pod kątem sportowym, jak i zarządzania klubem na najwyższym poziomie w Polsce. Przebywając w centrum klubu Orlen Basket Ligi zrozumiałem, jak trudne jest bycie trenerem na tym szczeblu. Nie tylko ze względu na kwestie sportowe, przede wszystkim z uwagi na całą otoczkę organizacyjną i pozasportową.
Jeśli chodzi o Bank Pekao 1 Ligę, pracowałem w niej przez kilka lat i doskonale znam jej ramy sportowe oraz finansowe. W Resovii miałem komfort. Mimo przejęcia zespołu w trudnym momencie, dysponowałem dużym polem manewru organizacyjnego. Sportowo było już za późno na większe zmiany, ale pod względem organizacyjnym mogłem działać skutecznie.
Te dwa lata znacząco wpłynęły na mnie jako na trenera.
Po obejrzeniu dostępnych transmisji sparingów kadry U-18 odnoszę wrażenie, że czuje pan potencjał swojej grupy i w ataku chce swoim graczom głównie pozwolić na pokazanie swoich indywidualnych umiejętności. Tak to faktycznie w pańskim odczuciu wygląda?
Idealnie! (śmiech) Wygląda to tak, jakbyśmy wcześniej umówili się na to pytanie, choć przecież obaj wiemy, że wcale tak nie było. To właśnie efekt wyciągnięcia wniosków z mojej wcześniejszej pracy z kadrą U-18. Po tylu latach pracy z młodymi zawodnikami uważam, że narzucanie sztywnych ram, zasad czy schematów w ataku nie przynosi efektów.
Oczywiście, jako drużyna mamy swoje zasady i ramy, w których trochę „zamykamy” chłopaków – ale dotyczą one głównie obrony. W tym aspekcie rzeczywiście jest sporo złożonych elementów. Natomiast w ataku stawiamy przede wszystkim na ofensywną tranzycję, wykorzystywanie indywidualnych umiejętności zawodników, szybką grę oraz otwieranie pozycji do rzutu dla tych, którzy lubią i potrafią trafiać z dystansu.
Właśnie w ten sposób, wspólnie ze sztabem szkoleniowym, próbowaliśmy budować ten zespół. Wiąże się to oczywiście z pewnym ryzykiem – doskonale wiemy, że nasi chłopcy mają problem, bo nie mają gdzie grać w koszykówce seniorskiej. Ale mimo wszystko chciałbym, żeby czas spędzony w kadrze był dla nich przede wszystkim czasem rozwoju i dał zawodnikom możliwie najwięcej korzyści.
Byliście na zgrupowaniu w Krakowie, czyli w miejscu, gdzie czuje się pan doskonale. Czy wziął pan zespół na słynną górkę, aby zbudować ich przygotowanie psycho-fizyczne?
Nie, nie byliśmy w Lasku Wolskim, ale przeprowadziliśmy podobny trening w Zakopanem, gdzie odbywało się nasze zgrupowanie. Ten element przygotowań to nie tylko sposób na budowanie siły biegowej, którą później wykorzystujemy na parkiecie, ale – co chyba nawet ważniejsze – doskonała okazja do wzmacniania relacji, zacieśniania więzi i hartowania ducha zespołu. To właśnie takie aspekty scalają drużynę. Wydaje mi się, że na górkach przy Wielkiej Krokwi udało się nam osiągnąć ten efekt.
W grupie eliminacyjnej podczas ME zagracie z Islandią, Bośnią i Hercegowiną oraz Wielką Brytanią i to wcale nie będzie spacerek. Który rywal będzie najgroźniejszy?
Bośnia i Hercegowina to bardzo trudny rywal, z wieloma zawodnikami grającymi w Lidze Adriatyckiej. Jej sparing z Czarnogórą zrobił na nas bardzo dobre wrażenie – prezentowali wysoką kulturę gry. Wielka Brytania przestała być outsiderem w europejskiej koszykówce, a drużyny ze Skandynawii już od dawna budzą szacunek i nikt nie wypowiada się o nich lekceważąco.
W naszym pierwszym meczu mierzymy się z Bośnią i Hercegowiną. Choć można narzekać do losu na to losowanie, przygotowaliśmy zespół tak, by być gotowym do walki od pierwszego gwizdka.
Różnica między dywizją A i B jest znacząca – w dywizji A nawet po przegraniu wszystkich meczów grupowych można jeszcze walczyć o medale, natomiast w dywizji B to niemożliwe. Każda grupa jest wymagająca. Najwyższy czas zdać sobie sprawę, że poziom koszykarskiej Europy systematycznie rośnie. Pamiętam, jak grałem z Luksemburgiem jako członek kadry rocznika 2002. Wtedy wygraliśmy różnicą blisko 100 punktów. Minęło kilka lat, Luksemburg przyjechał do nas na sparingi i – choć nadal wygrywaliśmy – różnica w poziomie nie była już tak przytłaczająca. To wyraźnie pokazuje, że nie można nikogo lekceważyć.
Mistrzostwa Europy Dywizji B są bardzo trudne. Mecz w ćwierćfinale to „mały finał” o czym boleśnie przekonała się kadra Szwajcarii w zeszłym roku, gdy nie awansowała z Dywizji B, a rok później zagrała podczas MŚ U-19 i dostała się do Top8. Jak się na to przygotować?
Naszym celem jest być gotowym od początku turnieju. Nie mamy czasu na „rozkręcanie się” wraz z przebiegiem rozgrywek. Tak właśnie budowałem wszystkie swoje drużyny, również ligowe, nie kalkulując, kiedy można słabiej zagrać czy oszczędzać siły. Taka Hiszpania, dysponująca ogromnym potencjałem kadrowym, podchodzi inaczej — startuje powoli, z niskiego poziomu i powolutku się rozkręca, wierząc w swoją siłę. My przygotowaliśmy zespół, aby był gotowy do walki przez cały turniej i to będzie kwestia mentalna – jak udźwigniemy presję, bo fizycznie na pewno damy radę.
Podchodzę do tego turnieju z dużą pokorą. Możemy równie dobrze wygrać dywizję B, jak i zająć w niej 10. miejsce. Nie mówię tego, by się ubezpieczyć na wypadek porażki. Mam już po prostu chłodny, realistyczny ogląd sytuacji i wycofuję się z mówienia o pewnych rzeczach. Liczą się tylko fakty.
Podczas sparingów w Finlandii w pierwszym meczu wygraliśmy różnicą 50 punktów. W kolejnym, rewanżowym spotkaniu w składzie rywali pojawił się bardzo utalentowany, nowy zawodnik, który co prawda nie robił aż takiej różnicy indywidualnie, ale jego obecność podbudowała zespół, który grał bardziej skoncentrowanie i ostatecznie przegraliśmy po wyrównanej walce.
To pokazuje, jak istotne w koszykówce, nie tylko młodzieżowej, jest przygotowanie mentalne. Nic nie przychodzi za darmo – jeśli sam tego nie wypracujesz, przegrasz. Pokora i wiara we własne umiejętności to klucz do sukcesu.
Nie ma lepszej osoby w polskim środowisku koszykarskim, aby zadać to pytanie – czy rocznik 2007 jest bardziej utalentowany od rocznika 2005?
Aby móc dokładnie porównywać roczniki, trzeba oprzeć się na solidnym materiale badawczym i krok po kroku przeanalizować dane. Pracowałem zarówno z jednym, jak i z drugim rocznikiem, dlatego mam do nich dużo sympatii i nie chciałbym ich ze sobą porównywać. Oba są niezwykle utalentowane, a do tego dochodzi jeszcze rocznik 2006, który również dysponuje ogromnym potencjałem, jeszcze nie w pełni odkrytym. Przykładem jest Kacper Ponitka, którego obserwowałem w 1 lidze. Zrobił na mnie duże wrażenie, mimo że z różnych przyczyn wcześniej nie był powołany do kadr.
Naprawdę mamy trzy roczniki bardzo zdolnych koszykarzy z wielkim potencjałem. Jednak w odpowiedzi na pytanie chcę zadać inne: gdzie oni wszyscy grają w koszykówkę? Podkreślam — gdzie grają, a nie tylko gdzie trenują.
Kto będzie liderem pana kadry? Mam wrażenie, że w tym składzie jest naprawdę wielu ciekawych zawodników i ta funkcja co mecz może się zmieniać – w zależności od okoliczności i przeciwnika.
Dokładnie tak będzie. Chcieliśmy zbudować grupę, która będzie funkcjonować jako zespół. Można się zastanawiać, kto jest pierwszym rozgrywającym – Jakub Galewski czy Błażej Czapla? Obaj są znakomici i mają swoje atuty – jak to mawiam, plusy dodatnie oraz plusy jeszcze bardziej dodatnie. Staramy się maksymalnie wykorzystać potencjał naszych zawodników.
Mamy też kilku naprawdę świetnych strzelców, z Maksem Leńcem na czele, fizyczność Bruna Chalickiego oraz mocno obsadzoną pozycję silnego skrzydłowego z Karolem Prochorowiczem i Maćkiem Kenigiem. Mógłbym wymieniać i wymieniać. To naprawdę grupa wspaniałych ludzi! Chcemy, aby liderem był ten, który czuje się najlepiej danego dnia.
Nie lubię rozmawiać o personaliach przed turniejem, ale o nieobecność trzech zawodników muszę zapytać: wspomniany już Miłosz Majewski, Julian Dąbrowski i Przemysław Hartman?
Miłosz Majewski ma swoje kłopoty zdrowotne, chcieliśmy go bardzo, ale niestety – nie udało się. Najważniejsze jest zdrowie i liczę, że zagra pełny sezon i będzie ważnym ogniwem kadry w przyszłym roku, bo to świetny chłopak.
Julian Dąbrowski był z nami na większości zgrupowań i po prostu przegrał rywalizację z innymi chłopakami na swojej pozycji. To jest bardzo dobrze rozwijający się zawodnik, z którym wykonywana jest w Legii świetna praca.
Przemysław Hartman – na początku wywiadu wspominałem o pewnych spostrzeżeniach, że jest jedna sytuacja, która w jakiś sposób mnie gryzie. Ludzie rzadko chcą o tym mówić, ale ja doszedłem do etapu, na którym mnie stać, by otwarcie o tym mówić. Wydaje mi się, że ten zawodnik powinien dostać swoją szansę, lecz z różnych powodów do tego nie doszło. Nie cofnę czasu – to była moja decyzja i muszę z nią funkcjonować. Wolę wstydzić się tego, że być może podjąłem złą decyzję, niż wstydzić się milczenia i braku odwagi, by o tym mówić.
Doszły mnie słuchy, że w następnym sezonie Wojciech Bychawski będzie bardzo blisko koszykówki młodzieżowej, prowadząc jeden z projektów szkolących młodych graczy w Polsce. Czy to prawda?
Nie sądzę, by plotki, które krążą po środowisku się sprawdziły.
Przyszedł pan do Resovii w trakcie sezonu, aby uratować 1 ligę dla Rzeszowa. Cel został spełniony, lokalizacja blisko pańskiego Krakowa, a to fajny projekt z dużym potencjałem. Dlaczego w kolejnym sezonie nie będzie już pana w tym klubie?
Od momentu mojego przyjścia do Resovii wiele zmieniło się w strukturach klubu – zatrudniono dyrektora sportowego i postawiono na nową koncepcję działania. Po ostatnim meczu sezonu, który mimo trudności zakończył się sukcesem w postaci utrzymania, wypełniłem swój kontrakt.
Rozmawialiśmy o dalszej współpracy, lecz podjęto decyzję o zatrudnieniu innego trenera. Takie prawo klubu. Rozstaliśmy się w pozytywnych, normalnych relacjach. Trzymam kciuki za drużynę Resovii i mam nadzieję, że jej nowy sezon będzie udany
Jaki cel został postawiony trenerowi przez szefów PZKosz przed rozpoczęciem mistrzostw Europy?
Nie jest żadną tajemnicą, że PZKosz – także moim zdaniem – nie ma prawa ani możliwości stawiania sobie innego celu niż awans do dywizji A. To naturalna ścieżka rozwoju naszych zawodników – rywalizacja z najlepszymi. Taki jest nasz cel. Mamy dużo pokory, ale jedziemy do Rumunii z wiarą, że go spełnimy!