Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>
Matthias Tass przed tym spotkaniem oddał 7 prób zza linii 6,75 metra i nie trafił żadnej. Zdziwienie obrony Śląska było więc naprawdę duże, kiedy Estończyk w pierwszej kwarcie trafił wszystkie trzy oddane trójki. To właśnie dzięki rzutom z dystansu MKS trzymał się blisko rywali, którzy z kolei pudłowali z dystansu, ale sporo punktów zdobywali po przechwytach – szybkie ręce Martina i Kolendy wyjęły kilka piłek z rąk gospodarzy.
Łukasz Kolenda znów sprawdził się w roli błyskawicy z ławki i niesamowicie podkręcił tempo – gracze Śląska generalnie byli aktywni w atakowaniu kosza, ale to Łukasz był najbardziej widoczny – 10 punktów do przerwy. MKS po raz kolejny musiał radzić sobie bez Joe Chealeya, a więc bardzo dużo piłki było w rękach Alonzo Verge’a. Amerykanin podobnie jak Kolenda starał się rozrywać obronę wjazdami na kosz, z czego zdobył większość ze swoich 13 punktów w pierwszej połowie.
MKS mimo dość dobrego ataku, w którym swoje role wreszcie mieli także Polacy, kłopoty miał jednak w obronie. Śląsk dość łatwo dochodził do pozycji rzutowych i korzystał z tego chociażby Conor Morgan, który na starcie trzeciej kwarty dwiema trójkami wyprowadził gości na 16-punktowe prowadzenie. Kanadyjczyk przez całe spotkanie był bardzo aktywny – skończył ostatecznie mecz z 17 punktami na koncie.
Kiedy się wydawało, że MKS nie ma już czego szukać w tym spotkaniu, raz jeszcze o sobie przypomniał Tass, dla którego było to zdecydowanie najlepsze spotkanie w tym sezonie – 16 punktów i 3 zbiórki. Wynik trochę drgnął, dąbrowianie nieco podgonili, ale wciąż Śląsk mógł czuć się bezpiecznie. W czwartej kwarcie ciężar gry po stronie gości wziął na siebie Martin i jego akcje ponownie pozwoliły odskoczyć wrocławianom, ale jego vis a vis, czyli Verge, nie chciał jeszcze tego meczu spisywać na straty i po serii jego punktów zrobiło się tylko -7.
Zaczęło być nerwowo w obozie gości, bo spory grymas bólu pojawił się na twarzy Martina. Obolały Amerykanin jednak wrócił na parkiet i wykonał kluczową akcję na +5 na minutę do końca. Kilka chwil później okazało się jednak, że niekoniecznie kluczową, bo najpierw trzy rzuty wolne na punkty zamienił Trevon Bluiett, a chwilę później po przechwycie Martin Krampelj wpakował piłkę do kosza razem z Jakubem Niziołem (87:88).
Wojnę nerwów na linii wytrzymał Kolenda, ale w odpowiedzi za trzy z odejścia trafił niesamowity Verge i mieliśmy dogrywkę. MKS odrobił 19 punktów straty – takie było największe prowadzenie Śląska w tym meczu. Kosztowało to dąbrowian naprawdę dużo sił i było to widać w dodatkowym czasie gry. Problemów ze zmęczeniem nie miał jednak Jeremiah Martin, który wziął losy tego meczu w swoje ręce. Amerykanin w pojedynkę zdobył 7 punktów i wyprowadził Śląsk na prowadzenie +5.
Jeremiah po przerwie na żądanie trenera Jacka Winnickiego dalej kontynuował swoją grę i w kolejnych izolacjach dochodził do okazji na punkty – w meczu miał ich aż 31. MKS w całej dogrywce zdobył ostatecznie ledwie 6 oczek, więc Śląsk tym razem spokojnie doprowadził już ten mecz do pozytywnego dla siebie zakończenia – wrocławianie przedłużają serię zwycięstw, 103:96.
Statystyki z meczu MKS Dąbrowa – Śląsk Wrocław >>
Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>