Anwil Włocławek – PAOK Saloniki 93:94 (po dogrywce)
Co można sobie pomyśleć, gdy nad 13 sekund przed końcem dogrywki prowadzi się różnicą jednego punktu, a dwa rzuty wolne będzie wykonywał AJ Slaughter? Powinno być dobrze, prawda? Nie w przypadku Anwilu Włocławek – przed tygodniem w samej końcówce przegranego meczu w Brunszwiku – jakżeby inaczej, po dogrywce – dwa wolne spudłował Elvar Fridriksson, a teraz jego przykry wyczyn powtórzył wieloletni lider reprezentacji Polski.
Nie były to jedyne pudła z linii w wykonaniu zawodników gospodarzy – w całym meczu było ich 13 (17/30), z czego w dogrywce aż osiem, w tym cztery autorstwa Mate Vucicia, do tego momentu rozgrywającego naprawdę znakomite spotkanie (14 pkt + 13 zb.). Ostatecznie niemoc zawodników Anwilu w tym elemencie ukarał były gracz PGE Spójni Stephen Brown, który na 0,8 sekundy przed końcem dodatkowego czasu trafił trudny rzut z półdystansu na zwycięstwo greckiej drużyny.
Tak naprawdę dogrywki być jednak nie powinno, gdyż w końcówce czwartej kwarty rzadko spotykany błąd popełnili sędziowie tego spotkania. Nie zauważyli oni bowiem obecności sześciu graczy gości na parkiecie, a dodatkowo ukarali przewinieniem technicznym ławkę Anwilu za protesty. Tego punktu potem bardzo brakowało.
Końcowy wynik meczu nie tylko zniweczył naprawdę dobrą grę gospodarzy przez 44 minuty, ale też bardzo mocno ograniczył szansę Anwilu na awans do kolejnej rundy FIBA Europe Cup. Z 40 drużyn rywalizujących w fazie grupowej do następnej zakwalifikuje się zaledwie 16 – włocławianie mają już w dorobku dwie porażki, a nawet z bilansem 4-2 awans nie byłby formalnością.
Absheron Lions – Energa Trefl Sopot 96:99
Gdy w pierwszych akcjach rozgrywanego w Baku spotkania agresywna obrona sopocian splątała nogi rywalom, wydawało się, że zapowiada się na kolejne bezproblemowe zwycięstwo podopiecznych Mikko Larkasa. Wygraną ostatecznie udało się dopisać do pęczniejącego konta Trefla, ale trójmiejski zespół musiał o nią walczyć do samego końca.
W decydujących akcjach niezawodna okazała się jednak pewna ręka Mindaugasa Kacinasa. W ostatnich 124 sekundach spotkania litewski skrzydłowy dwukrotnie trafił zza linii 6,75 metra – dwukrotnie po podaniach Jakuba Schenka, który w pierwszej z tych sytuacji zanotował asystę… leżąc na parkiecie. Kacinas nie pomylił się również z linii rzutów wolnych i ostatecznie zakończył mecz z dorobkiem 27 punktów (6/9 za 3).
19 punktów dołożył Estończyk Kasper Suurorg, a 13 zanotował wspomniany wcześniej Schenk, który rozdał również osiem asyst. Dla koszykarzy Trefla było to drugie zwycięstwo w fazie grupowej, wciąż jednak czekają ich oba mecze z estońskim BC Kalev/Cramo, w teorii najgroźniejszym rywalem do zajęcia pierwszego miejsca.
Rilski Sportist – PGE Start Lublin 95:92
Szansy pójścia śladami Trefla i odniesienia drugiej wygranej nie wykorzystali za to gracze Startu Lublin. Na 1,2 sekundy przed końcem regulaminowego czasu wydawało się, że wciąż będą mieli na to szansę w dogrywce. Wtedy to – po rzadko spotykanej dobitce Briana Griffina (18 pkt + 12 zb.) i wynikającej z tego akcji 2+1 – polski zespół doprowadził do remisu 92:92.
Jednak po time oucie dla gospodarzy, w ciągu 1,2 sekundy piłkę otrzymał, złożył się do rzutu i niestety trafił za trzy punkty Kamau Stokes – najskuteczniejszy gracz w zespole gospodarzy (25 pkt).
Wydarzeniami z ostatnich 30 sekund można by zresztą obdzielić kilka spotkań. Mieliśmy w nich choćby stratę – już szóstą w całym spotkaniu – Elijah Hawkinsa i wynikający z tego niesportowy faul Tevina Macka. Było jednak również sprytne zachowanie Macka, który wymusił faul przy rzucie za trzy, trafił dwa z trzech wolnych i ostatecznie zakończył mecz z dorobkiem 29 punktów. A także wydarzenia opisane wcześniej.
Co najbardziej zawiodło w grze polskiej drużyny? To chyba powrót do obrony – gospodarze zdobyli aż 23 punkty z kontrataku, często punktując nawet kilka sekund po udanych akcjach lublinian. Do niechęci niektórych graczy Startu do wykonywania sprintów w stronę własnego kosza można było mieć duże zastrzeżenia, a najlepiej pokazała to akcja, w której straty punktów paradoksalnie udało się uniknąć – jednak tylko dlatego, że Michał Krasuski pokazał w niej znacznie więcej ambicji od Hawkinsa.