Czy decyzja o odsunięciu Andreja Urlepa od drużyny może okazać się zbawienna dla Spójni. Forma odświeżenia na ławce trenerskiej w raptem kilka dni przyniosła jej arcyważną wygraną, drugą w ostatnich ośmiu spotkaniach. Choć wcale nie powinno nas dziwić to, że “Biało-bordowi” na tym posunięciu mogą jedynie zyskać – przecież Maciej Raczyński już w przeszłości udowadniał, że jako pierwszy trener też radzi sobie przyzwoicie.
Luther Muhammad (34 punkty, 12/22 z gry) został bohaterem stargardzian. Przez cały mecz ciągnął drużynę na swoich barkach jak prawdziwa jednoosobowa armia. Jego punkty na wagę zwycięstwa, zwłaszcza w ostatnich okolicznościach zmniejszającej się straty ostatniego w tabeli MKS, muszą smakować podwójnie. Z pewnością dają Spójni duży oddech. A takża nawet szansę zaatakowania na ostatniej prostej fazy play-in.
Cały mecz to był istny rollercoaster dla obu drużyn. Kilkanaście zmian prowadzenia, serie punktowe w czwartej kwarcie i finalnie, wisienka na torcie, czyli buzzer beater.
Pierwszy raz od dawna widzieliśmy Spójnię odważną i grającą w szybkim ataku. Liderzy mieli więcej pola do popisu, Trener Raczyński, wierząc w potencjał ofensywny swojego obwodu, w wielu sytuacjach pozwolił graczom na więcej gry z piłką. Rozgrywający dopiero drugi mecz w nowych barwach Malik Johnson (13 punktów i 8 asyst), zaliczył bardzo dobry fragment pod koniec trzeciej kwarty. To za sprawą jego siedmiu oczek z rzędu Spójnia była siedem na plusie przed decydującą kwartą. Tam wszystkie karty na stół wyłożył już Muhammad i zgarnął dwa punkty do Stargardu.
Nie można jednak powiedzieć, by torunianie zagrali słabe spotkanie. Aż pięciu zawodników zanotowało dwucyfrową zdobycz i nie wyglądali na drużynę gorszą od rywali. Przyczyn porażki powinniśmy doszukiwać się w statystyce zbiórek i punktów z ponowień – kolejno 35:21 oraz 15:6 dla stargardzian. Cichym bohaterem był Kacper Borowski, który rozegrał jeden z lepszych meczów w sezonie – zdobył 12 punktów i zebrał 6 piłek.
Za to Dziki w mogą świętować podwójnie! W środę rozgromiły Bamberg w ENBL różnicą 21 punktów, stawiając jedną nogę na drodze do półfinału ENBL, a dwa dni później rozprawili się ze zdobywcą Pucharu Polski w ich twierdzy zwanej wałbrzyskim kotłem zaledwie dwoma oczkami mniej.
Czy tym sposobem ekipa Krzysztofa Szablowskiego przegoniła czarne chmury z nad głów?
Prawdopodobnie tak dobrych 40 minut w wykonaniu warszawian w tym sezonie jeszcze nie widzieliśmy. 17 celnych “trójek” przy 36 próbach, na wyjeździe, w Wałbrzychu z obręczami odbijającymi piłki na kilka metrów to nie lada wyczyn. Ale to też nieszczególnie powinno dziwić, jak Mateusz Szlachetka trafia cztery razy, a każdy z polskich zadaniowców – Grochowski, Pamuła, Mokros, a nawet Bartosz po raz pierwszy w sezonie – co najmniej raz z dystansu.
– To był trzeci w ciągu sześciu dni, więc bardzo się cieszymy, że byliśmy w stanie grać cały czas na dużej intensywności. To był klucz do tego, by móc nawiązać walkę z Górnikiem. Byliśmy bardzo zdeterminowani, ostatni czas był dla nas trudny. Ciężko pracowaliśmy na to, by się z niego wydobyć, oczywiście to dopiero początek i jeszcze wiele trudnych momentów przed nami. Świetnie w defensywie, znakomicie w ataku, mieliśmy 26 asyst, coraz lepiej panujemy nad rytmem gry – mówił po meczu Krzysztof Szablowski
Górnik w tym meczu nie miał nic do powiedzenie. O ile w poprzedniej kolejce w Zielonej Górze udało mu się jeszcze “przepchnąć” spotkanie na swoją korzyść, w piątkowy wieczór z Dzikami ani przez chwilę podopieczni Andrzeja Adamka nie zaistnieli. Toddrick Gotcher nie trafił ani jednego rzutu z gry, Ike Smith zaledwie 3 z 13… Kompletnie nic nie kleiło się beniaminkowi w ofensywie, w defensywie “wstawki” stref doprowadziły do gradu “trójek”. Druga porażka, po siedmiu kolejnych zwycięstwach, przed własną publicznością stała się faktem!
– Byliśmy dziś tłem dla Dzików, role się odwróciły względem meczu z pierwszej rundy. Gratuluję trenerowi Krzysztofowi Szablowskiemu, jego drużyna zagrała naprawdę wyśmienite spotkanie i zasłużenie wygrała – krótko na konferencji podsumował Andrzej Adamek
Każdy mecz pomiędzy bezpośrednimi rywalami w walce o utrzymanie z automatu staje się ciekawym – już nie tylko dla MKS, którego sytuacja w ostatnich dwóch tygodniach znacznie się polepszyła. Teraz jednak zwycięstwo GTK nad Zastalem, pierwsze Borisa Balibrei jako head coacha gliwiczan i pierwsze w tym sezonie od listopada, nieco może utrudnić misję Jean-Denysa Chouleta w Dąbrowie Górniczej. Jednym słowem: dzieje się!
Kataloński szkoleniowiec mógł dziś liczyć na solidną dyspozycję strzelecką Martinsa Laksy (21 punktów, 5/8 za 3) oraz młodego Kuby Piśli (13 punktów, 3/4 za 3) oraz na walczącego za dwóch Łukasza Frąckiewicza (12 punktów i 12 zbiórek – 7 w ataku). Od pierwszego gwizdka GTK przejęło mecz, nie oddając Zastalowi na ani moment prowadzenia. Tym samym GTK jako ostatnia drużyna w PLK wygrała mecz w 2025 – tak, dopiero w marcu! – zrównując się liczbą zwycięstw z zielonogórzanami. Ci, bez Ty Nicholsa, z jedynie dobrze dysponowanym Dariusem Perry nie byli w stanie nawiązać równej walki.
Bez Waltera Hodge’a Zastal wciąż nie wygrał meczu w tym sezonie. To już ósma porażka bez Portorykańczyka, z którym Zastal miał przez 13 spotkań dodatni bilans (7-6).
4 komentarze
Przewidywanie wyników meczów w OBL to karkołomne zadanie. Dosłownie każdy może wygrać z każdym. Chociaż myślę, że głowni faworyci jednak pokażą w play-off swoją wyższość bo jednak mają trochę szersze składy.
Nie nazywajmy dzbana kotłem… Hałdy to też nie Schwarzwald.
Górnik może i płynął na fali, ale każda fala się załamuje. Ileż można ciągnąć fartownymi końcówkami i nadużywac darów losu..
No to zobaczymy na jak wiele wystarczają popisy gwiazd jednego wieczoru i trzecia młodość
żartownisia…
Wszyscy widzieli, że sędziowie pomagają Dzikom. Nie może tak być! Górnik jest najlepszym zespołem w lidze i idzie na mistrza. Nie wszystkim się to podoba. Pewnie Schetino i Śląsk dużo tu mieszają,
Górnik najlepszy jest!
stary a głupi