CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
76ers w tym sezonie po przeciętnym początku (12-12 jeszcze na początku grudnia) zaczęli grać znakomicie. Obecnie z bilansem 34-18 są na trzecim miejscu na Wschodzie. Przed nimi tylko Boston Celtics i Milwaukee Bucks.
Sixers wygrali 9 z ostatnich 11 meczów. Niby wszystko jest OK. Ale dwie porażki w czterech ostatnich – najpierw u siebie z Orlando Magic i w niedzielę z New York Knicks – każą nieco tonować optymizm. Albo nieco bardziej.
Jutro Joel Embiid i spółka będą mieli szansę się odkuć. Mecz na szczycie z Boston Celtics, drużyną która w play-off regularnie prześladuje Kameruńczyka i jego kolegów, to idealny moment dla ekipy Doca Riversa, by udowodnić, że ten Proces może się zakończyć sukcesem.
A miało być tak pięknie
Była końcówka czerwca 2021 roku. Cała koszykarska Filadelfia przeżywała właśnie kolejną traumę związaną z przedwczesnym zakończeniem sezonu 76ers. Uwaga była skupiona jednak nie tyle na słabym wyniku, co na największym przegranym tamtego play-off. Był nim Ben Simmons.
Jedna z twarzy odbudowy silnej ekipy w mieście, które historyczne, koszykarskie sukcesy święciło wiele lat wcześniej i od czasów Allena Iversona nieustannie poszukiwało dla siebie nowej tożsamości właśnie traciła twarz. Choć ciemne chmury zbierały się nad młodym Australijczykiem już wcześniej, kroplą przelewającą czarę goryczy okazała się przegrana seria z Atlanta Hawks. A symbolem upadku Simmonsa jedna akcja z końcówki meczu nr 7:
A miało być tak pięknie… Początkowo Simmons – pierwszy numer draftu z 2016 roku – rozkochał w sobie miejscowych kibiców. Dopiero z czasem coraz częściej można było usłyszeć opinie, że ciężko będzie zbudować mistrzowską drużynę wokół rozgrywającego, nawet tak nietypowego, gdy ten nie grozi rywalom rzutem. Ot, cała prawda. Simmons już przychodząc do NBA potrafił zrobić na boisku niemal wszystko. Poza mimo wszystko najważniejszą rzeczą w koszykówce: umieszczaniem piłki w koszu.
Został obudowany przez grupę wytrawnych strzelców. Dzięki często dość ekwilibrystycznym rozwiązaniom taktycznym stosowanym przez trenerów 76ers nierzadko biegał po boisku w roli, która ukrywała jego największe braki. Ale w kluczowych chwilach kolejnych sezonów znów wychodziły one na jaw. Tak też było w niemal każdym meczu pamiętnej serii przeciwko Hawks. Rywale zostawiali Australijczykowi mnóstwo przestrzeni. A w razie problemów bezlitośnie go faulowali, wysyłając na linię rzutów wolnych.
Spirala nakręciła się do tego stopnia, że każdy jego nietrafiony rzut zniechęcał go do podejmowania kolejnych prób. Aż w końcu w decydujących akcjach Simmons nie był w stanie wziąć na siebie odpowiedzialności. Jakiejkolwiek. Po prostu odrzucał piłkę do kolegów. Nawet stojąc pod samym koszem. Jak na załączonym powyżej obrazku.
Wymowne były miny kolegów Australijczyka po końcowej syrenie. Jeszcze bardziej – szokujące wypowiedzi krytykujące Simmonsa. Swojego podopiecznego w obronę na konferencji prasowej nie wziął nawet trener Doc Rivers.
Dalej sprawy potoczyły się bardzo szybko – Simmons poczuł się urażony i era, w której wspólnie z Embiidem miał podbić NBA skończyła się czterema nieudanymi próbami awansu do finału. Choćby Wschodu:
Simmons miał problemy psychiczne i fizyczne, a do formy sprzed feralnych wydarzeń nie wrócił nawet w barwach Nets po wymuszonym transferze do Nowego Jorku. Wydawało się, że Proces 76ers będzie już tylko powoli dogorywać.
Tony Wroten w roli bohatera
Żeby zrozumieć fenomen Procesu trzeba cofnąć się aż do roku 2013. To wtedy po raz pierwszy publicznie padło to określenie. Właśnie w pierwszej konferencji prasowej nowego trenera Bretta Browna upatrywać należy jednego z kamieni milowych będących podwalinami obecnej drużyny Joela Embiida. Sixers byli wówczas drużyną zupełnie nijaką. Nie mieli wielkich gwiazd, balansowali na granicy awansu do najlepszej ósemki. Co gorsza, nie mieli perspektyw na lepszą przyszłość, bo przy wszelkich brakach nie byli na tyle słabi, by realnie włączyć się do walki o łakome kąski w postaci wysokich picków w draftach.
Osobą odpowiedzialną za przebudowę został Sam Hinkie, a jednym z elementów od których zaczął pracę było wprowadzenie terminu Proces do publicznego obiegu. Przekaz był jednoznacznie budujący – nadzieja jest, ale nie można oczekiwać cudów i natychmiastowych efektów, bo najważniejszy jest… no właśnie, Proces. Słowo było na tyle chwytliwe i na tyle odmienne od istniejącej wcześniej retoryki, że przyjęło się znakomicie.
Wobec tak postawionej sprawy kibice 76ers szczególnie nawet nie protestowali, gdy Hinkie pozbywał się najcenniejszego gracza – Jrue Holidaya. Postawiono na tankowanie zamiast walki o pojedyncze zwycięstwa.
W całej historii jest też ciekawy polski wątek. Jedną z głównych postaci, wokół których dokonywać miały się stopniowe zmiany został Tony Wroten, który w latach 2013-16 rozegrał 110 meczów w barwach 76ers, a przy lata później trafił do Anwilu Włocławek. To właśnie on był pierwszą osobą, która miał użyć słowa Proces we frazie, która dodatkowo podbudowała jego istotę. „Trust the Process”. Kibice 76ers Wrotenowi jego wkładu w rozwój klubu nigdy nie zapomnieli.
„In Process we trust” – takimi hasłami od początku witano Embiida, który przedstawiany był jako ktoś kto ma doprowadzić Proces do końca. Co ważne, mimo że hasło było używane dość powszechnie w przypadkowych konfiguracjach przez zarządzających klubem, to jednak slogany głoszące wiarę w Proces przyjęły się w Mieście Braterskiej Miłości w pełni oddolnie.
Osiągnięto tym samym sytuację z punktu widzenia marketingu sportowego idealną – głoszone oficjalnie narracje i obiegowe opinie spotykały się w jednym punkcie. Panującą wówczas atmosferę znakomicie oddają słowa prowadzących kultowy podcast o Sixers, Spike’a Eskina oraz Michaela Levisa:
Innym razem obaj powtarzali: „Sezony przeciętności i bezcelowości mijały, każdy bardziej nijaki od poprzedniego. Wtedy pojawił się Hinkie i powiedział: Oto co robimy, oto dlaczego to robimy. Siedź cicho przez kilka lat, a będzie super.”
Zgodnie z pierwotnymi zapowiedziami nie wszystko układało się od razu po myśli włodarzy, a wyniki jeszcze przez dlugi czas odbiegały od wymarzonych. Ostatecznie, po trzech latach pracy, głową zapłacił za to – przy wydatnym współudziale zdenerwowanych uporczywym tankowaniem szefów NBA – sam Hinkie. W międzyczasie zmieniali się również zawodnicy, którzy mieli otaczać gwiazdę numer jeden – Embiida, któremu przypisano przydomek, jakżeby inaczej, Proces. W różnych okresach byli to wspomniany Simmons, Robert Covington, czy – bardziej w teorii – Markelle Fultz. Jednak to pierwszy z nich był niewątpliwie utożsamiany jako druga najważniejsza postać.
Play-offy zawitały do Filadelfii dopiero w roku 2018. Wtedy zaczęły pojawiać się też coraz poważniejsze oczekiwania wobec wcześniej dość pobłażliwie traktowanej drużyny. I tu wracamy do porażki z Atlantą i pożegnania z Simmonsem. Sukcesy zaczęły przychodzić, lecz granicą nie do pokonania, niezależnie od konfiguracji, pozostał półfinał konferencji. Sixers odpadali na tym etapie rywalizacji w czterech spośród pięciu ostatnich sezonów. Postanowiono więc postawić wszystko na jedną kartę i w miejsce stroniącego od gry Australijczyka zakontraktować Jamesa Hardena.
Były trzykrotny król strzelców NBA pogodził się z planowaną dla niego rolą i karnie podporządkował rządom Kameruńczyka. Zmienił sposób grania i z łowcy punktów przerodził się w kreatora z prawdziwego zdarzenia. W porównaniu z sezonem, w którym zdobywał w każdym meczu ponad 36 punktów (2018/19) w obecnym oddaje średnio o 10 rzutów z gry mniej. Nie pomogło i to. Przegrana wiosną ubiegłego roku seria z Heat po raz kolejny zgasiła rozbudzony w fanach z Filadelfii entuzjazm.
Początek erozji?
Ale w tym sezonie promyk nadziei rozbłysł ponownie. Wraz z nowymi twarzami i kroczącą od zwycięstwa do zwycięstwa ekipą. W 2023 roku Sixers mają najlepszy bilans spośród wszystkich drużyn w lidze i stopniowo przesuwają się w stronę szczytu tabeli. Wreszcie zaczynają też wyglądać jak kolektyw, w którym każdy zna swoją rolę i gotowy jest do poświęcenia indywidualnych osiągnięć dla sukcesu zespołowego.
Czy to będzie ten sezon, w którym Proces się zakończy happy endem i 76ers zdobędą mistrzostwo? Mimo że sam Embiid znajduje się właśnie w najlepszym dla koszykarza wieku, to jednak młodszy już nie będzie. A i niektóre z pozostałych postaci drużyny zaczynają powoli, łagodnie mówiąc, przejrzewać. Z kończącym w sierpniu 34 lata Hardenem na czele.
Jeśli także obecny sezon zakończy się niepowodzeniem, na dobre może ruszyć inny Proces – erozji Sixers Joela Embiida.
CZY POLUBIŁEŚ JUŻ NASZ PROFIL NA FACEBOOKU? ZRÓB TO!
3 komentarze
Poprosimy o więcej tekstów nt. NBA!! Nie tylko o bieżących wynikach i innych LeBronach:-), ale właśnie o takie ciekawostki!!
Ciekawe, ostatnio często spotykam się z tym „trust the proces”, już kilka razy ktoś tak do mnie powiedział (właśnie w znaczeniu „dajmy sobie chwilę” czy „powoli, powoli”). Dzięki za wyjaśnienie genezy!
Fakt 'trust the process’, weszło do języka (angielskiego, a za nim chyba i do polskiego)…