Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>
Choć King przystąpił do tego meczu bez swojego podstawowego środkowego, Morrisa Udeze, to Anwil w pierwszej kwarcie wcale pomalowanego nie atakował, a z wielką ochotą oddawał rzuty z dystansu (nawet Żiga Dimec trafił z narożnika). Piłka jednak wpadała do kosza, więc nie ma co się dziwić – po 10 minutach skuteczność gospodarzy zza łuku wynosiła 6/11.
Włocławianie szybko więc wyszli na prowadzenie i narzucili swoje warunki gry. Goście mieli problem z obroną 1 na 1 – Anwil często wymuszał przekazania krycia, z których korzystali Victor Sanders i Tomas Kyzlink. Jak tylko nie było pomocy, to gwiazdy Anwilu trafiły po koźle, jak za to była pomoc, to gospodarze świetnie dzielili się piłką.
Ofensywę zespołu ze Szczecina ciągnęli Amerykanie, a głównie Zac Cuthbertson, którego trójki nie pozwoliły rywalom zbudować większej przewagi niż 16 oczek. W utrzymaniu się w grze Kingowi „pomógł” także trochę Kalif Young, po którego faulach (jednym niesportowym, po gwizdku), goście stanęli na linii aż 6 razy w ciągu kilku sekund. W efekcie na przerwę gospodarze schodzili z tylko 8-punktową zaliczką.
Andy Mazurczak z każdą kolejną minutą uczył się obrony Anwilu i już po dwóch kwartach było widać, że złapał sporą swobodę w ataku. Lider Kinga rozdawał asystę za asystą, a te nad kosz do Kacpra Borowskiego przypominały wrzutki do Phila Fayne’a sprzed roku. Przewaga zespołu z Włocławka tym samym stopniała do 3 oczek, ale ostatecznie goście nie zdołali przełamać Anwilu w tym fragmencie.
Mecz był bardzo fizyczny, play offowy. Zawodnicy dawali się porwać emocjom w niektórych fragmentach, co sprawiało, że gwizdki arbitrów były używane naprawdę często. Krótki skład Kinga zaczęło to boleć już w trzeciej kwarcie, w której kilku zawodników wpadło w problemy z przewinieniami.
Spore problemy za to z trafianiem do kosza zaczął mieć Victor Sanders, który choć był w stanie dochodzić do pozycji rzutowych, tak jednak piłką wykręcała się z obręczy. Bijący się o każdą piłkę King, który zmienił w przerwie sposób obrony akcji typu pick and roll, doprowadził do remisu po trzech kwartach. Po 53 punktach w 20 minut, Anwil w trzeciej części gry zdobył tylko 12 oczek.
2 minuty przerwy między trzecią a czwartą kwartą nie wytrąciła z rytmu Kinga, którego obrona dla gospodarzy stawała się nie do przejścia. Włocławianie nie potrafili wykorzystać zdecydowanej przewagi pod koszem, a Sanders z Kyzlinkiem nie byli skuteczni po rzutach po koźle. Zaczął Anwil bardzo uwierać brak rozgrywającego, który by to wszystko uspokoił – Kamil Łączyński jeszcze nie jest gotowy do gry, a Amir Bell w tym spotkaniu dał się ponosić emocjom.
Anwilowi nic nie szło, a po stronie Kinga objawiali się kolejni bohaterowie. Jednym z nich był Przemysław Żołnierewicz, który trafił 2 trójki w bardzo ważnym momencie. Goście w efekcie zaczęli ostatnią cześć gry od serii 11-0 i Anwil był w wielkich tarapatach. Do roboty jednak wtedy wziął się Sanders, który bardzo nie chciał dać przegrać swojemu zespołowi. To jego trójka na 2:34 do końca doprowadziła do remisu.
Kiedy jednak przyszły najważniejsze akcje, Sanders podjął złe decyzje. Tony Meier za to przypomniał sobie, kim był w zeszłorocznych play offach i trafił wielką trójkę. Minimalną przewagę King potrafił utrzymać do końca meczu, głośno przypominając w ten sposób, że w tym sezonie zdecydowanie nie można go jeszcze skreślać.
Oferta powitalna w Fortunie: 3x zakład Bez ryzyka na start – bez konieczności obrotu! >>