Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>
Legia przyjechała na mecz z MKS w pełnym składzie. To rywal miał mieć problemy, gdyż w trakcie przerwy w rozgrywkach na mecze reprezentacji stracił na rzecz hiszpańskiej ekipy z Manresy środkowego Matthiasa Tassa. Ale jego brak pozostał właściwie niewidoczny. Faworyci z Warszawy po raz kolejny zawiedli i wynik końcowy oddaje we właściwych propocjach różnicę, która tego dnia dzieliła obie drużyny.
Doskonałą jej ilustracją była nie tyle świetna skuteczność koszykarzy MKS, ale – przede wszystkim – kilka zachowań defensywnych gości. Chociażby Devyna Marble’a.
Niestety, dla kibiców stołecznej drużyny – podobnych „kwiatków” w grze Legii było więcej. Nie tylko w wykonaniu Marble’a. Symptomatyczna była chociażby akcja z trzeciej kwarty, gdy po jednym ze swoich niecelnych rzutów Travis Leslie tak ambitnie wracał pod swój kosz, że gdy dziewięciu pozostałych zawodników już było na połowie Legii, on wciąż – zupełnie jakby uprawiał jogging w rodzinnej Atlancie – truchtał przed linią środkową.
Dotychczas w sezonie ligowym Legia miała ogromne problemy z grą w ataku – to przez nie w kilku meczach straciła w czwartych kwartach zwycięstwo. One nie zniknęły również wczoraj. Ale doszedł dodatkowy kłopot – z defensywą.
– Nie jestem przekonany, czy po jednym słabszym meczu w obronie możemy już mówić, że mamy z nią problem. Ale nie będę też ukrywał, że zagraliśmy fatalnie. Mimo wszystko zachowuję spokój – mówi trener Legii Wojciech Kamiński.
We wtorek wicemistrzów Polski czeka wyjazdowy mecz ostatniej szansy w FIBA Champions League z Filou Oostenda. Aby liczyć na awans do kolejnej rundy Legia nie dość, że powinna wygrać w Belgii, to na dodatek najlepiej różnicą co najmniej 10 punktów (pierwszy mecz na własnym parkiecie przegrała 59:68).
– Nie mogę powiedzieć, że po meczu z MKS tryskamy optymizmem, ale nie takie odwrócenia losów poszczególnych drużyn widywał sport. Wystarczy przypomnieć nasz poprzedni sezon, gdy w lutym chwilę po porażce ze Stalą Ostrów Wielkopolski różnicą 40 punktów, jechaliśmy na mecz wyjazdowy do Permu. Też musieliśmy wygrać. Też nikt na nas nie stawiał. Tymczasem przywieźliśmy zwycięstwo, a później w play-off pokonaliśmy Stal. Sezon koszykarski nie kończy się ani w listopadzie, ani w grudniu, lecz późną wiosną – przypomina Kamiński.
Biorąc pod uwagę wyrażane kilkukrotnie podczas konferencji prasowych słowa o niewystarczającym zaangażowaniu swoich podopiecznych oraz piątkowe wydarzenia z Dąbrowy Górniczej olimpijski spokój trenera Legii musi budzić równie duże uznanie, co i zdziwienie.
Legia – biorąc pod uwagę wielkie ambicje przedsezonowe – przypomina Titanica, który płynie prosto na skałę, ale kursu nie zmienia. Dwa miesiące po rozpoczęciu sezonu swoją grą jedynie utwierdza wszystkich w przekonaniu, że jej skład potrzebuje zmian. I to drastycznych. Wymiana jednego elementu – chociażby wspomnianego Leslie – raczej tego sezonu nie uratuje. Przynajmniej, jeśli Legia – zgodnie z wcześniejszymi założeniami – wciąż zamierza walczyć o mistrzostwo.
– Zdajemy sobie sprawę z tego, że nasz skład potrzebuje korekt. Ale na pytanie jakich i kiedy one nastąpią jeszcze sobie nie odpowiedzieliśmy – mówi trener Kamiński.
W najbliższym czasie oprócz meczu w Belgii Legią czekają także dwa inne wyjazdowe – w Lublinie (27 listopada) i Bydgoszczy (2 grudnia).
Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>