King rządzi też we Wrocławiu i ma 1:0 w finale – relacja z meczu jest TUTAJ>>
Piękno w prostocie
King na tę chwila to najlepiej przygotowana drużyna do gry w play offowych seriach. Sztab szkoleniowy świetnie wyszukuje przewagi w ataku i kamufluje braki w obronie. Sprowadzenie serii do mniejszych zależności, gierek 1 na 1 czy 2 na 2, póki co zdawało egzamin i po meczu numer 1 finałów dalej mamy na to niezbite dowody. Trener Arkadiusz Miłoszewski perfekcyjnie dobiera match upy i po prostu pozwala koszykówce wygrać – po obu stronach parkietu. Piękno w prostocie.
Basket to gra pięciu na pięciu, ale nigdy nie gra się w danej chwili 5 na 5. Koszykówka rodzi się w małych grach, polega na wykreowaniu małej przewagi i dopiero potem leci lawina. Żeby jednak ta lawina ruszyła trzeba wymusić na rywalu błąd – dryblingiem, dobrą zasłoną, ucieczką za plecy.
King nie tylko był w stanie w piątek kilkukrotnie takie błędy po stronie Śląska spowodować, ale też sam wyzbywał się ich w defensywie jak ognia. Szczecinianie nie przegrywają 1 na 1 i dlatego są tacy dobrzy. Śląsk ma problem, bo bije głową w mur (nie on pierwszy).
Nawet nie mrugaj przy Meierze
Pisząc o błędach Śląska w defensywie mam na myśli między innymi obronę akcji typu pick and pop z Tonym Meierem. Jestem przekonany, że to było na czerwono podkreślone na każdym skautingu, każdej drużyny, przed meczem z Kingiem w tym sezonie – ten gość nie może rzucać! Meier jest w życiowej formie, gra znakomicie i nie można nawet na milisekundę się przy nim zawahać, bo zostanie to ukarane trójką albo rozrzuceniem piłki.
Przy Meierze nawet więc nie mrugaj – każdy kolejny obrońca oddelegowany do krycia Amerykanina musi mieć to w głowie. Skrzydłowy Kinga zdobył w piątek 24 punkty (10/18 z gry), miał najwyższy +/- w drużynie (+13) – wziął wszystko na co pozwoliła mu obrona, a pozwoliła na zdecydowanie za dużo. Amerykanin oddał aż 8 trójek, trafił 4 i w mojej ocenie zamknął ten mecz w drugiej połowie.
Soft
Zagraliśmy zbyt miękko, popełniliśmy tylko 11 fauli – mówił na konferencji po meczu zdenerwowany trener Erdogan. Może zdenerwowany to za dużo powiedziane, ale na pewno poirytowany podejściem do meczu swojego zespołu. To właśnie ten czynnik Turek wskazał jako główną rzecz do poprawy przed spotkaniem numer 2. Erdogan tłumaczył, że w finale nie ma nic za darmo, że trzeba walczyć, trzeba bić się o zbiórki, że tylko w taki sposób Śląsk będzie mógł grać po swojemu (szybko i fizycznie).
Ciężko nie przyznać racji szkoleniowcowi klubu z Wrocławia, choć trzeba też zadać pytanie – dlaczego to się znów stało w tych play off? W każdej serii Śląsk zaliczył już mecz na niskiej intensywności, taki niedbały i niedokładny. Najpierw Trefl, potem Legia, a teraz bardzo szybko także King wykorzystały niemrawość wrocławian. W pozostałych meczach dotychczasowych serii Śląsk jednak dominował i to może być dobrym proroctwem dla fanów z Wrocławia przed drugim starciem.
Profesor Hamilton
Czy można się zauroczyć grą jakiegoś zawodnika? Chyba takie coś właśnie przeżywam z Alexem Hamiltonem. Amerykanin zaliczył fenomenalny mecz numer 1 w finałach (16 punktów i 5 asyst) i zdecydowanie zasłużył na osobny akapit.
Co odróżnia zawodników z najwyższej półki od tych mniej utalentowanych? Dla nich gra jest wolniejsza niż w rzeczywistości. Dla nich wszystko jest prostsze i bardziej oczywiste. Taki jest właśnie Hamilton. Zero zbędnych ruchów, zero nerwów i paniki – Hamilton wyglądał w piątek jakby już kiedyś na tym meczu był i wiedział, co się zaraz wydarzy i co powinien zrobić. Amerykanin imponuje doświadczeniem, ale także zaczął w końcu trafiać z dystansu i to po koźle.
Przy takiej jego dyspozycji King wcale nie musi nerwowo oglądać się na formę Andrzeja Mazurczaka, bo w sposób naturalny wyklarował się na ten moment inny lider, który ma wszystko zdecydowanie pod kontrolą.
Co z tymi MVP?
16 punktów, 4 asysty i 3 przechwyty Martina vs 9 punktów, 7 asyst i 3 przechwyty Mazurczaka. Powiedziałbym, że zagrali po swojemu i w miarę na równo, choć to oczywiście Polak kładł się w piątek spać z uśmiechem na ustach. Widać było przez całe spotkanie, że Jeremiah Martin bardzo chce być liderem, że chce pokazać się jako najlepszy gracz tej ligi, ale King miał przygotowane na niego dobre pomysły i ostatecznie Amerykanin daleko był od swoich najlepszych występów.
Martin miał problemy z wysokim obrońcą (Zac Cuthbertson się nim głównie opiekował) i kto wie, czy ten match up z perspektywy całej serii nie okaże się czasem kluczem do pokonania Śląska. Mazurczak zaś pomagał zespołowi i chyba to największy komplement, jaki można mu sprawić. Obaj mogą i zapewne zagrają lepiej pod względem indywidualnym, ale to Martin jest chyba na większym musiku, bo Andy ma ostatnio gigantyczne wsparcie.
Mazurczak przez 100 kilometrów ciągnął za sobą peleton, a teraz to on bywa już na tych ostatnich 10 kilometrach podprowadzany i nie ma w tym nic złego – ostatnio w końcu zrozumiałem, że w kolarstwie też liczy się zespołowość.
Giganci do pominięcia
Aleksander Dziewa i Artiom Parachowski mieli w tej serii tworzyć przewagi dla Śląska, ale w pierwszym meczu zdobyli razem tylko 11 punktów, trafiając przy tym 3 z 10 rzutów z gry. Losy meczu rozegrały się na obwodzie i nie jest to dobra informacja dla zespołu z Wrocławia, który niekoniecznie potencjalem przerasta rywali na pozycjach 1-4.
Tercet Martin – Bibbs – Kolenda oddał ponad polowe rzutów Śląska. Przy tak głębokim składzie ta proporcja nie może się podobać tureckiemu szkoleniowcowi. Fakt, że Bibbs, cieniujący przez cały sezon, był najlepszym strzelcem drużyny, też zbyt dobrze o ofensywie Śląska nie świadczy.
Żeby szukać swoich szans zza łukiem, a być może trener Erdogan będzie do tego zmuszony przy tak niskiej produktywności swoich centrów, może okazać się, że w większych wymiarze czasowym trzeba będzie postawić na Vasę Pusicę. Przyznam, że jestem trochę zadziwiony tym, jak dużo gra Bibbs z piłką w rękach, a jak mało okazji na to dostaje Pusica, który po koźle na pewno rzuca lepiej. Mecz numer 2 może jeszcze przynieść drobne zmiany, ale kolejne niepowodzenie może wepchnąć Śląsk właśnie w odwrócenie rotacji.
King rządzi też we Wrocławiu i ma 1:0 w finale – relacja z meczu jest TUTAJ>>
1 komentarz
Dodam jeszcze, że poza Meirem King niemal w każdym meczu wyciąga asa z rękawa. Tym był nim Borowski z 3 trójkami (podkoszowy…). W każdym następnym meczu ktoś inny może mieć dzień konia. Matczak i Kostrzewski nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa…