Strona główna » Dylewicz: Z dziećmi trzeba umieć rozmawiać. Ja potrafię

Dylewicz: Z dziećmi trzeba umieć rozmawiać. Ja potrafię

0 komentarz
– Ważne, by młody człowiek trafił na dobrego trenera, takiego który spowoduje, że nie osiądzie na laurach, ale przeniesie grę na inny poziom – mówi Filip Dylewicz.

SZCZEGÓŁY STYCZNIOWEGO OBOZU KOSZYKARSKIEGO FILIPA DYLEWICZA – TUTAJ>>

Michał Tomasik: Od kilku miesięcy prowadzisz treningi koszykarskie dla dzieci, niebawem zorganizujesz pierwszy obóz – w trakcie najbliższych ferii zimowych w Tczewie. A pamiętasz jeszcze swój pierwszy trening?

Filip Dylewicz: Doskonale! Przecież miałem wówczas już 14 lat, chodziłem do siódmej klasy podstawówki. Pamiętam go głównie z tego, że dzieci się ze mnie strasznie śmiały.

Dlaczego?

Po pierwsze – byłem wychowywany przez babcię i dziadka. Zostało to przez rówieśników odnotowane. Ale ważniejsze było to, że na treningu pojawiłem się w białej, choć po wielu praniach pewnie tak naprawdę mocno zszarzałej, koszulce na ramiączkach. Na co dzień pod koszulą nosił ją dziadek – mówimy o połowie lat 90. ubiegłego wieku, tego typu ubranie było wówczas w Polsce normą. Ja wyszedłem w takiej koszulce na parkiet, by usiłować grać w kosza.

W połączeniu z wysłużonymi trampkami musiała robić wrażenie, bo moi koledzy nie mogli opanować śmiechu.

Na boisku szybko ich uciszyłeś?

A skąd, w sporcie nie ma nic za darmo. Na pierwszym treningu rzuciłem się po piłkę, która wypadała za linię boczną. Dzięki wrodzonej ambicji i dużym możliwościom motorycznym ją dorwałem. Jakiż byłem z siebie dumny! Patrzą, a tu – znów się ze mnie śmieją. Cóż, wylądowałem z piłką daleko za linią boczną.

Po nieudanych początkach dzieciom zdarza się szybko rezygnować z przygody ze sportem. Też biłeś się z takimi myślami?

Oczywiście. Po 2-3 treningach powiedziałem wręcz w domu, że więcej nie idę. Takie chwile zwątpienia są normalne, szczególnie na początku. Ważne, by wówczas dziecko mogło liczyć na wsparcie. Ja miałem to szczęście, że mój brat był ode mnie 7 lat starszy. Cierpliwie tłumaczył mi, że sport uczy cierpliwości, a ta zazwyczaj przynosi sukcesy. To były słowa, które na długo zapadły mi w pamięć.

Sam podczas prowadzenia treningów też dbasz o dobór odpowiednich?

Przy zajęciach z dziećmi to absolutna podstawa. Mam świadomość jak ważną rolę w życiu każdego z dzieciaków, które trafiają na moje zajęcia, wypowiedziane przeze mnie słowa mogą odegrać. Tu nie ma miejsca na pomyłki, 25 latach profesjonalnego uprawiania sportu nauczyło mnie wielu rzeczy, ale najlepiej: dyscypliny. Potrafię kontrolować swój przekaz. I, co nie mniej ważne: każde dziecko traktuję indywidualnie.

Zapisz się na koszykarski camp prowadzony przez Filipa Dylewicza>>

Filip Dylewicz / Fot. Mariusz Mazurczak

Pojawiły się już pierwsze sukcesy?

Jak najbardziej – na pierwszy zajęciach ze mną pojawiła się tylko trójka dzieci, a ostatnio w ciągu tygodnia trenuje ich już około 40. Wszystko to bez żadnych kampanii reklamowych, jedynie dzięki „poczcie pantoflowej”. Ten wzrost zainteresowania jest dla mnie ogromnym powodem do satysfakcji. A jeszcze większym – potwierdzenie „w boju” świadomości, którą nosiłem w sobie od dawna. Bo ja już od lat wiedziałem, że potrafię nawiązywać świetny kontakt z młodymi sportowcami i mogę im przekazać mnóstwo cennych wskazówek ze swoich doświadczeń. Teraz mam tego dobitne potwierdzenie. Sprawia mi ono nie mniejszą radość niż medale zdobywane podczas kariery zawodniczej.

Pierwszy – przynajmniej w pewnym sensie – zawodowy kontrakt podpisałeś, będąc w pierwszej klasie technikum. Czyli raptem dwa lata po pierwszym treningu z podkoszulku dziadka?

Tak było, faktycznie szokująco szybko to poszło. Doskonale swój pamiętam przełomowy moment. Dzięki temu zawsze staram się zwracać uwagę swoim podopiecznym, że ich też może on czekać nie-wiadomo-kiedy. Na tym właśnie polega piękno sportu.

Jak to było w twoim przypadku?

W tej siódmej klasie dołączyłem do grupy, które trenowała basket od czwartej. Byłem technicznie gorszy od kolegów, ale szybko zacząłem łapać, o co w tej całej koszykówce chodzi. Po kilku miesiącach na kolejny trening szedłem z nastawieniem, że jestem już dużo lepszy niż wcześniej, ale w grupie wciąż są zawodnicy, których się obawiam. Chwilę później wychodzimy na boisko i nagle: booom. Biorą piłkę w rękę, mijam rywali i zdobywam punkty. Drugi raz – to samo. Trzeci – znów. Trening opuszczałem już z przeświadczeniem, że jestem najlepszy.

Ważne, by po takich chwilach triumfu młody człowiek trafił na dobrego trenera, który będzie potrafił spowodować, by nie osiadł na laurach, tylko przeniósł grę na inny poziom. Ja miałem to szczęście, że w młodzieżowej grupie Astorii spotkałem nieodżałowanego Ryszarda Mogiełkę. To był wybitny trener młodzieży, wiele mu zawdzięczam. Mam nadzieję, że kiedyś, po latach, usłyszę kiedyś podobne słowa jednego z wychowanków o mnie.

Masz ambicję wychowania koszykarza, który trafi do NBA?

Jasne, trzeba mierzyć w księżyc. Ale chciałbym przynajmniej wylądować wśród gwiazd. Uważam, że polskiej koszykówce bardzo pomogłoby, gdyby większa liczba naszych zawodników, jeszcze będąc przed dajmy na to 25. rokiem życia wyjeżdżała do lepszych klubów europejskich. Mam słabość do hiszpańskiej koszykówki. Chciałbym w przyszłości obserwować swoich wychowanków biegających po boiskach ACB.

SZCZEGÓŁY STYCZNIOWEGO OBOZU KOSZYKARSKIEGO FILIPA DYLEWICZA – TUTAJ>>

Długa droga do tego wiedzie nie tylko przez regularne treningi, ale także organizację zimowych i letnich obozów treningowych. Sam w styczniu zorganizujesz pierwszy. A co pamiętasz ze swojego?

Najbardziej w pamięci utkwiło mi pierwsze zgrupowanie młodzieżowej reprezentacji Polski, na którym spotkałem m.in. Pawła Machynię i Michała Ignerskiego. Wciąż nie miałem jakiegoś szczególnie dobrego sprzętu do treningów. Takim lekkim obdartusem byłem. A tu patrzę: Ignerski wchodzi na boisko na pierwszy trening. Wyglądał jak rycerz na białym koniu. Pięknie ubrany, lśniące nowe buty, no i ta opaska z logo NBA na ręce. I skarpety, też! Stanąłem jak wryty. Ten widok został ze mną na zawsze. Michał zrobił dużą karierę, był świetnym koszykarzem – ale umówmy się, podczas kilku lat gry w Eurolidze w barwach Prokomu Trefla mierzyłem się z zawodnikami od niego lepszymi. Ale przed żadnym nigdy nie czułem takiego respektu, jak przed Ignerskim. To pewnie kwestia tej frotki NBA na ręce, którą widziałem mając kilkanaście lat. Niesamowite jak niektóre rzeczy potrafią ukształtować młodego koszykarza.

Ta mentalna część treningu też mnie fascynuje. Gdy myślę o tym, że sam jako trener mogę zaraz mieć z tego typu sytuacjami do czynienia, opiekując się młodymi koszykarkami i koszykarzami, czuję jak ciarki przechodzą mi po plecach. Nie mogę się doczekać!

Masz jakiś pomysł jak zarządzać tego typu emocjami?

Oczywiście, najważniejsza są rozmowy – podczas styczniowego obozu w Tczewie będę rozmawiał z jego uczestnikami nie tylko w trakcie treningów. Dzieci chcą słuchać opowieści starszych od siebie, tylko trzeba je nimi zainteresować, umieć z nimi rozmawiać. Ja to potrafię. Poza tym – przeprowadzimy podczas tego wyjazdu pewien ciekawy eksperyment. Szczegółów nie zdradzę. Mogę tylko powiedzieć, że każdy z uczestników otrzyma zeszyt do rysowania i wieczorem będzie robił użytek z flamastrów i kredek. To będzie świetna praca w formie wciągającej zabawy. A jej efektem – doskonała pamiątka z wyjazdu. Na lata. Mam nadzieję – na lata sportowej przygody.

SZCZEGÓŁY STYCZNIOWEGO OBOZU KOSZYKARSKIEGO FILIPA DYLEWICZA – TUTAJ>>

Napisz komentarz

Najnowsze wpisy

@2022 – Strona wykonana przez  HashMagnet