Trener Anwilu Selcuk Ernak nie zdecydował się na żadną opcję atomową i zostawił na trybunach Hali Mistrzów zgodnie z powszechnymi przypuszczeniami Deane’a Williamsa. Przed meczem dokonał jednak jednej ważnej zmiany w pierwszej piątce – na ławce rezerwowych mecz rozpoczął najlepszy strzelec zespołu w tym sezonie Michał Michalak.
Długo wydawało się, że świetnym posunięciem Turka było zaufanie okazane Nickowi Ongendzie. Kanadyjczyk w pierwszej połowie fruwał nad koszami, kończył kontry po własnych przechwytach i Anwil momentami nawet bardzo wyraźnie (26:13) prowadził, a na przerwę schodził z solidną, 8-punktową zaliczką (46:38). Ongenda zmierzając do szatni miał na koncie 8 punktów oraz po 3 zbiórki i bloki.
Legia to jednak w tych playoff drużyna, która nie przejmuje się chwilowymi problemami, a moc jej pierwszej piątki okazuje się jak na warunki PLK ogromna.
Kameron McGusty przypomina większego Travisa Trice’a z playoff 2022. Z wyjątkowo rzadko spotykaną na tym poziomie rozgrywek łatwością zdobywa kolejne punkty (w czwartek 26, 8/13 z gry).
Ojars Silins pomaga w defensywie na każdym centymetrze kwadratowym boiska, a gdy trzeba zamienia się w superstrzelca (17 pkt, 5/7 za 3).
Mate Vucic udowadnia, że kilogramy i centymetry w walce pod koszem są jednak bardzo istotne (16 punktów, 15 zbiórek).
Andrzeja Pluta nagle – gdyby wyjąć jego kilka mniej rozsądnych akcji indywidualnych, kończonych rzutem w tłoku – dba o organizację gry zespołu na poziomie weterana, a nie debiutanta na tym etapie sezonu. W czwartek miał 7 asyst i 0 strat, a do dorobku dołożył także 12 punktów (3/8 za 3).
Michał Kolenda? Gdy kapitan warszawskiego w czwartek nie mógł znaleźć drogi do kosza, w kluczowych momentach zastąpił go jedyny wnoszący coś więcej niż samą obecność – może poza blokami EJ Onu – do gry rezerwowy Legii: Aleksa Radanov.
Zanim do tego doszło, długo wydawało się jednak, że Anwil doprowadzi do remisu 1:1, choć bez wyłączonego z gry ze względu na kontuzję Kamila Łączyńskiego organizacja gry gospodarzy w ataku od początku kulała. Tylko 11 asyst (przy aż 23 Legii) dobrze ją podsumowuje. Gospodarze długo dzięki indywidualnym akcjom swoich gwiazd nieznacznie jednak prowadzili. DJ Funderburk wyszarpał, dosłownie, 23 punkty (10/10 z wolnych). Swoich 14 zdobył Ryan Taylor (5/9 z gry).
Ale w końcówce decydujący szturm przypuściła Legia. Anwil prowadził 81:77 po jedynym celnym rzucie Nelsona w czwartej kwarcie, lecz goście odpowiedzieli błyskawicznie. Wspomniany Radanov (11 punktów, 5 zbiórek) dwa kolejne celne rzuty za trzy przedzielił skuteczną dobitką i 8 punktów zdobył w niespełna dwie minuty. Dwa kolejne dołożył niezawodny McGusty. Anwil nie był w stanie odpowiedzieć niczym. Nagle nieco ponad minutę przed końcem zrobiło się właściwie… po wszystkim.
W przynajmniej – po meczu.
Czy także po serii? Anwil wygrał w tym sezonie oba mecze w Warszawie – i z Legią, i z Dzikami, ale obecnie nie przypomina drużyny, który mogłaby jeszcze znaleźć sposób odwrócenie losów tego półfinału. Lider sezonu zasadniczego naprawdę potrzebuje jakiegoś atomowego, niekonwencjalnego pomysłu, żeby powstrzymać tak świetnie grającą Legię.
Mecz numer 3 półfinału w stolicy w poniedziałek o godz. 20.