Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>
Jeśli ktoś z kibiców Anwilu – wbrew temu, co wcześniej działo się w tej serii ćwierćfinałowej – liczył, że w piątym meczu Anwil udowodni, że różnica między pierwszy a ósmym zespołem sezonu zasadniczego jest spora, już po pierwszych dwóch minutach wtorkowego starcia wiedział jak bardzo się pomylił. Spójnia momentalnie objęła prowadzenie 11:0. Jakby złych wiadomości dla trenera Przemysława Frasunkiewicza było mało, chwilę później już drugi faul popełnił Kamil Łączyński i szybko musiał usiąść na ławce.
Anwil rozpoczął mozolne odrabianie strat głównie siłą woli połączonej z talentem Victora Sandersa. Amerykański lidera gospodarzy dwoił się i troił. Już w pierwszej połowie oddał 14 rzutów z gry i zdobył 16 punktów. Gospodarze w pewnym momencie odrobili nawet wszystkie straty i doprowadzili do remisu 32:32. Po chwili goście znów jednak odskoczyli. Swoje rzuty trafiali Stephen Brown (12 punktów i 3/5 z gry) oraz Aleksandar Langović (14 punktów, 4/8 z gry) i po dwóch kwartach to Spójnia miała cztery punkty więcej (45:41).
Jakby tego było mało Łączyński jeszcze przed przerwą popełnił trzecie przewinienie i włocławscy kibice mieli mieć prawo czuć zaniepokojenie, gdyż ewidentnie gotowy do gry na tym poziomie we wtorek nie był Amir Bell, który w pierwszej połowie spędził na boisku zaledwie 50 sekund. Na dodatek Anwil miał duży problem ze skutecznością rzutów z dystansu – w pierwszych dwóch kwartach na punkty zamienił tylko 3 z 12 prób. Spójnia, najgorsza drużyna sezonu zasadniczego pod tym względem, była zdecydowanie lepsza (6/15 – solidne 40 proc.), a jej kibice wciąż mogli liczyć na to, że po zmianie stron w większym stopniu za zdobywanie punktów weźmie się ich najlepszy strzelec Devon Daniels IV (tylko 2 punkty do przerwy).
– Jesteśmy w takim transie, że uciszymy włocławska jaskinię lwa, a później ją zdobędziemy – mówił nam przed G5 Wiktor Grudziński.
Faktycznie, w połowie trzeciej kwarty, gdy przewaga Spójni ponownie urosła do 11 punktów (55:44), a Sanders już od pewnego czasu, ewidentnie oddychając rękawami, siedział na ławce rezerwowych, w Hali Mistrzów przez dłuższą chwilę zrobiło się ciszej.
Anwil do walki ponownie poderwał kilkoma indywidualnymi akcjami Tomas Kyzlink, ale Spójnia wciąż prowadziła, bo punktować zaczął Daniels, a spustoszenie pod koszami siał Wesley Gordon, który w samej trzeciej kwarcie zdobył 9 oczek i zaliczył 4 zbiórki. Gdy na początku ostatniej kwarty za 3 trafił Dominik Grudziński i przewaga gości znów wzrosła do 9 punktów (68:59) sytuacja Anwilu naprawdę zaczęła robić się dramatyczna.
Gospodarze wrócili do gry dzięki swojej broni firmowej – defensywie. Niespełna trzy minuty przed końcem po dwóch punktach Kalifa Younga przegrywali już tylko 69:70, po chwili po trafieniu Sandersa 71:72. Ale Spójnia za każdym razem potrafiła znaleźć odpowiedź. Po trójce Langovicia znów prowadziła czterema punktami. Na ten cios odpowiedział jeszcze Kyzlink, jeszcze Sanders – przy stanie 74:75 – miał szansę obrócić losy meczu.
Ale spudłował.
We Włocławku szok. To największa sensacja w historii PLK – jeszcze nigdy zespół rozstawiony z numerem 8 nie wygrał serii playoff, przegrywając po dwóch meczach 0:2.
Włocławki zespół miał wszystko, by walczyć w tym sezonie o mistrzostwo, a nie zdobył ani Pucharu Polski, ani nie zdobędzie medalu. To może być koniec ery prowadzącego zespół od ponad trzech lat Przemysława Frasunkiewicza.
Reprezentacja Polski zagra w Walencji o awans na igrzyska – jedź z nami kibicować do Hiszpanii! >>