Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>
Tak naprawdę nie jest to dla mistrzów NBA, w szerszej perspektywie, szczególnie dobra informacja. Warriors jako zespół pozostają jednym z największych rozczarowań pierwszych tygodni sezonu NBA.
Ale dzięki temu więcej na swoje barki musi brać Stephen Curry. I bierze – w sposób, który można podziwiać godzinami. Obrazki z czwartej kwarty wyszarpanego ostatecznie 116:113 meczu z Sacramento Kings żywcem przypominały czasy, gdy Curry, wówczas jeszcze w towarzystwie Klaya Thompsona (wczoraj 16 punktów, ale tylko 3/10 za 3) 6-7 lat temu rewolucjonizował NBA. I regularnie nasłuchiwał zapadającej ciszy w halach rywali po trafionych przez siebie rzutach.
47 punktów z 24 rzutów, 7 z 12 trójek, 8 zbiórek, 8 asyst. I ZERO STRAT. Tak gra zawodnik, który – gdyby nie fatalna postawa jego zespołu – byłby w gronie głównych kandydatów do nagrody MVP.
– Mówimy bezspornie o jednym z najlepszych koszykarzy w historii – komentował występ swojego podopiecznego trener Warriors Steve Kerr.
Gdyby nie to, że Curry w decydujących momentach meczu zaczął chodzić po wodzie, Warriors przegraliby i to spotkanie. Zwycięstwo dało im nieco oddechu, choć ich sytuacja wciąż nie jest szczególnie komfortowa – z wynikiem 4-7 zajmują dopiero 12. miejsca na Zachodzie.
Canal+ Online z darmowym NBA League Pass – zamówisz TUTAJ >>